Józef Szaniawski

JAK WYBACZYĆ TAKIEMU OPRAWCY?

Mija 23 rocznica wypuszczenia na wolność ostatniego więźnia politycznego PRL-u. Tuż przed Wigilią Bożego Narodzenia 1989 r. mój Ojciec Józef Szaniawski wyszedł z więzienia w mazurskim Barczewie

Pamiętam dokładnie chwilę kiedy jako 9-letni chłopiec późnym zimowym wieczorem niecierpliwie stałem przy zaszronionym oknie, wyczekując samochodu rodziców. Przykładałem nos do szyby najmocniej jak to było możliwe, by wychylić się i dostrzec zbliżające się światła

Pamiętam bardzo dokładnie kiedy tej pierwszej nocy, po 5 latach, Tata pierwszy raz głaskał mnie po głowie. Tak długo go nie było że tamten dziewięciolatek nawet nie wiedział co powiedzieć… Nie wiedział gdzie był Ojciec, ani że ta rozłąka miała trwać nie 5, a 10 lat. W milczeniu leżałem na łóżku, a jego ciężka, ale łagodna dłoń przesuwała się po moich skroniach.

Pisał w 2010 r. na łamach „Naszego Dziennika” o swojej najsmutniejszej wigilii w celi w Barczewie, dawnym zamku krzyżackim, a później pruskim więzieniu. W 1986 r. spędzał ją sam w karcerze za „złe zachowanie”. Słyszał w oddali stłumione dzwony wzywające na Pasterkę. By otrzymać więzienny posiłek klękał przed specjalnie skonstruowaną kratą w drzwiach (tzw. tygrysówka dla szczególnie niebezpiecznych więźniów). Chlebem dzielił się sam ze sobą.

Po drugiej stronie muru, daleko stamtąd, w ciepłym domu z Mamą byłem ja. Przeżywałem swoją Wigilię Bożego Narodzenia. Nieświadomie, niewinnie. Nie wiedziałem gdzie jest Tata. Miał już mój list który napisałem do niego. A właściwie tylko koślawo, dziecięco podpisałem: „Filip”. I przy tym moim, być może pierwszym w życiu podpisie, jakiś klawisz postawił pieczątkę: „Cenzurowano”. Jak musi boleć serce ojca, kiedy nie może być ze swym dzieckiem „sam na sam”, nawet na papierze… Tata pokazał mi ten ostemplowany list dopiero kiedy miałem 20 lat. Późno. Nigdy nie zapomnę tego ani władzy PRL-u, ani temu złemu państwu. Zabrali mi Tatę na 5 lat, a chcieli na 10. I nie była to wina mojego Ojca. Sąd który go uniewinnił w 1990 r. nie dopatrzył się w jego współpracy z radiem Wolna Europa działalności innej niż dziennikarska.

Czy tak samo łagodna jak dłoń mojego Ojca była ręka Janusza Palikota, kiedy gładził dłonie gen. Wojciecha Jaruzelskiego w szpitalu 13 grudnia 2012 r? Czy kiedy Janusz Palikot ściskał słabe ręce starca odpowiedzialnego za te wszystkie dramaty, myślał o małych dzieciach takich jak ja? Ile tysięcy ich było czekających na swoich ojców przez całe dekady PRL-u? Ile ich było w grudniu 1970 r.? Ile ich było w grudniu 1981 r.? A tych dat, nie zawsze tak wyrazistych, bo czasem ojcowie byli zabierani skrycie, nie da się zliczyć. Generał Wojciech Jaruzelski tego PRL-u nie zakończył, on go utrwalał – z każdym kolejnym aresztowaniem. I nie jest w najmniejszym stopniu jego zasługą polska ucieczka do wolności. Czy Janusz Palikot mówiąc: „Stop nienawiści, trzeba wesprzeć chorego generała”, myślał o tysiącach dziecięcych listów, takich najczulszych i najdelikatniejszych, najbardziej niewinnych, obrzydliwie kontrolowanych przez funkcjonariuszy PRL-u?

Przed nami czas wybaczania, jedna z najpiękniejszych tradycji związanych z Bożym Narodzeniem. Niech zatem w następnych latach ci, którzy będą wybaczać temu strasznemu oprawcy, przez którego płakały dzieci w Polsce, przyjmą czas grudniowych dat za rekolekcje poprzedzające akt przebaczenia.

Filip Frąckowiak /19.XII.2012/

***

FILIP FRĄCKOWIAK W KSIĘGARNI NASZEGO DZIENNIKA

Mój ojciec zginął w miejscu które kochał, które dobrze znał. I zostawił niestety wiele swoich niezrealizowanych, nieskończonych spraw – mówił m.in. o ś.p. Józefie Szaniawskim jego syn Filip Frąckowiak podczas spotkania z czytelnikami w Księgarni Naszego Dziennika w Warszawie. Spotkanie odbyło się 8 listopada, ok. dwóch miesięcy od dnia w którym Józef Szaniawski poniósł śmierć w tragicznym w skutkach wypadku w Tatrach

Filip Frąckowiak poinformował – pierwszy raz mówiąc o tym publicznie – że utworzy fundację im. Józefa Szaniawskiego. Frąckowiak będzie jej założycielem, fundacja jest w trakcie rejestracji i będzie prowadzić Muzeum – Izbę Pamięci Ryszarda Kuklińskiego, mieszczącą się przy ul. Kanonia 20 na warszawskim Starym Mieście.

Ojcu bardzo zależało by muzeum znajdowało się właśnie w takim miejscu jak Stare Miasto, przez które codziennie przewija się mnóstwo ludzi. A nie gdzieś indziej, gdzieś na uboczu. Muzeum należy otworzyć jak najszerzej dla ludzi. Po śmierci ojca od razu wiedziałem że muszę się zająć tą sprawą – mówił Frąckowiak.

Muzeum działa, jest otwarte cztery dni w tygodniu, w środy, piątki, soboty i niedziele. – Podchodzę do tego tak że musi się w nim jak najwięcej dziać. To mój ojciec postarał się by sprawa płk. Kuklińskiego ujrzała światło dzienne, następnie zajął się jego rehabilitacją. Niektórzy piszą i twierdzą że mój ojciec był „naczelnym rusofobem”. Otóż nie był on żadnym „naczelnym rusofobem”, ojciec był po prostu realistą – mówił syn ś.p. Józefa Szaniawskiego.

Frąckowiak chce też utworzyć instytut im. Józefa Szaniawskiego, który kontynuowałby idee, pomysły, akcje jego ojca.

Syn mówił też o swoich związkach z mediami, nawiązując do tego że w Naszym Dzienniku zaczęły ukazywać się jego teksty w miejscu gdzie dotychczas zamieszczane były publikacje jego ojca. – Z mediami mam do czynienia od 12 lat, kiedy tworzyłem magazyn „Stosunki Międzynarodowe”. Później pracowałem w TVP – mówił Frąckowiak.

Powiedział też dlaczego grób ojca ostatecznie nie został umiejscowiony obok mogiły płk. Kuklińskiego, o czym pisano przed pogrzebem. – Mój ojciec był bardzo skromnym człowiekiem i kiedy za jego życia mówił o tym, to nigdy mu nie zależało by jego ciało po śmierci spoczęło akurat w tak eksponowanym miejscu. Po prostu ojcu naprawdę na czymś takim nigdy nie zależało.

Ktoś wspomniał o pamiętnej sprawie Lityńskiego podczas pogrzebu ojca w archikatedrze. W związku z tym zapytałem Filipa Frąckowiaka o tę sprawę. Bardzo mnie interesowało co sam syn ma na ten temat do powiedzenia, jak to skomentuje. – Powiem tylko że jestem szczęśliwy i dumny że ojciec został odznaczony Krzyżem Kawalerskim Orderu Odrodzenia Polski. Uważam że na niego zasłużył – odpowiedział.

Cezary Dąbrowski/www.zawszepolska.eu /9.XI.2012/

***

IZBA PAMIĘCI PŁK. KUKLIŃSKIEGO ŻYJE I SIĘ ROZWIJA

Rozmowa z Filipem Frąckowiakiem, dyrektorem Izby Pamięci Pułkownika Ryszarda Kuklińskiego

Skąd pomysł by przekazanie archiwów Szarych Szeregów ze zbioru Zygmunta Głuszka odbyło się właśnie w Izbie Pamięci Pułkownika Ryszarda Kuklińskiego?

Izba współpracuje z Archiwum Akt Nowych, mamy wzajemnie się wspierać merytorycznie, wymieniać dokumentami. Pułkownik Kukliński jest szeroko znany ze swojej antykomunistycznej misji, ale już jako kilkuletni chłopiec pomagał kolegom w getcie, działał w organizacjach konspiracyjnych podczas II wojny światowej. Dlatego zaproponowaliśmy by Izba Pamięci gościła przy tej okazji kombatantów z Szarych Szeregów.

W Izbie Pamięci będzie można zobaczyć choć część przekazanych materiałów?

Na razie nie jest to możliwe, chociażby z tego powodu że obecnie wszystkie te materiały są w AAN i teraz to archiwiści, historycy będą nad nimi pracować. Ale oczywiście mamy na uwadze takie rozwiązanie. Jest też pomysł by w Izbie Pamięci znalazła się elektroniczna prezentacja tych dokumentów. To pozwoli zainteresowanym zapoznać się z nimi.

Uroczystość przekazania dokumentów to sygnał że Izba Pamięci intensyfikuje swoją działalność, że tego rodzaju inicjatyw będzie więcej, że Izba będzie „żyć”?

Właśnie tak. Izba żyje – to właściwe określenie – i rozszerza swoją działalność o kolejne tematy dotykające dziedziny patriotyczno-narodowej. 13 grudnia bieżącego roku w Izbie Pamięci otwarta zostanie wystawa „Solidarność w stanie wojennym w dokumentach”, przygotowana przez Archiwum Akt Nowych i wystawiana w ubiegłym roku z okazji rocznicy wprowadzenia stanu wojennego. Wystawa będzie gościć w Izbie na pewno do końca grudnia. Oczywiście podjęcie tego rodzaju inicjatyw nie oznacza że Izba zmienia profil działalności. Chcę tu mocno podkreślić że Izba Pamięci Pułkownika Ryszarda Kuklińskiego w żadnym stopniu nie rezygnuje, nie zmniejsza swojego zaangażowania w dotychczasową misję, jaką jest popularyzowanie dokonań płk. Kuklińskiego. Każda dodatkowa działalność może przyprowadzić nową publiczność, a więc i informacje o pułkowniku Kuklińskim dotrą do szerszej widowni. Zatem przy okazji ważnych rocznic, ważnych dat w kalendarzu, w Izbie Pamięci odbywać się będą różne interesujące wydarzenia. Mamy już pewne pomysły związane z rocznicą wybuchu Powstania Warszawskiego, ale na szczegóły za wcześnie.

rozm. ma/nd /8.XI.2012/

***

BOHATEROWIE NASZEJ NIEPODLEGŁOŚCI 

Zbliża się 94 rocznica odzyskania niepodległości przez Polskę w 1918 r. Wielu Polaków walczyło o nią na różnych frontach, na polach bitewnych całego świata, przy stołach negocjacyjnych albo w salach koncertowych, jak Ignacy Jan Paderewski

Bohaterowie walki o niepodległość walczyli i ginęli podczas II wojny światowej, między 1939 a 1945 r., w walce z oboma okupantami – niemieckim i rosyjskim. Oraz na froncie utajonej „wojny domowej” – od powstania marionetkowego rządu w Lublinie 21 lipca 1944 r. do 22 grudnia 1989 – bo właśnie wtedy wypuszczony został ostatni więzień polityczny Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej

Mój Ojciec, Józef Szaniawski, powiedział mi kiedyś że najbardziej bohaterscy z bohaterskich dawno już zginęli. Ci, którzy nie zginęli w walkach, zostali zabici skrycie. Nie wszyscy jednak którzy wydzierali dla nas niepodległość oddali życie tak jak rotmistrz Pilecki czy ksiądz Jerzy. Nie wszyscy z nich mieli jednolite poglądy polityczne. Należeli do różnych stronnictw, ale jeden był ich cel – obronić Polskę. Wreszcie nie wszyscy byli tak twardzi jak słynna sanitariuszka 5 Wileńskiej Brygady Armii Krajowej Danuta Siedzikówna, ukrywająca się pod pseudonimem Inka, która nie zdradziła swojej wiedzy o brygadach AK. Torturowani, bici, zamknięci w kazamatach, które nawet nie zasługują na miano więzień. Aresztowani, sądzeni potajemnie, bez terminów wydania wyroku.

Nie wszyscy byli tak twardzi że „zasłużyli” na kulę w głowę i wrzucenie do niemego grobu. UB, a potem SB podkładały im, zmaltretowanym i wycieńczonym, deklaracje współpracy. Wystarczył tylko podpis, i potem czekała wolność. Przynajmniej wolność od czeluści pokoju przesłuchań. Wolność od bólu i strachu.

Ale kiedy ci bohaterowie się nie poddawali, robiono im inne świństwa. Pisano fałszywki, że w toku śledztwa stracili zmysły i popełnili samobójstwo, albo że chcieli współpracować byle ich tylko wypuścić. Znamy te historie sprzed wielu lat, kiedy obrzydliwi, dwulicowi komunistyczni oprawcy zastawiali pułapki na bohaterów w postaci fałszywych deklaracji współpracy. I znamy te z obecnych czasów, kiedy obrzydliwi, dwulicowi udawacze niepodległościowców mogli się nimi posłużyć i szkalować bohaterów, kiedy upadnie komuna. Kim są ci odważni? Czy bito ich tak że lekarz wykłócał się ze „śledczym” o zgodę na zabranie do szpitala? Czy dostali za swoją działalność jakiś wyrok? Jakikolwiek? Rok, może dwa chociaż?

Po czym poznaję bohaterów? Nie po chwili słabości, kiedy dosięgało ich twarzy kopnięcie twardym obcasem oficerskiego buta. Kiedy odbierano im wszystko, nawet mieszkania. A mimo podsuwania deklaracji oni siedzieli dalej. Ale po czynie ich życia. Kiedy nie szukali odpoczynku, ale walczyli o sprawy beznadziejne. Pułkownik Ryszard Kukliński wiedział że jego sprawa w Polsce jest beznadziejna. Był ostatnim na którym ciążył wyrok PRL-owskiego sądu – aż do 1997 r. A jednak byli tacy którzy zdecydowali się walczyć o przywrócenie mu czci. Także po jego śmierci.

I dziś mamy bohaterów walki o niepodległość. Tak! Walczą o przywrócenie czci i pamięci Polsce. O jej należne miejsce w Europie. O uczciwe wspomnienie wielkich chwil Rzeczypospolitej, a także chwil jej ciemiężenia. Chcą prawdy i nie chcą języka komunistów. Marzą by na polskich ponad 312 tysiącach kilometrów kwadratowych znalazło się miejsce dla tych co nie idą zgodnie z ateistycznym i popkulturowym trendem. By uczcić ofiarę Polaków którzy złożyli swoje życie na ołtarzu Rzeczypospolitej – także tych którzy polegli 10 kwietnia 2010 r. Chwała bohaterom niepodległości.

Filip Frąckowiak/nd /7.XI.2012/

***

BYŁ MOCNO CHORY NA POLSKĘ

Najbliżsi, rodzina, przyjaciele, studenci oraz liczni warszawiacy i Polacy pożegnali w sobotę 15 września ś.p. prof. Józefa Szaniawskiego. Wybitny historyk, sowietolog i publicysta, który 4 września br. zginął tragicznie w ukochanych przez siebie Tatrach, spoczął na cmentarzu Wojskowym na warszawskich Powązkach

Mszy św. pogrzebowej w bazylice archikatedralnej św. Jana Chrzciciela w Warszawie przewodniczył i homilię wygłosił ks. bp Piotr Jarecki, biskup pomocniczy archidiecezji warszawskiej

Zawsze blisko drugiego człowieka

Ksiądz biskup przybliżył osobę tragicznie zmarłego profesora na podstawie własnych wspomnień z ich znajomości. Mówił że „szedł on własną drogą, bardzo często przeciwną niż trendy współczesnego świata” i że ś.p. prof. Szaniawski miał „bardzo silną osobowość i nie zrażał się przeciwnościami”.

Nie zamykał się w sobie. Niejako tęsknił za drugim człowiekiem. (…) Tęsknił za rozmową, za kontaktem z drugim człowiekiem, czyli nie ulegał temu co jest pewną modą dzisiaj, pewnym niebezpiecznym trendem dzisiejszej kultury – zamknięcie się w sobie, indywidualizm, prywatyzacja życia. On taki nie był – wspominał ks. bp Jarecki.

Mówił że zmarły profesor „nie zawahał się zaakceptować dojrzałości i to że ma misję nauczyciela i pedagoga, szczególnie u młodego pokolenia”. Powiedział też że tragicznie zmarły profesor Szaniawski nie bał się podejmowania trudu. – Nie wybrał życia łatwego, lekkiego i przyjemnego. Choćby poczytajmy sobie na temat obfitości jego relacji, artykułów, wydanych książek, wykładów, konferencji. To był człowiek pracy.

Ufność pokładał w Bogu

Ksiądz biskup Jarecki, mówiąc o prof. Józefie Szaniawskim, wspominał że był on także człowiekiem ogromnej wiary, który pokładał ufność w Bogu. – To wszystko co w życiu czynił – można wyciągnąć taki wniosek – było inspirowane wiarą chrześcijańską i religijnością. (…) Za życia nie zadowalał się tym co prozaiczne, tylko żył w świecie wartości i zasad. Poszukiwał prawdy, także prawdy o naszej ojczyźnie, jej wrogach i przyjaciołach. Pisał i mówił o tym tak wyraźnie i tak odważnie jak bodaj nikt inny. To było godne podziwu i dlatego wyrażamy nadzieję że Pan przyjmie go do swojego Królestwa – powiedział w homilii bp Jarecki.

Umiłował ojczyznę i jej dzieje

„Wiktoria” – to słowo przewijało się w naszych rozmowach. Mówił o pięknych wiktoriach Polaków i o tych wiktoriach o których nikt nie mówił. Pokazywał nam je – zaakcentował o. dr Tadeusz Rydzyk, dyrektor Radia Maryja, który wspominał prof. Szaniawskiego i żegnał go w imieniu milionów słuchaczy Radia Maryja, Telewizji Trwam, studentów i społeczności Wyższej Szkoły Kultury Społecznej i Medialnej w Toruniu.

Panie profesorze, dziękujemy za pokazywanie wiktorii polskich wypływających z krzyża i orła, tych z wierności pięknemu Lwowowi i Polsce – dodał o. Rydzyk, który powiedział też że zwycięstwo jest nam zadane, bo jest to droga do świętości. – Niezwykle odważny, bohaterski, otwierał nam oczy na historię, również tę niewygodną historię ostatnich dziesiątków lat – mówił dyrektor Radia Maryja. Mówił też że naród który nie pamięta własnej przeszłości, nie ma przyszłości. – Dziękujemy, panie profesorze, że pan uczył tej przeszłości młodzież, że pan nas uczył. Za wszystkie wykłady w radiu, w telewizji, na uczelni. Dzięki panu i wielu podobnym do pana te media, które nazywane są jako te dla ludzi starych, chorych, upośledzonych, nawiedzonych, te media stały się wielkim uniwersytetem. Dziękujemy, panie profesorze – powiedział o. Rydzyk.

List rektora Uniwersytetu Kardynała Stefana Wyszyńskiego w Warszawie – ks. prof. dr. hab. Stanisława Dziekońskiego – odczytał ks. prof. Jarosław Sobkowiak, prodziekan Wydziału Teologicznego. „Szczyciliśmy się i byliśmy dumni z tego że mieliśmy w swym gronie tej miary Człowieka co śp. Zmarły. Był On wysoko ceniony przez władze uniwersytetu i wielce lubiany przez młodzież uniwersytecką” – napisał m.in. rektor UKSW.

Profesor Józef Szaniawski pośmiertnie, za wybitne osiągnięcia w dokumentowaniu i upamiętnianiu prawdy o najnowszej historii Polski, za zasługi w działalności nad przemianami demokratycznymi odznaczony został Krzyżem Kawalerskim Orderu Odrodzenia Polski.

Chory na Polskę

W imieniu środowisk niepodległościowych przemawiał prof. dr hab. Wiesław Wysocki. – Świętej pamięci Józef Szaniawski uległ pasji sienkiewiczowego opowiadania dziejów. Miał tę wielką odwagę by nakreślić wizję drugiego po Marszałku Piłsudskim obrońcy Polski i Europy w dwudziestym stuleciu. Wizję misji pułkownika Ryszarda Kuklińskiego, w którym widział dziedzica tradycji niepodległościowych, wolnościowych, AK-owskich – powiedział prof. Wysocki.

Mówił też że życie prof. Szaniawskiego było także żywotnym pytaniem o wiarygodność Polski. – Pytaniem o cnotę lub występek założycielski III Rzeczypospolitej Polskiej.

Mówił że zmarły tragicznie profesor był człowiekiem wolnym, który wolność cenił nade wszystko. – Był niezależny, niezależność ceniący jak nic innego. Był prawy, prawość przedkładający nad inne rzeczy. Był bogaty, bogactwo niosący w sobie, a nie w portfelu. Był z tych co dewizę „Bóg, Honor, Ojczyzna” mają wypaloną w sercu – powiedział prof. Wysocki. Jak dodał, prof. Szaniawski należał do ludzi bo których mówi się że są chorzy… na Polskę. – Był mocno i nieuleczalnie chory. Na nią. Najjaśniejszą – zaakcentował prof. Wysocki.

Po Mszy św. kondukt żałobny udał się na warszawskie Powązki, by towarzyszyć w ostatniej drodze zmarłemu profesorowi, który całe swoje życie ofiarował umiłowanej ojczyźnie, a przede wszystkim polskiej młodzieży.

Profesor Józef Szaniawski zginął 4 września br., kiedy schodząc ze Świnicy spadł w przepaść w kierunku Doliny Pięciu Stawów. Miał 68 lat.

Był znakomitym historykiem, wybitnym sowietologiem. Fascynowała go postać Marszałka Józefa Piłsudskiego. Przyjaźnił się z płk. Ryszardem Kuklińskim, którego został pełnomocnikiem. Dzięki zaangażowaniu i poniesionemu trudowi ś.p. prof. Szaniawskiego udało się rehabilitować osobę „pierwszego oficera NATO”. W Warszawie powstała także Izba Pamięci płk. Kuklińskiego. Profesor był również inicjatorem m.in. budowy pomnika Katyńskiego na pl. Zamkowym. 30 lipca 2011 r. otrzymał tytuł: Zasłużony dla miasta stołecznego Warszawy. Był przyjacielem młodzieży i swoich studentów, których chętnie oprowadzał po stolicy, opowiadając jej dzieje.

ik/nd /15.IX.2012/

***

JÓZEF SZANIAWSKI NIE ŻYJE 

Nie żyje Józef Szaniawski, wybitny polski historyk, politolog, sowietolog, publicysta, wykładowca UKSW. Zginął w Tatrach, spadł w przepaść. Miał 68 lat. O tragedii poinformował jego syn Filip Frąckowiak

– Mój ojciec zginął w Tatrach, schodząc ze Świnicy. Spadł w przepaść w kierunku Doliny Pięciu Stawów – powiedział syn zmarłego. Wypadek miał miejsce we wtorek ok. godz. 11. Reanimacja prowadzona przez ratowników TOPR trwała ok. godziny, ale nie dała pozytywnych skutków. Szaniawski zginął na miejscu

Według ratowników TOPR Szaniawski najprawdopodobniej poślizgnął się na trawersie Niebieskiej Turni, na szlaku łączącym Świnicę z Zawratem i spadł z wys. ok. 40-50 m w przepaść do dolinki pod Kołem.

Niski pułap chmur i mgła spowodowały że śmigłowcowi TOPR udało się dotrzeć na miejsce zdarzenia dopiero za trzecim razem. Szaniawskiego reanimowali – bezskutecznie – ratownicy medyczni którzy akurat przechodzili w rejonie jego upadku. To kolejny śmiertelny wypadek w Tatrach w tym miejscu. Tylko w sierpniu w rejonie Niebieskiego Szlaku zginęły dwie osoby.

Józef Szaniawski urodził się w 1944 r. we Lwowie. W latach 1970-85 był redaktorem PAP w Warszawie. Od 1973 r. intensywnie współpracował z Radiem Wolna Europa. Dla rozgłośni w ciągu 11 lat napisał i przesłał ponad pół tysiąca korespondencji.

W latach 70 i 80 prowadził działalność niepodległościową.

W 1985 r. peerelowski, komunistyczny sąd wojskowy skazał go na 10 lat więzienia. Był przetrzymywany w więzieniach na warszawskim Mokotowie przy ul. Rakowieckiej i w Barczewie. Uniewinniony przez Sąd Najwyższy, wyszedł na wolność 22 grudnia 1989 r. Sąd Najwyższy określił go jako ostatniego więźnia politycznego PRL-u.

Był pełnomocnikiem i przyjacielem płk. Ryszarda Kuklińskiego, swoimi staraniami doprowadził do rehabilitacji w świetle prawa płk. Kuklińskiego. Był też założycielem izby pamięci pułkownika Kuklińskiego.

Wypowiadał się i działał na rzecz integracji Polski z NATO.

W latach 1990-2003 publikował w prasie polskiej i polonijnej w USA, m.in. w Tygodniku Solidarność, Wprost, Polsce Zbrojnej, Nowym Świecie, Gazecie Polskiej, Dzienniku Chicagowskim, Nowym Dzienniku, Dzienniku Związkowym.

Józef Szaniawski był aktywnym wykładowcą akademickim. Wykładał w Instytucie Dziennikarstwa Uniwersytetu Warszawskiego; był prorektorem w Wyższej Szkole Dziennikarstwa im. Melchiora Wańkowicza. Od 2001 r. prowadził zajęcia w Wyższej Szkole Stosunków Międzynarodowych i Amerykanistyki oraz na Uniwersytecie Kardynała Stefana Wyszyńskiego. Był również wykładowcą w utworzonej przez o. Tadeusza Rydzyka toruńskiej Wyższej Szkole Kultury Społecznej i Medialnej oraz publicystą i felietonistą Naszego Dziennika, Naszej Polski, Radia Maryja, Telewizji Trwam.

Wśród publikacji Szaniawskiego wymienić można takie pozycje, jak „Samotna misja – pułkownik Kukliński i zimna wojna” (2003), „Pułkownik Kukliński – Misja Polski”( 2005), „Victoria Polska. Marszałek Piłsudski w obronie Europy”, „Grunwald pole chwały”.

pap /4.IX.2012/

***

Zamach

30 lat temu, 13 maja 1981 roku, na oczach całego świata z sowieckiej inspiracji wynajęty morderca chciał zabić Jana Pawła II. I wtedy nastąpił cud – Ojciec Święty ocalał, chociaż został bardzo ciężko ranny

Pamiętam jak wtedy głęboko modliłem się o Jego życie i zdrowie. Obiecywałem i przysięgałem sobie, że się zmienię, że się poprawię, jeżeli Papież przeżyje. I wtedy nastąpił jeszcze jeden cud Jana Pawła II – to on zmienił moje dotychczasowe grzeszne życie, to on wpływał na moje trudne wybory, jakie sam z sobą toczyłem w swoim sumieniu i w sercu.

Istnieją przesłanki które pozwalają przypuszczać iż od samego początku, od 16 października 1978, Jan Paweł II zdawał sobie sprawę z możliwości zamachu na swoje życie. Zamordowanie Jana Pawła II według planów Moskwy miało nie tylko zmienić losy świata i powstrzymać proces dziejowy, tak by nigdy nie ‘odnowiło się oblicze ziemi’. Mord na Janie Pawle II miał być też ostrzeżeniem dla Zachodu, dla Kościoła w szczególności: nie próbujcie eksperymentów z Rosją, nie z Polakami!

Nie chodziło o zwyczajne wyeliminowanie Ojca Świętego gdzieś po kryjomu, skrytobójczo. Śmierć polskiego Papieża miał zobaczyć cały świat, tak by odczuć zgrozę i przestraszyć się imperium zła. Takiego zamachu nigdy wcześniej nie było na żadnego papieża w historii. Polski Papież przelał krew w imię wartości najwyższych: w imię wiary, w imię wolności, w imię prawdy, a także w imię swojej Ojczyzny. Był gotów za te wartości poświęcić swoje życie i tylko prawdziwy cud jego życie wtedy uratował! Jakich jeszcze potrzeba dowodów jego świętości?

Papież miał zginąć bo tak zaplanowali na Kremlu przywódcy imperium zła. Decyzja o zamordowaniu Jana Pawła II zapadła w Moskwie po jego pielgrzymce do Polski w czerwcu 1979 roku. Już 13 listopada 1979 r. KGB otrzymało do wykonania uchwałę Biura Politycznego Komitetu Centralnego Komunistycznej Partii Związku Sowieckiego do działań przeciw Janowi Pawłowi II z ‘(…) Wykorzystaniem wszystkich niezbędnych dostępnych możliwości, by zapobiec nowemu kierunkowi w polityce, zapoczątkowanemu przez polskiego papieża, a w razie konieczności sięgnąć po środki wykraczające poza dezinformację i dyskredytację’. Breżniew, Andropow, Czernienko, Susłow, Ustinow i inni przywódcy imperium zła uznali że Jan Paweł II musi zginąć, jest bowiem ‘(…) przebiegłym i niebezpiecznym wrogiem politycznym, walczącym antykomunistą, mającym złe zamiary (…) Jest to pokorny, a zarazem perfidny i zacofany lizus amerykańskich militarystów, walczący z socjalizmem w interesie swoich wspólników zza oceanu i ich nowego szefa Reagana w Białym Domu’. Tak wyglądała dyskusja na Kremlu członków Politbiura KC KPZR według stenogramu który zachował się w Moskwie. Sowiecki minister spraw zagranicznych Gromyko dodawał od siebie:

‘Wywiera on na masy taki sam wpływ jak Ajatollah Chomeini w Iranie’.

Prawdopodobnie zaplanowanie zabójstwa Papieża akurat 13 maja 1981 r. nie było przypadkowe. Ludobójcze i zbrodnicze sowieckie KGB znakomicie wiedziało że Prymas Stefan Wyszyński umiera. Chodziło o to by w tym samym czasie, niemal jednocześnie, Polska i Polacy stracili obu swoich najważniejszych przywódców. Nie ma na to bezpośrednich dowodów i na pewno nie będzie. Papież cudownie ocalał, mimo że sam zamach się udał. O cudzie był przekonany nawet morderca. Natomiast władcy Rosji sowieckiej – imperium zła, a później ich następcy działali przeciw Ojcu Świętemu konsekwentnie aż do jego odejścia. Moskwa pozostała zamknięta dla Jana Pawła II, mimo że Papież wielokrotnie chciał udać się tam z pielgrzymką, przesłaniem i pojednaniem.

Wkrótce po 16 października 1978 r. został wezwany do Moskwy generał Witalij Pawłow, szef rezydentury KGB w Warszawie. Jurij Andropow, szef KGB, zapytał wprost Pawłowa: ‘Jak mogliście dopuścić do wyboru na papieża obywatela kraju socjalistycznego?’. Rezydent zaś odpowiedział: ‘Towarzysz przewodniczący powinien zapytać o to bardziej w Rzymie niż w Warszawie’. Ten dialog dwóch generałów KGB przytacza w oparciu o wiarygodne źródła autor monumentalnej biografii Jana Pawła II pt. ‘Świadek nadziei’ George Weigel. Sam generał Pawłow w swoich cynicznie szczerych pamiętnikach pisze że znał i przekazał do centrali KGB wszystkie materiały operacyjne polskiego MSW i SB na Papieża. Który z ‘polskich’ polityków i generałów dostarczał sowieckiemu KGB ‘polskie’ materiały operacyjne na Karola Wojtyłę? Jaruzelski, Kania, Kiszczak? Na ile te materiały zostały wykorzystane do zbrodni zamachu na życie Jana Pawła II w maju 1981 roku? ‘Zamach był efektem działania sowieckich służb specjalnych przy udziale funkcjonariuszy z Bułgarii, Szarych Wilków, ale także – niestety – przy współpracy kogoś z Polski.. (…) Brali oni udział także w przygotowaniu zamachu na życie Ojca Świętego wspólnie ze służbami ze Związku Sowieckiego i Bułgarii’ – stwierdza Ferdinand Imposimato, włoski prokurator prowadzący śledztwo w sprawie zamachu.

Na osobiste polecenie prezydenta Reagana amerykańska CIA przeprowadziła śledztwo i doszła do takich samych wniosków. Wiadomo też że szef KGB Andropow spotkał się z Kanią i Jaruzelskim w nocy z 8 na 9 kwietnia 1981 r. na granicy sowiecko-polskiej w rosyjskim wagonie kolejowym. Tematem supertajnego spotkania była m.in. osoba Jana Pawła II.

Sumienie demokracji rosyjskiej i badacz tajemnic Kremla Władimir Bukowski nie ma wątpliwości: ‘To właśnie Andropow zorganizował zamach na Jana Pawła II, bo przecież okazało się że miał rację!’.

Racja zaś polegała na tym że polski Papież był zagrożeniem dla istnienia zbrodniczego, komunistycznego, totalitarnego imperium zła.

Józef Szaniawski /11.5.2011/

***

Beatyfikacja

W jaki sposób o kimś kto był naprawdę wielki napisać maksimum treści przy minimum słów, jak ukazać samą istotę jego wielkości oraz absolutną wyjątkowość?

Z perspektywy czasu wydaje się oczywiste, że Jan Paweł II był Wielki nie dlatego że był Papieżem. On był Wielki i dlatego Papieżem został

Z perspektywy beatyfikacji tego niezwykłego człowieka, największego Polaka, Papieża przełomu tysiącleci oraz najwyższego autorytetu cywilizacji Zachodu jest oczywiste że był on święty za życia

Karol Wojtyła jako ksiądz, biskup, kardynał, wreszcie jako Papież – całą swą dziejową misję poświęcił obronie wiary, cywilizacji i wolności, przelał krew w obronie tych najwyższych wartości!

Beatyfikacja Jana Pawła II odbędzie się w Rzymie dokładnie w tym samym miejscu gdzie 13 maja 1981 r. nastąpił straszny zamach. Nie ulega wątpliwości że gdyby Jan Paweł II nie był Polakiem to tego zamachu by nie było, tak jak nie było wcześniej zamachów na innych Papieży.

‘Byliśmy i jesteśmy w Europie. Nie musimy do niej wchodzić, ponieważ ją tworzyliśmy. Tworzyliśmy Europę z większym trudem, aniżeli ci którym się to przypisuje albo którzy sobie przypisują patent na europejskość, na wyłączność’ – tak Ojciec Święty mówił właśnie o Polsce i Polakach, także o sobie samym.

Był dumny że jest Polakiem i zawsze to podkreślał, zaznaczając też zawsze że Kościół jest powszechny i apostolski, a cywilizacja chrześcijańska i cywilizacja europejska to synonim.

Karol Wojtyła właśnie jako Polak: polski ksiądz, polski intelektualista, profesor, biskup z Krakowa, znakomicie wiedział jakim zagrożeniem dla Europy oraz dla cywilizacji chrześcijańskiej jest zbrodniczy komunizm.

‘My, Polacy, nie mogliśmy uczestniczyć bezpośrednio w tym procesie odbudowy Europy, który został podjęty na Zachodzie (po zakończeniu II wojny światowej). Zostaliśmy z gruzami własnej stolicy. Znaleźliśmy się jako alianci zwycięskiej koalicji w sytuacji pokonanych którym narzucono na czterdzieści kilka lat dominację ze Wschodu, w ramach bloku sowieckiego. Tak więc dla nas walka nie skończyła się w roku 1945! Trzeba ją było podejmować wciąż na nowo. (…) Trzeba więc dołączyć dzisiaj prawdę o wszystkich Polakach i Polkach którzy w rzekomo własnym państwie stali się ofiarami totalitarnego systemu i którzy na własnej ziemi oddali życie za tę samą sprawę, za którą oddawali życie Polacy w roku 1939, a potem podczas całej okupacji i wreszcie pod Monte Cassino i w Powstaniu Warszawskim. Trzeba wspomnieć wszystkich zamordowanych rękami także polskich instytucji i służb bezpieczeństwa pozostających na usługach systemu przeniesionego ze Wschodu’.

Ojciec Święty wzywał by ‘nie zamazywać prawdy’.

2 czerwca 1979 r. sprzed Grobu Nieznanego Żołnierza w Warszawie nie tylko Polacy, ale i cały świat usłyszał wołanie proroka: ‘Niech zstąpi Duch Twój i odnowi oblicze ziemi! Tej ziemi!’.

Konsekwencje tego papieskiego wołania miały zasięg zarówno polski, jak i globalny. W ciągu niespełna 15 lat rozpadło się sowieckie imperium zła, runęły różne mury, upadł zbrodniczy komunizm, Polska oraz połowa Europy odzyskały wolność, a ludzie wiarę i nadzieję. W książce ‘Pamięć i tożsamość’ w swym przesłaniu, w swym nieformalnym testamencie, jaki zostawił dla nas Karol Wojtyła, można wyszukać jeden z ważniejszych cytatów całego pontyfikatu Jana Pawła II:

‘Dane mi było doświadczyć osobiście ideologii zła. To jest coś czego nie da się zatrzeć w pamięci. (…) Wtedy, w pierwszych latach powojennych, komunizm jawił się bardzo mocny i groźny – o wiele bardziej niż w 1920 roku. Już wtedy zdawało się że komuniści podbiją Polskę i pójdą dalej do Europy Zachodniej, że zawojują świat. W rzeczywistości wówczas do tego nie doszło. ‘Cud nad Wisłą’, zwycięstwo Marszałka Piłsudskiego w bitwie z Armią Czerwoną, zatrzymał te sowieckie zakusy. Po zwycięstwie w II wojnie światowej nad faszyzmem komuniści z całym impetem szli znowu na podbój świata, a w każdym razie Europy’.

Jakąż siłę miał Karol Wojtyła! Był niegdyś bardzo silny siłą fizyczną. Jako chłopak rąbał ciężkim młotem skały w kamieniołomach pod Krakowem. Potem już jako młody ksiądz i biskup wiosłował na spływach kajakowych, chodził z plecakiem po górach, jeździł na nartach.

Ale jego największą siłą była siła duchowa. Czerpał tę siłę charakteru ze swej wiedzy, rozumu, wiary, wielkiego patriotyzmu. To wszystko kumulowało się w Janie Pawle II w wartości które zawiera jakże ważne przesłanie: Fides, Ratio et Patria. Siłę dawała mu jego odwaga. Odwoływał się często do cnoty męstwa. Jako ksiądz, jako biskup, jako kardynał i jako polski Papież wzywał tyle razy miliony ludzi: ‘Nie lękajcie się!’.

Przed wiekami, w okresie swej świetności i potęgi, Rzeczpospolita nazywana była przedmurzem chrześcijaństwa albo przedmurzem Europy. A w XX wieku, w najgorszym i najtragiczniejszym dla nas okresie, czy Polska nie przyjmowała na siebie ciosów i uderzeń, chroniąc w ten sposób Europę? Czy nie wiązaliśmy sił dwóch zbrodniczych ludobójczych totalitaryzmów, a dla nas dwóch okupantów, po to by inni mogli nabierać sił? Wreszcie czy polski Papież nie był najważniejszą opoką przedmurza XX wieku i czy jego ‘Nie lękajcie się’ nie było przykazaniem, zwłaszcza dla tych którzy walczyli z przemocą w słusznej sprawie?

A czy on sam się nie lękał, czy sam sobie tego nie wyszeptał? Czyż to nie on do siebie samego mówił: ‘Strach zastukał do drzwi naszego serca, ale otworzyła je odwaga’. Jan Paweł II miał w sobie siłę – siłę wiary, siłę odwagi, siłę determinacji do obrony wartości najwyższych nie tylko dla Polaków: Bóg – Honor – Ojczyzna.

TĘ SIŁĘ I ODWAGĘ OJCIEC ŚWIĘTY PRZEKAZAŁ NAM WSZYSTKIM DO WALKI ZE ZŁEM

Nie wszyscy z nas mogli i nie wszyscy chcieli walkę ze złem prowadzić. Ale byli tacy którzy tę walkę podjęli.

Józef Szaniawski /27.4.2011/

***

Więzienna Wigilia

To była moja najsmutniejsza, ale zarazem najważniejsza Wigilia w życiu. To w tamtą Wigilię A.D. 1986 zrozumiałem i odczułem samą istotę tego, czym jest opłatek, czyli z łaciny oblatum – dar ofiarny

Ten cienki, biały płatek chlebowy przypomina o dzieleniu się z bliźnimi tym wszystkim, co mamy. Dla chrześcijan jest nawiązaniem do potrzeby spożywania chleba biblijnego tak, jak to czynił nasz Zbawiciel Jezus Chrystus

Z emigracyjnego osamotnienia Cyprian Kamil Norwid pisał niegdyś wzruszająco:

Jest w moim Kraju zwyczaj, że w dzień wigilijny
Przy wzejściu pierwszej gwiazdy wieczornej na niebie
Ludzie gniazda wspólnego łamią chleb biblijny
Najtkliwsze przekazując uczucia w tym chlebie

Jak trwoga, to do Boga. To staropolskie przysłowie dawno już zostało sprawdzone przez wielu z nas w różnych – czasami dramatycznych – życiowych sytuacjach. To przysłowie jest bardzo prawdziwe, bo jest bardzo ludzkie, pokazuje nasze słabości. Także moje własne, i wcale się tego nie wstydzę.

Tak się złożyło, że w strasznej dla Polaków dekadzie stanu wojennego pięć kolejnych Wigilii spędzałem za więziennymi kratami. Najpierw na Rakowieckiej w Warszawie, a później w Barczewie na Mazurach. Miałem już za sobą bicie i psychiczne tortury przesłuchania, 10-letni wyrok, odsiadkę w jednej celi z mordercami, kryminalistami, a nawet ludobójcą hitlerowskim, zbrodniarzem Erichem Kochem. Teraz byłem zupełnie sam. Nazywane ‘polskim Alcatraz’, otoczone z trzech stron jeziorem, a z czwartej fosą strasznego krzyżackiego zamku, Barczewo było najcięższym więzieniem PRL.

Był mroźny grudzień 1986 roku, siedziałem w zupełnej izolacji, sam w podziemnym karcerze Barczewa.

Pomalowane olejną farbą grube mury celi pokryte były rano szronem. Przez trzy zimowe miesiące nie miałem możliwości nawet odezwać się do kogokolwiek. Aby otrzymać więzienny posiłek, należało uklęknąć przed specjalnie skonstruowaną kratą w drzwiach (tzw. tygrysówka dla szczególnie niebezpiecznych więźniów). Na kilka dni przed świętami przyjechała z Warszawy moja Halina na tzw. widzenie, żeby chociaż przez kilka minut spojrzeć na mnie swymi zielonymi oczami nadziei, ale nawet jej nie wpuścili do środka. Stała biedna pod żelazną bramą więzienia na mrozie prawie pół dnia, zanim oprawcy łaskawie zgodzili się przyjąć od niej paczkę świąteczną dla mnie – z jedzeniem, opłatkiem i jemiołą. Dowiedziałem się o tym dopiero na wiosnę, kiedy wypuścili mnie z karceru i musiałem pokwitować odbiór paczki, a właściwie tego, co z niej pozostało.

W Wigilię, jak codziennie o siedemnastej, klawisz przyniósł kolację. Musiałem uklęknąć przed kratą w drzwiach i dostałem pełną miskę barszczu, zamiast zwyczajnej zupy mlecznej. Pół bochenka pokrojonego chleba odebrałem już rano. Dostałem jeszcze kubek kawy zbożowej, i to była moja wigilijna wieczerza, którą ustawiłem na taborecie, a sam usiadłem na metalowej pryczy. Myśl o tym, że gdzieś zupełnie daleko za tymi więziennymi murami, w cieple rodzinnego domu, na wigilijnym stole jest jedno puste nakrycie przeznaczone dla mnie, nie była dla mnie pocieszeniem, tylko bólem i dojmującą goryczą. Sam ze sobą dzieliłem się ułożoną na aluminiowym talerzu kromką więziennego chleba, zamiast opłatkiem, sam sobie składałem życzenia z myślami i marzeniami o moich najbliższych, o Halinie z małym Filipem i o Polsce w sowieckiej i komunistycznej niewoli.

To była moja najbardziej samotna, najsmutniejsza w życiu Wigilia. W tej okropnej scenerii Barczewa nie miałem oczywiście nawet zegarka i kiedy w środku nocy usłyszałem dalekie, przytłumione bicie dzwonów, to wiedziałem, że to już północ i że normalni, wolni ludzie udają się do kościoła na Pasterkę. W karcerze nie było krat, bo i okna nawet nie było, a grube mury dawnego krzyżackiego zamku Wartenburg, zamienionego przez Niemców na więzienie, w przedziwny sposób wyciszały dźwięki dzwonów, tak że były one subtelne, miękkie, odległe, niemal jakieś bajkowe. Ze ściśniętym sercem, z uchem przy zimnym murze, klęczałem na betonowej podłodze i modliłem się do Boga tak bardzo i tak długo, aż z tą modlitwą usnąłem chyba już nad samym ranem w Boże Narodzenie.

Od tamtej pory minęła epoka, a właściwie kilka epok! Żyjemy w zupełnie innych czasach pod względem politycznym, ekonomicznym, społecznym, a wreszcie cywilizacyjnym. Skończył się tragiczny wiek XX, jesteśmy na przełomie drugiego i trzeciego tysiąclecia, w naszym kalendarzu jest już druga dekada XXI wieku! To nie kalendarz, ale czas biegnie nieubłaganie i stawia nas wobec nowych wyzwań i wydarzeń. Nasz kalendarz, którym codziennie posługują się miliardy ludzi, jest zarazem najbardziej globalnym, uniwersalnym i rozpowszechnionym symbolem narodzin w Ziemi Świętej, w Betlejem – Jezusa Chrystusa. To wtedy zaczęła się nowa era, to od tej daty wszystko liczymy – dni, miesiące, lata, dekady, wieki, tysiąclecia, całe epoki.

Wszystko zaczęło się od Bożego Narodzenia 2010 lat temu. To nie tylko nasza religia, to jest nasza cywilizacja! Jej powszechny i globalny uniwersalizm widoczny jest szczególnie w okresie Bożego Narodzenia i Nowego Roku. To m.in. właśnie dlatego jesteśmy obecnie świadkami kolejnego w ciągu dwóch tysięcy lat zmasowanego ataku na chrześcijaństwo, na chrześcijan, na symbol krzyża świętego, na Kościół, na wszystko to, co nazywamy naszą cywilizacją. W tym globalnym ataku na nas biorą udział nie tylko fanatycy i terroryści islamscy, ale również rzekomi liberałowie z rzekomą pseudoideologią tolerancji. Widocznym dowodem ich bezsilnej wściekłości jest gwiazda betlejemska świecąca na wierzchołkach milionów choinek na całym świecie właśnie w Boże Narodzenie.

W dni powszednie mało kto o tym pamięta, ale przecież cały nasz kalendarz sam w sobie ma charakter chrześcijański, liczony jest bowiem od tamtej najważniejszej daty, od Bożego Narodzenia. Posługują się nim ludzie na całym świecie, nawet ci, którzy nie są chrześcijanami! Tak więc i ja Państwu – drogim Czytelnikom, składam najserdeczniejsze świąteczne i noworoczne życzenia: zdrowia, pomyślności i szczęścia w życiu osobistym, jak również w tym wszystkim, co dla Polaków od stuleci jest ważne i najważniejsze.

Józef Szaniawski /24.12.2010/

***

Polski Papież

FIDES, RATIO ET PATRIA

Na prawie półtora wieku przed historycznym wyborem Polaka na Papieża w poetyckiej wizji, jak prawdziwy wieszcz, Juliusz Słowacki prorokował w wierszu ‘Pośród niesnasków Pan Bóg uderza’ nadejście Ojca Świętego – słowiańskiego Papieża:
On śmiało, jak Bóg, pójdzie na miecze:
Świat mu – to proch! (…)
On już się zbliża – rozdawca nowy
Globowych sił! (…)
On rozda miłość, jak dziś mocarze
Rozdają broń –
Sakramentalną moc on pokaże
Świat wziąwszy w dłoń

Mijają już 32 lata od dnia, kiedy konklawe kardynałów w Rzymie wybrało Karola Wojtyłę na Następcę Świętego Piotra. Było to 16 października 1978 r. i bez wątpienia jest to jedna z najważniejszych dat w całej historii Polski, ale również w dziejach Europy, świata oraz Kościoła.

Od daty tej upłynęła cała epoka, a właściwie kilka epok. Urodziło się i wyrosło nowe pokolenie Polaków, które określane bywa pokoleniem JP II, chociaż do końca nie jest to adekwatne. Przecież to nie oni, tylko my – moje pokolenie szalało z radości, że Polak został Papieżem. Przecież to moje pokolenie i ja witaliśmy Ojca Świętego w czerwcu 1979 r., kiedy pierwszy raz przybył do Ojczyzny z pielgrzymką. I wreszcie to nie pokolenie określane jako JP II ze ściśniętym sercem modliło się w maju 1981 r. we wszystkich kościołach o życie i zdrowie Jana Pawła II, kiedy zbrodniarzom udało się wysłać mordercę, by go zabił.

Myślę, że pokoleniem JP II jesteśmy my wszyscy, którzy w świadomy sposób utożsamialiśmy się z Ojcem Świętym i którzy równie świadomie żyliśmy w okresie jego nadzwyczajności, bezprecedensowego i świętego pontyfikatu. Ale to dobrze, a nawet bardzo dobrze i wspaniale, że młodzież, która wyrosła i wychowała się już w XXI wieku, w wolnej Ojczyźnie, sama siebie definiuje jako pokolenie JP II. Mają w tym dużo racji, a podstawowa jest ta, że to dzięki polskiemu Papieżowi zmienił się również ich los, młode życie, życiowe plany, możliwości.

Karol Wojtyła był postacią opatrznościową w dziejach całego świata na przełomie XX i XXI wielu, na przełomie dwóch tysiącleci, na przełomie komunistycznego zniewolenia i wolności Polski, a nawet na przełomie dwóch cywilizacji naukowo-technologicznych. Był Wielki nie dlatego, że był Papieżem. Był Wielki i dlatego został Papieżem! A potem swą wielkość w każdym wymiarze ofiarował i dał całemu światu przez ponad ćwierć wieku swego pontyfikatu.

– Byliśmy i jesteśmy w Europie. Nie musimy do niej wchodzić, ponieważ ją tworzyliśmy. Tworzyliśmy Europę z większym trudem niż ci, którym się to przypisuje albo którzy sobie przypisują patent na europejskość, na wyłączność – tak mówił właśnie o Polsce i Polakach, także o sobie samym. Był dumny, że jest Polakiem, i zawsze to podkreślał, zaznaczając też zawsze, iż Kościół jest powszechny i apostolski, a cywilizacja europejska i cywilizacja chrześcijańska to synonimy.

Istnieją przesłanki, które pozwalają przypuszczać, iż od samego początku, od 16 października 1978 r., Jan Paweł II zdawał sobie sprawę z możliwości zamachu na swoje życie. Musiał sobie zdawać sprawę z faktu, iż przywódcy imperium zła to ludzie nie tylko złej woli, ale woli najgorszej. Jest oczywiste, że gdyby Jan Paweł II nie był Polakiem, to do zamachu na niego by nie doszło. A tym bardziej w niespełna trzy lata po historycznym konklawe.

Tak – to był dokładnie zaplanowany zamach właśnie na Papieża Polaka. Przy czym nie chodziło o zwyczajne wyeliminowanie Ojca Świętego, gdzieś po kryjomu, skrytobójczo. Śmierć polskiego Papieża miał zobaczyć cały świat, tak by odczuć zgrozę i przestraszyć się imperium zła. Takiego zamachu nigdy wcześniej nie było na żadnego Papieża w historii. I tylko polski Papież przelał krew w imię wartości najwyższych: w imię wiary, w imię wolności, w imię prawdy, a także w imię swojej Ojczyzny. Był gotów za te wartości poświęcić swe życie i tylko prawdziwy cud jego życie wtedy uratował! Jakich jeszcze potrzeba dowodów jego świętości?

Karol Wojtyła właśnie jako Polak: polski ksiądz, polski intelektualista, profesor, biskup z Krakowa, znakomicie wiedział, jakim zagrożeniem dla Europy oraz dla cywilizacji chrześcijańskiej jest zbrodniczy komunizm. Wielokrotnie podkreślał, że Polska była przedmurzem Europy i chrześcijaństwa nie tylko w XV-XVII w., ale również w XX w.

Ukazywał nam nieraz, na czym polega siła Polski. A tę siłę miał przede wszystkim on sam – Karol Wojtyła. Był niegdyś bardzo silny siłą fizyczną. Jako chłopak rąbał ciężkim młotem skały w kamieniołomach pod Krakowem. Potem, już jako młody ksiądz i biskup, wiosłował na spływach kajakowych, chodził z plecakiem po górach, jeździł na nartach. Ale jego największą siłą była siła duchowa. Myślę, że czerpał tę siłę charakteru ze swej wiedzy, rozumu, wiary, wielkiego patriotyzmu. To wszystko kumulowało się w Janie Pawle II w wartościach, które zawierają jakże ważne przesłanie:

FIDES, RATIO ET PATRIA.

Ojciec Święty, tak myślę, najwięcej siły czerpał ze swej osobistej odwagi z ‘sakramentalnej mocy’, o której pisał niegdyś poeta. Tę siłę dawała mu jego odwaga. Odwoływał się często do cnoty męstwa. Jako ksiądz, jako biskup, jako kardynał i jako polski Papież wzywał tyle razy miliony ludzi: Nie lękajcie się!. A czy on sam się nie lękał, czy sam sobie tego nie wyszeptał? Czyż to nie on do siebie samego mówił: Strach zastukał do drzwi naszego serca, ale otworzyła je odwaga?

Józef Szaniawski /13.10.2010/