XVIII Konkurs Chopinowski
Najlepszy w najlepszym stylu! Kanadyjczyk Bruce Xiaoyu Liu – zwycięzcą XVIII Konkursu Chopinowskiego!
Choć dla wielu był od początku głównym kandydatem do głównej nagrody, ja, mając w pamięci różne doświadczenia sprzed lat, wolałem zachować pewien dystans, bo kto to wie czy uda mu się zagrać na I nagrodę choćby koncert z orkiestrą, albo czy w trzecim etapie nie zniweczy wcześniejszych wysiłków, np. niewłaściwym odczytaniem mazurków
Dla tych pierwszych mocnym argumentem za był pewnie fakt że Liu to student zwycięzcy X Konkursu – Wietnamczyka Dang Thai Sona, jednego z najwspanialszych interpretatorów Chopina z laureatów I nagrody. I mieli dobre przeczucie, bo zarówno mazurki jak i koncert Bruce zagrał znakomicie, a jurorzy po konkursie przyznali że Bruce wygrał z kolosalną wręcz – utrzymywaną od początku – przewagą nad konkurentami
Jeżeli do tego dodamy świetne wykonanie Sonaty, znakomite Poloneza, nie wspominając nawet już o mozartowskich Wariacjach, nb. kończących się też udanym polonezem, to niech to wystarczy do wskazania jego klasy, ale nade wszystko niekwestionowanej przez nikogo pozycji
Ale tu pojawia się niespodzianka. Zazwyczaj zwycięzca konkursu brał tu wszystko: nie tylko złoty medal, najwyższą premię pieniężną, ale i te najbardziej prestiżowe nagrody pozaregulaminowe /za najlepsze wykonanie mazurków, poloneza, sonaty i koncertu/, a Bruce nie dostał ani jednej z tych nagród!
Oczywiście, takie jest prawo jurorów, ale jeżeli żadnego z kluczowych utworów /a te wymienione są jak najbardziej kluczowe/ nie zagrał najlepiej, to jak mógł zostać bezapelacyjnym zwycięzcą konkursu… Napisałem po trzecim koncercie laureatów, zachwycony jego kreacją, przyznam – dość emocjonalnie, że to wstyd dla Jury że nie przyznało mu nagrody za koncert, z czego jednak szybko się wycofałem, bo to nie wstyd, a decyzje niewiele mające wspólnego z jakąkolwiek logiką czy jakąś konsekwencją innych podjętych rozstrzygnięć. Na domiar złego za wykonanie poloneza nagrody Towarzystwa im. F. Chopina nie przyznano w ogóle
Na pytanie dlaczego przewodnicząca Jury Katarzyna Popowa-Zydroń odpowiedziała mi że za dużo było dobrych wykonań i Jury nie mogło się zdecydować… Przyznacie państwo że to dziwna odpowiedź, najdelikatniej rzecz ujmując
I tu możemy chyba od razu wejść w rozważania na temat tejże logiki wyników XVIII Konkursu. Jestem w stanie zrozumieć wiele rzeczy i zjawisk, nie tylko na naszych konkursach, nie potrafię jednak zaakceptować tego że połowa finalistów to uczniowie jurorów, łącznie z najlepszym
Oczywiście możemy przyjąć że ci wcześniej odrzuceni, niemający takiego przywileju, to czy tamto źle zagrali, ale nikt mi nie powie że np. Chazjajnow nie zasługiwał na zagranie koncertu. Wydaje mi się że panowała dość rodzinna atmosfera: dobrze, dajemy zwycięstwo Liu, bo ma najwyższą punktację, ale wszystkie inne nagrody dzielimy tak by każdy coś dostał i by wszyscy byli zadowoleni, i pianiści i jurorzy…
Kto wie czy to nie było przyczyną że Kanadyjczyk nie dostał ani jednej z tych nagród, choćby tylko tej polonezowej, nieprzyznanej nikomu. Po konkursie pisali zatroskani internauci że czas najwyższy na zmiany nie tylko kadrowe w jury, ale i regulaminowe. Skoro na innych konkursach nie mogą występować uczniowie jurorów /inna sprawa że czasami ukrywa się taki fakt, bo kto to będzie sprawdzać/, to jaki problem wstawić do regulaminu punkt zakazujący udziału pianistom związanym z jurorami. Istniejący zapis – że profesor nie głosuje na swojego ucznia – nie wyklucza wszak sąsiedzkiej „pomocy” w klasyfikowaniu swoich i nie tylko swoich uczestników
Zwłaszcza jeżeli w gronie jurorów znajduje się kilkoro pedagogów z jednej tylko szkoły, tu – z bydgoskiej Akademii Muzycznej, co w ogóle nie powinno mieć miejsca, choćby tylko z racji czystości i klarowności zasad
Do tego Pani Przewodnicząca podnosiła ten fakt jako promocję swojej szkoły, mówiąc mniej więcej że tylko ta szkoła gwarantuje nagrodę na tym konkursie. Być może powiedziała to z przymrużeniem oka, ale tak zapewne mówić nie powinna. Tym bardziej że są to sprawy mogące dotykać nie tylko polskich pianistów, ale i tych ze świata, których to pokrewieństwo pedagogiczno-szkolne nie dotyczy. Konsekwencją tego było że po konkursie spotkałem się z reakcją jednego z uczestników, że skoro nie ma innego wyjścia będzie się starać dostać na studia do Bydgoszczy…
Trzeba uważać by takimi mniejszymi czy większymi krokami nie zrobił się z tego wielkiego Konkursu, szacownej instytucji, „świata obywatela”, taki bardziej lokalny konkursik, w którym dzieją się rzeczy jakie nie powinny mieć miejsca…
***
Teraz już tylko o osiemnastym wydaniu Konkursu Chopinowskiego, zorganizowanego z rocznym opóźnieniem, z powodów – rzecz jasna – pandemicznych. Z tym większą radością, acz nie bez obaw, czekaliśmy na październik 2021 r. Zastanawialiśmy się czy zapowiadany szczyt zachorowań nie wpłynie na przebieg konkursu, podczas którego, przez ponad trzy tygodnie, sala Filharmonii Narodowej miała wypełniać się po brzegi, i to przez 12 godzin, każdego dnia
Szczęśliwie jedni codziennie wypełniali oświadczenia covidowe, inni pokazywali paszporty szczepienne, a co najważniejsze bileterzy FN z wielką skrupulatnością pilnowali cały czas czy wszyscy mają właściwie nałożone na twarz maseczki. Nie było łatwo, ale chyba nikt nie narzekał. Cieszyliśmy się że konkurs przebiega bez problemu, i tak było, szczęśliwie, do samego końca. Nawiasem mówiąc główny organizator konkursu, Narodowy Instytut F. Chopina, w pandemicznym czasie zorganizował już w tym miejscu dwa wielkie festiwale, także incydentalne koncerty, również zakończone „happy endem” /przy okazji prostuję że w tym samym czasie odbyły się też m.in. dwa inne wielkie festiwale w Dusznikach Zdroju/
***
Oczywiście i dla mnie „numerem jeden” konkursu był w końcu 24-letni Bruce Liu
Nie pamiętałem już że 5 lat temu, recenzując cały bydgoski Konkurs Paderewskiego, zachwycałem się jego znakomitą grą w trzech etapach, nb. nie grał wtedy ani jednego utworu Chopina. Dopiero koncert Mozarta nie wyszedł mu najlepiej i odpadł, mimo naprawdę świetnych poprzednich występów. Ciekawostką niech będzie fakt że wygrał tam wtedy 15-letni Koreańczyk Hyuk Lee, finalista tegorocznego Konkursu Chopinowskiego, a drugą nagrodę zdobył Jakub Kuszlik – w Warszawie czwarty. Liu nie był wtedy Brucem tylko Xiaoyu Liu, a imię to dołożył sobie niedawno do swojego, by w ten sposób uhonorować idola swojego dzieciństwa – Bruce’a Lee
W Warszawie – wybierając Fazioli – prześwietnie zagrał program I etapu, ślicznie Nokturn cis-moll z op. 27, radośnie i wirtuozowsko Scherzo E-dur, a super technikę pokazał w etiudzie cis-moll op. 10 nr 4. Znakomity miał też drugi etap – ile finezji, smaku było w Rondzie op. 5, jaka bogata była Ballada F-dur, jaki fantazyjny Walc As-dur op. 42, no i było jeszcze opus 22, z pięknym, nokturnowym Andante i z bardzo brilliante zagranym Wielkim Polonezem Es-dur. Trzeci etap to niezapomniane, niełatwe przecież Wariacje mozartowskie op. 2, niebiańsko lekkie, rozkosznie brzmieniowo, także z dołączonym Polonezem – błyskotliwym, lekkim, zagranym bez patosu; bardzo ładnie odegrał też cztery Mazurki op. 33 i na koniec ciekawie i efektownie Sonatę b-moll, zwracając uwagę nie tylko poruszającym i wzruszającym Marszem żałobnym ale i wielce smakowitym muzycznie i pianistycznie finałem! Bardzo podobał mi się też w ostatnim etapie – czyli w Koncercie e-moll op. 11
W pierwszej części zachwyciło mnie jego subtelne touchée, perełkowa artykulacja, podobało mi się też jak żywo reagował na muzyczne niuanse. To było mocne przypieczętowanie jego udziału w konkursie. Miał parę tzw. omsknięć, jedno końcowe bodaj najbardziej spektakularne, było trochę zrozumiałej nerwowości, ale mimo to grał pięknie i nieszablonowo, żywo i zadziornie
Ciekawie muzykował, zwłaszcza w drugiej części, nie tylko sam, także z solistami FN. To była gra z ładnymi rubatami i pięknym doprawdy dźwiękiem. Bardzo sprzyjał mu i w tym dziele włoski instrument. Po kilku dniach, trochę przypadkowo, posłuchałem jak gra op. 11 w trzecim koncercie laureatów, a grał jeszcze piękniej, jeszcze ciekawiej! Wtedy najbardziej żałowałem że nie dostał nagrody FN za najlepsze wykonanie
koncertu. To była kreacja, godna zwycięzcy naszego konkursu…
Co jeszcze ważne w ocenie zwycięzcy i niesamowitym bodźcem do dalszej pracy…
Już dwa tygodnie po zakończeniu konkursu została wydana płyta dla „Yellow Label” z zapisem najciekawszych jego konkursowych prezentacji. Musi być teraz świadom najróżniejszych niebezpieczeństw wynikających z hukiem otwartej kariery, z nagłego, ogromnego zainteresowania mediów, publiczności; musi umieć wybierać zaproszenia, zarazem dbając o repertuar i najwyższy poziom gry
Musi też wiedzieć że przed nim „poległo” już kilku zwycięzców naszego konkursu; powinien więc postawić sobie jasny cel i świadomie go realizować. A ma do kogo mierzyć, bo znalazł się w prestiżowym gronie takich gigantów chopinistyki jak Argerich, Pollini czy Zimerman
***
Wspomnianą wcześniej nagrodę za najlepsze wykonanie koncertu otrzymał ulubieniec publiczności, myślę, że i jurorów – 24-letni hiszpański pianista Martin Garcia Garcia. Pamiętam jak bardzo nas wszystkich obudził z przeciętności pierwszych finałów, ale i wręcz zachwycił, kiedy zagrał Koncert f-moll. Jest wielce muzykalnym artystą, posiadł wysoką kulturę i śpiewność gry /dodatkowo podśpiewując sobie ciągle pod nosem!/. I jemu zdarzały się drobne błędy, ale kto wie czy o jego koncertowym sukcesie nie zdecydował wybór bardziej lirycznego i delikatnego opusu 21. Do tego Hiszpan grał koncert wolniej niż zazwyczaj, zyskał może dzięki temu więcej pewności, ale i czas na piękne muzykowanie. Czy podobał mi się tak we wcześniejszych etapach… Na pewno nie, gubił się nieco w etiudowej precyzji, było trochę przypadku, a nawet nazbyt gładkiego grania. Jedno jest pewne – zawsze zostawiał po sobie jakiś ślad, a to już jest dużo. Pewnie stąd wzięła się tak wysoka i samodzielna III nagroda /drugie i czwarte, wokół niego, były tym razem ex-aequo/…
***
Z pozostałych laureatów – poza Liu i trochę Garcią – zachwycał mnie jeden tylko jeszcze pianista, pierwszy z trojga znakomitych 17-latków, drugi Kanadyjczyk dalekowschodniego pochodzenia – J J Jun Li Bui. Fenomen! Jaka dojrzałość grania, jakie zrozumienie muzyki Chopina, choćby tylko w Etiudzie E-dur. Rewelacyjnie zagrał w II etapie Wariacje op. 12, jaka „mądra” była jego Fantazja f-moll, jakie w niej było skupienie, jaka niesamowita koncentracja! Do tego była prawdziwa, wręcz rasowa pianistyka. Ślicznie bawił się, z uśmiechem na twarzy – Polonezem z op. 22, jakim ognistym! II etap – jeszcze lepszy. Ile działo się w Balladzie F-dur, jakie piękne snuł tam opowieści, ten zaledwie siedemnastolatek! Genialny talent
Pysznie, efektownie i precyzyjnie zagrał Rondo a la Mazur, wiele chopinowskiego smutku było w Mazurku b-moll z op. 24
Gorzej wypadła mu Sonata h-moll i Koncert e-moll. Dodam – że i on jest uczniem Dang Thai Sona i słychać że bardzo dużo skorzystał już z tej nauki!
***
Z laureatów podobał mi się jeszcze – może już bez zachwytów – 27-letni Japończyk Kyohei Sorita /II nagroda ex-aequo z Alexandrem Gadjievem/. Dojrzały, muzykalny i bardzo świadomy to pianista. Scherzo b-moll zagrał mądrze i efektownie; w II etapie Rondo a la Mazur, znakomicie zagrał też opus 22, stylowe były Mazurki op. 56, udana Sonata b-moll – w zasadzie zagrana bez zarzutu i wątpliwości. Pianistyka – zawsze pewna, robiąca wrażenie
W finale III etapu znakomicie ukazał Poloneza As-dur op. 53, za którego wykonanie śmiało mógł otrzymać nagrodę TiFC, ale Jury wolało nikomu jej nie przyznać…
***
Z finalistów zachwycałem się jeszcze dwojgiem pozostałych 17-latków: Evą Gevorgyan /Rosja/Armenia/ i Chińczykiem Hao Rao. Talenty obojga absolutnie genialne. Evę, laureatkę najwyższych nagród aż 40 młodzieżowych konkursów, znałem z recitalu w Dusznikach z sierpnia 2019 – miała wtedy 15 lat i grała rewelacyjnie!
Chopin nie był wtedy jej najmocniejszą stroną, tu jednak potrafiła mnie nim zainteresować, choć jej konkursowe występy zapewne nie wyróżniały się równością ich poziomu. Zawiedziony byłem np. jej Scherzem E-dur, zbyt wiele umknęło jej tam szczegółów. Za to świetne były obie etiudy, zwłaszcza a-moll op. 25 nr 11, czuły i śliczny dźwiękowo był Nokturn cis-moll z op. 27. W II etapie elektryzująco zagrała Balladę As-dur, ciekawe były też Walce op. 34, zwłaszcza pięknie wyśpiewany był drugi, ten smutny /nazbyt krańcowo kontrastowała w trzecim/. Kolejny etap to znakomite wykonanie Fantazji f-moll, której potrafiła nadać inny, pasjonujący wymiar, także brzmieniowo. Mazurki niekoniecznie mnie zainteresowały, grane były zbyt ciężką ręką, czasami wręcz nieładnym, ostrym dźwiękiem. Ciekawa była za to Sonata b-moll, mocna, poruszająca, ale i piękna muzycznie. Podobał mi się też w jej ujęciu Koncert e-moll – szeroki, pełny, poważny, także wzruszający
Hao Rao z kolei zachwycał mnie nieustająco
Jak gładko i wrażliwie zagrał Nokturn Des-dur op. 27. Jakie cudowne były obie etiudy. Po znakomicie zagranym, pewnym, barwnym Scherzu b-moll napisałem w notatkach: NAGRODA, i niewiele się pomyliłem…
W II etapie zwrócił moją uwagę rewelacyjnie wykonaną Balladą As-dur, urokliwy był Walc, poważna Barkarola, radosne opus 22 – zwłaszcza Wielki Polonez Es-dur. W trzecim etapie zachwycił mnie wręcz 4 Mazurkami op. 33, po których wysłuchaniu napisałem że mogą śmiało kandydować do prestiżowej Nagrody Polskiego Radia /w tym roku Jury nagrodę tę przyznało Jakubowi Kuszlikowi/. Nie wyszedł natomiast młodziutkiemu Chińczykowi Koncert e-moll, grany był ostrym dźwiękiem, często powierzchownie, zwłaszcza nie podobała mi się finałowa część dzieła. Nerwy, brak doświadczenia?… Może koncert z orkiestrą grał pierwszy raz – pytałem sam siebie w notatkach po I części. Skłamałbym jednak gdybym nie dostrzegł też pewnych walorów; żywo tworzył muzykę, momentami ładnie muzykował…
***
Oddzielnym zjawiskiem XVIII Konkursu był 29-letni Mikołaj Chazjajnow. 11 lat temu był finalistą, zwracając uwagę swoim dużym, chopinowskim talentem. W tym roku przyjechał doskonale przygotowany, świetnie – jak wieść niosła – obeznany z materiałem nutowym i z całą warstwą muzykologiczną. Nauczył się też – by lepiej to wszystko zrozumieć – języka polskiego
Grał znakomicie i ciekawie. Ciekawie także i w tym sensie że niemal zawsze znajdował w nutach wiele różnych, efektownych często, a czasem często kontrowersyjnych, jakby na siłę wyszukanych „gier” głosowych, eksponując – jak chyba nikt dotąd, w takiej ilości – te nowe melodie, znalezione i odkryte kontrapunkty. Kilka miesięcy przed konkursem słuchałem jego recitalu chopinowskiego w Warszawie i byłem wręcz zachwycony. Nie czynił chyba wtedy tego, jak sobie przypominam, co podczas konkursu. To była arcyciekawa, czysta chopinowska gra. Podczas konkursu najbliżej temu obliczu muzyki Chopina był, grając w I etapie nokturnową Etiudę cis-moll op. 25 nr 7, w drugim – Walca As-dur op. 69 nr 1, Fugę a-moll, ostatniego, pięknie zadumanego Mazurka f-moll, a w trzecim Preludium cis-moll op. 45, a już w mniejszym stopniu Sonatę h-moll. W opusie 58 wiele było też tych jego „ubogaceń”, ale potrafił w wielkim spokoju i ciekawie opowiadać nam o swoim odczytaniu treści dzieła
Znakomicie zagrał Scherzo, a w trzeciej części wprowadził może za bardzo oniryczny nastrój, zaskakując przy okazji np. realizacją linii basowej czy innymi „grami” głosów, choć zdawało się to mieć dość subtelny wymiar. Mocny był finał, logiczny, fantazyjny, otwarty! Kiedy słuchało się jego występów, mogło się często zdawać jakby chciał właśnie tą oryginalnością i swoistą elokwencją zauroczyć nas i jurorów. Wcale jednak nie musiał tego czynić na konkursie, gdzie jednak wymaga się pewnej dyscypliny w odczytywaniu tekstu, i takie zabiegi, nie tyle mogły, co chyba potraktowane zostały przez Jury za swoistą estetyczną prowokację. Szkoda, bo bardzo wiele potrafi, a trzeciej szansy – z racji wieku – zapewne już tu nie dostanie…
***
Polacy… Zapewne żaden z nich nie byłby w stanie wygrać z Brucem Liu. Niektórzy zawiedli – niektórzy mile zaskoczyli, jeszcze inni reprezentowali bardzo nierówny poziom występów. Może najbardziej zawiódł Szymon Nehring, który na poprzednim konkursie doszedł do finału i chyba wtedy miał największe szanse na nagrodę
W tym roku nie było to już możliwe
Nerwy mocno zepsuły efekt I i III etapu, ale drugi był wręcz znakomity
Duże nadzieje pokładano w Piotrze Alexewiczu, jednak i on nie reprezentował równego, najwyższego poziomu, gwarantującego konkursowy sukces. Bardzo pozytywnie zaskoczył mnie Andrzej Wierciński. Jego konkursowy występ był najwyżej przeze mnie oceniony z wszystkich dotąd słuchanych
Świetne oba etapy, a zwłaszcza pierwszy, miał wietnamsko-polski, utalentowany i wielce wrażliwy pianista Viet Trung Nguyen. Do finału dostali się chyba jednak nasi najlepsi na tym konkursie pianiści: 22-letni Kamil Pacholec /wyróżnienie/ i 25-letni Jakub Kuszlik. Ten pierwszy – jak zawsze – zachwycił mnie żywym, naturalnym i może aż za bardzo bezproblemowym podejściem do występu. Siadał do instrumentu i po prostu grał najlepiej jak tylko potrafi. To pianista muzykalny, spokojny, dający nam spory komfort słuchania, wiele potrafi też w zakresie władania techniką gry. Bardzo podobało mi się zwłaszcza jego granie w III etapie: świetne Rondo Es-dur – swobodne i urokliwe; śliczne, prawdziwe i bezpretensjonalne były Mazurki op. 30, całkiem dobra – Sonata h-moll. Dobry był też, mimo wszystko, jego Koncert e-moll, mimo nerwowości w I części, tendencji do przyśpieszeń, i z początku dość ciężkiego grania. Szybko jednak uspokoił sytuację pokazując ładne tematy, swoją muzykalność
Grał gładko i spokojnie, ale – co by nie powiedzieć – to nie była gra na nagrodę
Ciekawy jest przypadek Jakuba Kuszlika
Nigdy mnie specjalnie nie zachwycał, może jedynie zadziwiającą skutecznością gry, także wyczuleniem na brzmienie
Jest zawsze pewnym wykonawcą, mimo małych dłoni, potrafi znakomicie realizować materiał tekstowy. Do tego jest do bólu szczery, w wywiadzie – bodaj po II etapie – powiedział że na konkursie znalazł się przypadkowo – „było miejsce to przyjechałem”
Przyjechał i zdobył nie tylko mazurkową premię Polskiego Radia, ale nade wszystko tytuł laureata IV nagrody, ex-aequo ze znakomitą Japonką Aime Kobayashi, która najbardziej zachwyciła mnie interpretacją 24 Preludiów op. 28…
***
Pandemia… Oprócz tragicznych konsekwencji wszelkie lockdowny, nade wszystko dodatkowy rok oczekiwania, spowodowało że uczestnicy konkursu przygotowali się do konkursu wręcz perfekcyjnie
Jak przyznał w wywiadzie kanadyjski zwycięzca – tylko dzięki zamknięciu mógł poświęcić tyle czasu na pracę, a nie – jak często – na zabawę. Najstarsi „górale” komentowali z satysfakcją, a i z podziwem że nie było jeszcze takiego konkursu, który byłby rozgrywany na tak wysokim poziomie
Tłumaczono że kiedyś jak ktoś wybitnie i bezbłędnie zagrał etiudę, to mówiło się o tym przez cały następny rok, a teraz niemal wszyscy zagrali je genialnie!
Do Warszawy zjechało osiemdziesięcioro siedmioro pianistów z 17 krajów świata, wyłonionych z grona ponad pięciuset zgłoszonych w 2019 r. Co było nowym, absolutnym rekordem. Przysłali oni najpierw nagrania wideo, po przesłuchaniu i obejrzeniu których nasza komisja wybrała 164 osoby. Latem grono to przyleciało do Warszawy na eliminacje które wyłoniły ostateczny skład. Znalazło się w nim jeszcze kilkoro laureatów najwyższych nagród innych ważnych konkursów pianistycznych, którzy nie musieli brać udziału w lipcowych eliminacjach
Bilety na cały konkurs sprzedane były już w roku ubiegłym, a w trakcie konkursu organizatorzy dorzucali tylko jakieś nieliczne zwroty i wejściówki. Miłośnicy Chopina codziennie stali w ogromnych kolejkach, bez promila choćby gwarancji czy będzie coś „rzucone” w ostatniej chwili i nikt nie narzekał
Przyznajmy że to piękne i szalenie wymowne poświęcenie…
Przyznać trzeba że i w tym roku obsługa radiowo-telewizyjno-internetowa spełniała wszelkie możliwe najwyższe dziś techniczne standardy. Cały konkurs transmitowała radiowa Dwójka, także – już czwarty raz – TVP „Kultura”, a NIFC transmitował konkurs na kanale Youtube dla całego świata. Ogromne zainteresowanie spowodowało żywe reakcje słuchających i oglądających, z wielką troską zwracających uwagę na wszystkie możliwe aspekty związane z Konkursem Chopinowskim i wynikające z nich problemy. Żywo reagowali też na wieść że 19 Konkurs Chopinowski odbędzie się już za cztery lata!!!
Oby już bez tego jednak mocno doskwierającego, pandemicznego anturażu, i tej całej koniecznej i obowiązkowej, związanej z nim „maskarady”…
Adam Rozlach, Polskie Radio 1 /2021/
—
PRZEZ NOWOJORSKIE OKULARY
Konkurs Chopinowski widziany z USA
XVIII Konkurs Chopinowski przeszedł do historii ale pamięć o nim na długo pozostanie wśród wielu melomanów i obserwatorów tej międzynarodowej imprezy, czasami nazywanej turniejem muzycznym
Tyle tylko że w tradycyjnych turniejach zwycięzca wykazuje się lepszym rezultatem, wynikiem, czasem czy odległością skoku lub rzuconego obiektu. Tego jak wiemy nie ma i nie może być podczas muzycznych zmagań podczas których o zwycięstwie decyduje gust, przekonania, osobiste poglądy jurorów
Podniecenie konkursem było tak silne jak gdyby to była rzeczywiście muzyczna olimpiada i cieszę się że dane mi to było przeżyć podczas trzech intensywnych tygodni października
Przyznam się od razu do czegoś o czym najprawdopodobniej żaden inny polskojęzyczny dziennikarz swego czytelnika nie poinformuje: był to właściwie mój pierwszy konkurs chopinowski w którym jako słuchacz brałem udział od początku do końca
Tak, faktycznie mieszkałem w Warszawie kiedy laureatami zostawali Harasiewicz i Aszkenazy w 1955, potem Pollini w 1960 i wreszcie Martha Argerich w 1965. Pierwsze dwa wymienione konkursy odbywały się kiedy byłem jeszcze dzieckiem, podczas ostatniego byłem w klasie maturalnej i któż w owej sytuacji mógł sobie wówczas pozwolić na wagarowanie w Filharmonii…
Bywałem więc wtedy kilkukrotnie w filharmonii kibicując moim ulubieńcom, jak Argerich, Edward Auer z USA czy Blanka Uribe z Kolumbii, przyjaźń z którymi, wówczas świeżo nawiązana, przetrwała, już za oceanem, przez ponad pół wieku
Późniejsze konkursy docierały do mnie w postaci płyt, sprawozdań, czasami spotkań koncertowych z laureatami. Od ponad dekady konkursy dostępne są dla szerokich rzesz słuchaczy, ale nic chyba nie zastąpi obecności na sali i nie ukrywam że miałbym dziś problem z koncentracją obserwując – jak wielu słuchaczy – przebieg konkursu przez radio czy nawet z doskonałych transmisji internetowych
Tak jak inni martwiłem się o powodzenie tego XVIII konkursu, który jednak, z rocznym opóźnieniem się odbył. Nie wydaje mi się by istniała dostateczna liczba ciepłych słów i wyrazu podziwu dla organizatorów z NIFC, którzy przez te półtora roku musieli przejść przez piekło pracy, niepokojów, obaw przed ewentualnymi zmianami, dekretami czy co gorsza przed trwającą pandemią
Wielu z nich widywałem przelotnie w Filharmonii Narodowej, z niejednym z nich jedyne wymienione słowa były „cześć/dzień dobry, nie mam czasu na rozmowę”
Kiedy więc mówimy o tym wyjątkowym „konkursie-który-prawie-się-nie odbył”, to być może prawdziwymi zwycięzcami była kadra NIFC z dr. Arturem Szklenerem na czele, byli właśnie niestrudzeni pracownicy i organizatorzy z tej instytucji, którzy doprowadzili że wszystko odbyło się pomyślnie i bez odczuwalnych problemów
Na podziękowanie za bardzo istotną i pomocną współpracę zasługuje również orkiestra Filharmonii Narodowej, która doprawdy dzielnie towarzyszyła finalistom
Nawet ja pamiętam pewne incydenty z przeszłości, kiedy finaliści albo to w orkiestrze, albo w dyrygencie nie znajdowali podpory, ale podczas obecnego konkursu Maestro Andrzej Boreyko zapewnił wszystkim solistom dobry, uważny, czujny akompaniament. Przypuszczam że dla muzyków wykonanie danego koncertu fortepianowego, głównie Koncertu e-moll op. 11, czasami cztery razy z rzędu nie było ekscytujące, a chyba wręcz męczące, ale nie dali po sobie poznać. W akompaniamentach fagot ma dużą rolę i tutaj fagotowe sola wypadły bardzo ładnie i duet z fortepianem stał się wyjątkowo atrakcyjny
W Koncercie f-moll wszyscy waltorniści drżą przed kilkoma nutami solówki w finale, ale najwyraźniej ci warszawscy jakoś sobie poradzili. A „e-moll” zabrzmiał w Warszawie, licząc trzy koncerty laureatów, 12 razy podczas 6 dni: chyba swoisty rekord?
Czy pandemia może wywrzeć pozytywny wpływ na publiczność? Pod jednym względem chyba tak. W dzisiejszych czasach po-covidowy nacisk na „safe-distance” i przymus noszenia maseczek są tak silne że przypadkowe kaszlnięcie spowodowałoby chyba atak paniki wśród słuchaczy!
Sąsiad ma covida! Przyznaję że tak cicho i chyba uważnie słuchającej publiczności nie zdarzyło mi się dotąd spotkać, na pewno nie za oceanem! Ten fakt przypomniał mi słynną przed laty anegdotę konkursową, która dziś nie miałaby już miejsca: otóż, jak legenda głosi, podczas jednego z przesłuchań konkursu w 1955, w trakcie wykonania Ballady f-moll, gdzie tuż przed kodą słyszymy trzy akordy, po których następuje długi moment ciszy, do słuchaczy dotarł głos z widowni: „ i do tego wbije pani jeszcze jedno jajko i dosypie 10 deka mąki…”. Więc w sferze muzyczno-kulinarnej sytuacja się nieco polepszyła…
Konkurs na dobre już dotarł również „pod strzechy”, ponieważ każdego dnia oferowane były telewizyjne i radiowe transmisje z Filharmonii Narodowej. Te nadawane przez internet posiadały zdumiewająco dobry obraz i doskonały dźwięk, a więc nieobecni na sali wcale nie musieli czuć się pokrzywdzeni. Organizatorzy konkursu postarali się również o wykreowanie aplikacji konkursowej Chopin2020.pl , która pomagała nam wszystkim, amatorom i profesjonałom, w odsłuchu przesłuchań na żywo i tych zarchiwizowanych, poszukiwań kto i co danego dnia gra, znalezieniu informacji o utworach i biografiach pianistów. Była to niezaprzeczalna i nieoceniona pomoc dla wszystkich zainteresowanych konkursem
Już po konkursie z tej „apki” wciąż z satysfakcją korzystam
Kolejną konkursową innowacją była niezmiernie cenna codzienna publikacja gazety konkursowej, a więc ośmiostronicowego, dużego formatu i drukowanego na doskonałym papierze Kuriera Chopinowskiego, który zawierał wybór krytycznych ocen wiodących krytyków obecnych na sali, historyczne informacje z czasów Chopina i odnośniki do jego życia i twórczości, a także artykuły pośrednio tylko związane z konkursem, wszystko przy tym ilustrowane ogromną liczbą aktualnych konkursowych fotografii lub innych cennych ilustracji. Tych osiemnaście numerów kuriera jest na szczęście wciąż dostępne na str. https://chopin2020.pl/pl/about/press
Dla słuchaczy Polskiego Radia i widzów siedzących przed ekranem TVP Kultura, która udostępniła swoim widzom nie tylko całość konkursu ale też konkursowe „studio”, czyli komentarze dziennikarzy radiowych, lub zaproszonych przed kamery gości. W przypadku radiowej Dwójki rozmowy te nadawane były najczęściej tuż po zakończonej porannej lub wieczornej sesji. Tak więc na czas trwania konkursu jedno z foyer filharmonii zmieniło się w otwarte studia radiowe i telewizyjne
Komentarzy radiowych zdarzało mi się słuchać jedynie wyrywkowo, ale były one nieodmiennie na wysokim poziomie merytorycznym i prezentowane z dozą erudycji, ale też prawdziwego zaangażowania: prowadzący te „studia” radiowcy są w końcu jednymi z najlepszych znawców stylu wykonawczego i chopinowskiego repertuaru. Potrafili się więc swoimi przemyśleniami czy opiniami podzielić na gorąco z wiernymi słuchaczami. Czy zawsze mieli rację? Byłoby to niemożliwe, bo do frazesów musi należeć dziś stwierdzenie że mamy tyle ideałów wykonań Chopina ilu mamy słuchających tej muzyki
Czasami więc pewne opinie mogły wydawać się nieco arbitralne, ale nie widzę innej możliwości: każdy z nas jest poniekąd krytykiem i nam wszystkim wydaje się że nie tylko wszystko lepiej wiemy, ale również że każdy czytelnik czy słuchacz ma prawo do… naszej opinii. Ale z drugiej strony czy można się aż tak bardzo dziwić komentatorom, że od samego początku mieli – i to czasami trafnie! – swoich faworytów?
Byłem zaskoczony że generalnie udało mi się obserwować cały konkurs bez uprzedzeń czy preferencji nawet jeżeli chodzi o reprezentantów Polski, którzy zawsze budzą niezwykłą przecież sympatię i entuzjazm warszawskiej publiczności. Ich gra była mi może najbardziej znana, dzięki licznym przed-konkursowym recitalom na festiwalu w Dusznikach, równie dziś słynnym warszawskim festiwalu „Chopin i Jego Europa”, lub oglądanym przez internet recitalom w Żelazowej Woli. Polscy organizatorzy życia muzycznego zrobili wiele by tę grupę młodych pianistów zaprezentować szerokiej publiczności na wiele miesięcy przed konkursem
W Warszawie wśród uczestników III etapu i finalistów wielu było laureatami innych konkursów, lub powracali na konkurs powtórnie. Do tych należeli Aime Kobayashi, Leonora Armellini czy Nicolai Khozainov. Alexander Gadjiev, o czym dziś może niewiele osób pamięta, już w 2016 pojawił się po pierwszy raz w Polsce, na festiwalu w Dusznikach jako laureat pierwszej nagrody prestiżowego konkursu Hamamatsu
Byłem przyjemnie zaskoczony widząc wśród uczestników, a później już laureatów, znanego mi trochę z Nowego Jorku Hiszpana Martina Garcia Garcia, którego pierwszy raz słyszałem w jakimś piekielnie trudnym późnoromantycznym repertuarze podczas koncertu organizowanego przez jego uczelnię Mannes College i już wtedy zwróciłem uwagę na jego niezwykłe pianistyczne umiejętności. Potem natknąłem się na niego w którymś z salonów fortepianów: tam, w zamian za niewielką pomoc biurową uzyskał szansę na ćwiczenie właśnie na fortepianie marki Fazioli, któremu pozostał wierny już podczas konkursu. Garcia Garcia przyjechał do Warszawy na lipcowe przesłuchania do Konkursu Chopinowskiego podczas kilkudniowej przerwy w innym, znanym i liczącym się konkursie, amerykańskim Cleveland International Piano Competition, który kilka dni później wygrał, otrzymując również nagrody za najlepsze wykonanie muzyki kameralnej i specjalną nagrodę publiczności. Warto może wspomnieć że w Cleveland poza jedną etiudą nie grał kompozycji Chopina…
Jedną z największych osobowości XVIII Konkursu była 17-letnia dziś Eva Gevorgian, artystka rosyjsko-ormiańskiego pochodzenia. O jej triumfach i porażkach za moment. Obdarzeni dobrą pamięcią słuchacze festiwali dusznickich z pewnością przypominają sobie jej imponujący recital, który wykonała tam jako piętnastolatka, o, już wtedy, zdumiewających umiejętnościach. Jak się przekonałem jej dusznicki Polonez fis-moll op. 44 koncepcyjnie i wykonawczo niewiele odbiegał od imponującej konkursowej wersji
Od momentu fragmentarycznego obserwowania lipcowych eliminacji było dla mnie oczywiste, że pianistyczny poziom potencjalnych, a potem już wybranych, uczestników jest szalenie wysoki. To spostrzeżenie potwierdził już początek I etapu, którego zadaniem było poczynić pierwszy konkursowy przesiew i z 87 uczestników /o ile sobie przypominam niemal nikt nie odwołał przyjazdu do Warszawy!/ wybrać kolejnych czterdziestu pięciu pianistów II etapu. Wspomniany niezwykle wysoki poziom wykonawców spowodował że zamiast 20 osób do III etapu dopuszczono aż 24, a do finałów jury postanowiło dopuścić, najwyraźniej nie naruszając regulaminu, aż dwunastkę!
Do dotkliwego tematu, czyli pianistów nie dopuszczonych do dalszych etapów powrócę za moment. Najpierw warto być może zastanowić się czego my obecni na sali słuchaliśmy i czy był to miarodajny odbiór
Internet/radio versus słuchanie na widowni. W książce programowej, tak jak wielu innych, notowałem skrótowo swoje reakcje, odczucia, opinie. Słowem które powtarzało się tam najczęściej było: „sprawdzić”. Sprawdzić co? Wielokrotnie słyszeliśmy wszyscy w tej szczególnej akustycznie sali niewytłumaczalny pogłos sprawiający jak gdyby uczucie echa i zbyt często wydawało się nam że pianista „gra na pedale”, że jakieś techniczne fragmenty zamazuje. Odsłuchanie danego fragmentu w domu już z internetu bardzo często nasze rozterki wyjaśniało, bo okazywało się że fragmenty ze znakiem zapytania wcale nie były grane na pedale. Proszę sobie wyobrazić jak wielu słuchaczy siedzących na widowni i jak często miało zdeformowane wyobrażenie o dźwięku danego pianisty i to czasami pianisty znakomitego. Przeniesienie się o kilka zaledwie rzędów do przodu zmieniało akustyczną perspektywę i często właściwie zazdrościliśmy słuchaczom siedzącym przed odbiornikami radiowymi czy przed telewizorem. Oczywiście na balkonie, gdzie usadzone jest jury konkursu, dźwięk fortepianu jest inny, bardziej selektywny. To jednak nie zmienia faktu że na tej dużej sali nasze oceny uzależnione są w znacznej mierze od tego gdzie się siedzi. Podobnie negatywne oceny gry orkiestry miałem już podczas finałów i dopiero opinie osób słuchających z balkonu pozwoliły mi na zmodyfikowanie tej niesłusznej opinii
Pytaniami bez konkretnej, zaledwie od 170 lat, odpowiedzi pozostają: na czym, dla tak wielu pianistów, polega trudność interpretacji dzieł Chopina? Czy musi on być aż tak trudny do grania? Czy grając jego kompozycje powinniśmy się opierać na tradycji?
Te pytania pojawiły mi się po przesiewie jaki dokonał się po drugim etapie, w którym pianiści skonfrontowani byli z formami tanecznymi, a więc polonezem i walcem. Te formy okazały się niejednokrotnie zdradzieckie i w moim mniemaniu liczni pianiści, pomimo że grali doskonale, nie do końca oddali charakter tych kompozycji, tak samo jak w moich uszach pozostawili sporo do życzenia swoją narracją jednej z czterech ballad lub jednego z czterech scherz, a także innych tzw. wielkich form, jak Barkarola op. 60 czy Fantazja f-moll op. 49
Powodem mojej ogólnej krytyki odnoszącej się do skądinąd wspaniałych wirtuozów jest ich oparcie się na pewnego rodzaju „tradycji wykonawczej”. Mniej elegancko mógłbym to nazwać czymś niemal pokrewnym „grania ze słuchu”. To swego rodzaju lekceważenie tekstu odzwierciedlone jest zarówno w scherzach, balladach jak i sonatach. Jest ono nagminne
Szczególnie w scherzach istnieją pułapki rytmiczne wynikające z nieuważnego odczytania tekstu kompozycji. Uśmiecham się czasami w takich momentach, jako że z jednej strony od uczestników konkursu wymagane jest niemal przymusowe posługiwanie się tekstem Wydania Narodowego pod red. prof. Jana Ekiera, z drugiej strony nawet to najbliższe ponoć autografom wydanie – i tutaj wcale nie jestem tego aż tak pewny – nie powstrzymuje pianistów od wspomnianej dezynwoltury i poddaniu się owej „tradycji”, a jurorów do akceptacji tych rytmicznych zniekształceń. W Scherzu b-moll op. 31 te błędy rytmiczne pojawiają się często już na pierwszej stronie, ale jeszcze większe problemy objawiają się w Scherzu cis-moll nr 3 op. 39 i wszechobecnej w nim rytmicznej nonszalancji
Pomijam już kwestię tempa otwierających tę kompozycję oktaw: zapytać można czy kompozytor faktycznie życzyłby sobie prędkości „karabinu maszynowego”, czyli tej na jaką dziś stać niemal każdego młodego wirtuoza. Jeszcze bardziej bulwersującym jest pytanie, dlaczego niemal nikt nie zadaje sobie trudu by w chorałowej części tej kompozycji, kiedy to chorał przerywany jest kaskadami dźwięków w wysokim rejestrze, grać te dźwięczne kaskady spokojnie, i w tym samym tempie co akordy „chorału”
Pomimo że kompozytor wcale nie zmienia tempa ósemek nikt z grających to scherzo nigdy nie zadaje sobie trudu by w perlistych figuracjach zachować tempo chorału. Proszę mi wierzyć: to wcale nie brzmiałoby mniej efektownie! Być może byłoby to nawet bardziej atrakcyjne. W następnym scherzu, w tonacji E-dur op. 54, środkowa część kompozycji staje się według tej niewytłumaczalnej tradycji usypiającym nokturnem. Jej agogiczne oznaczenie: „piu lento”, a więc trochę/nieco wolniej. Ale przecież nie ma sensu robić z tego pieśni pogrzebowej! Nie doczekałem się także ani jednej wersji Ballady f-moll op. 52, której koda odczytana zostałaby w zrozumiały, czytelny sposób: „tradycja” dyktuje zagonienie tempa do ostateczności, zrobienie z tych dwóch ostatnich stron kompozycji etiudy na tercje i oktawy, oraz spowodowanie efektu niemal bełkotu, którego – nie chce mi się wierzyć! – Chopin faktycznie by sobie życzył. Można zadać proste pytanie: czy gdyby kompozytor naprawdę nie chciał tych nut usłyszeć, dlaczego je napisał? Bo Chopin rzadko pisał czysto „dla efektu”, to było bardziej domeną współczesnego mu Liszta
Polonez. Kolejne miejsce, które, w moich uszach, nigdy nie jest odczytane w poprawny sposób, to słynne oktawy w najbardziej znanym ze wszystkich, Polonezie As-dur, określonym niegdyś kwieciście przez legendarnego już dziś Jerzego Waldorffa jako „poloneza z piekielnymi oktawami”. Otóż ów fragment, kiedy lewa ręka gra oktawy ostinato /nieprzerwanie, niezmiennie/, być może ilustrujące nacierającą kawalerię, jest obiektem jednej z największych aberracji dokonywanych na kompozycjach Chopina. Dzięki naszej „tradycji wykonawczej”, którą niegdyś dyrygent Arturo Toscanini określił „pamiątką po ostatnim podłym wykonaniu”, każdy pianista gra ów odcinek przynajmniej półtora raza prędzej, mimo iż żadna zmiana tempa w nutach nie istnieje! Co więcej Chopin zżymał się – tak zresztą jak Franz Liszt, który owego Poloneza dawał swoim uczniom – że robi się z tego ogniwa etiudę oktawową. Prędkie oktawy są na pewno efektowne, ale czy zgodne z tekstem? Z drugiej strony niewykluczone że pianistę próbującego utrzymać wolniejsze tempo posądzono by dziś o… brak techniki
Polonez ten, podobnie jak niemal wszystkie słyszane przez nas walce, niezmiernie traci na braku elegancji, jest to bowiem element gry, który niejednokrotnie obnaża wykonawcę. Elegancja jest czymś trudnym do udawania, jako że albo się ją posiada, albo nie. Po prostu na niektórych mężczyznach garnitury leżą lepiej niż na innych, którym bliższe są adidasy Ten słynny pierwszy temat Poloneza Asdur, temat który prawdopodobnie bardziej niż którykolwiek „trafił pod strzechy”, jest właśnie bardziej elegancki niż agresywny. Napięcie, wzrost dynamiki, wzbogacenie harmonii następują dopiero później, ale niezbyt wielu artystów wydaje się te wskazówki wykonawcze respektować
Walce stanowiły w II etapie kolejną pułapkę, bo tam właśnie wspomniany element elegancji jest wręcz nieodzowny. W walcach lewa ręka utrzymująca rytm tego salonowego tańca,nie powinna stać się ofiarą przyspieszonego pulsu czy wręcz zagoniona, a to zdarzało się dość często. Ofiarą tych wahań agogicznych były najczęściej wykonywane walce: dwa w tonacji As-dur /op. 34 i op. 42/ oraz często oferowany Walc F-dur op. 34 nr 3. Ten ostatni stawał się jakimś szalonym, niekontrolowanym wirem, przynoszącym na myśl przyspieszony film i działo się to tylko dlatego że Chopin nadał mu tempo „Vivace”, to znaczy „prędko, z ożywieniem”. Tempo jakie pianiści systematycznie nadawali temu walcowi graniczyło z „prestissimo”, a więc „jak najprędzej można”. W polonezach As-dur i równie często oferowanym fis-moll op. 44 większość pianistów nie zdawała sobie sprawy z dostojności, posuwistego charakteru, nawet heroizmu tych kompozycji. Tego heroizmu brakowało mi także we większości interpretacji Fantazji f-moll op. 49, która służyła pianistom jako popis wirtuozerii, a nie narracji. W Fantazji dała się słyszeć najczęstsza usterka i dowód braku logiki, czyli utożsamianie wzrastającej dynamiki z wzrastającym tempem! Proszę sobie zadać pytanie, czy budowanie napięcia bądź to w mowie, bądź w muzyce, jest zawsze bardziej efektowne przez wzmożenie tempa, czy przez odrobinę rozszerzenia lub powstrzymania pulsu?
Pianiści najlepiej radzili sobie z czysto wirtuozowskim Polonezem Es-dur op. 22, w którym finezyjna, błyskotliwa technika dawała im prawdziwe pole do popisu i faktycznie podczas II etapu usłyszeliśmy szereg naprawdę imponujących, eleganckich, brawurowych wykonań, którym czasami nawet brakowało oddechu. Enigmatyczny postulat przewodniczącej jury o NIE nadaniu w tym roku nagrody specjalnej za poloneza usprawiedliwiał tę mało popularną decyzję „zbyt wielką liczbą dobrych wykonań”. Hmm…
Mazurki. W trzecim etapie 24 pianistów musiało wykazać się umiejętnością zrozumienia/przekazania formy sonatowej oraz wykonania grupy mazurków, tej najbardziej chyba problematycznej formy, w której prawidłowe odczucie rytmu świadczy o sukcesie wykonania. Mazurki są jednak moim zdaniem nie tylko trudne ze względu na niewymierną przestrzeń pomiędzy dwa i trzy, choć to potrafi być wciąż problematyczne nawet dla pianistów osłuchanych z tą formą. Tutaj pragnę dodać że znakomita większość uczestników trzeciego etapu nadspodziewanie dobrze poradziła sobie z rytmem mazurka. Idealnych wykonań było niewiele, ale nie była już to tradycyjna pułapka pianistyczna. W mazurkach chodzi jednak również o wyobraźnię: w opinii jednego z największych wykonawców tych miniatur, Vladimira Horowitza, mazurki są często małymi poematami o dużym ładunku muzycznej treści. To jest według jego słów również historia, którą potrzeba opowiedzieć w interesujący sposób. Ja sam dodałbym że we wielu mazurkach, szczególnie tych późniejszych, począwszy od opusu 41 pojawia się dotąd niespotykany dramat, może nawet objawy bólu / jak w ostatnich mazurkach opusu 41,50,56/ czy tragedii. Przekazanie tych treści nie jest łatwe i oczywiście najpierw trzeba sobie zdać sprawę z tego, iż ten interpretacyjny problem w ogóle istnieje
Wiele mazurków posiada subtelne zmiany harmoniczne, które potrzebują być podkreślone dodatkowym oddechem, a sam kompozytor nieczęsto pianiście pomaga. Dla mnie wiele z mazurków jest dialogiem lub konfrontacją męsko-żeńską: dwa czy cztery bardziej agresywne takty przynoszą spokojniejszą żeńską reakcję/odpowiedź. Ale jak to wyczuć bez wyobrażenia sobie takiej tańczącej pary?
Na XVIII Konkursie specjalną nagrodę Polskiego Radia za mazurki otrzymał polski pianista Jakub Kuszlik. Cieszy mnie jego nagroda i mazurki grał całkiem adekwatnie, ale wahałbym się właśnie jemu przyznać tę wyjątkowo cenną nagrodę: osobiście byłem znacznie bardziej pod wrażeniem iście friedmanowsko-horowitzowskich mazurków Bruce’a Liu, który grał je z polotem, wdziękiem i rzadką giętkością rytmu. /Pochodzący spod Krakowa Ignacy Friedman /1882-1948/ uważany jest do dziś za niekwestionowanego mistrza tej formy/
W sonatach, niemal wszystkich ich interpretacjach, skonfrontowani byliśmy z kolejnym, opartym na „tradycjach” odczytaniem tekstu Chopina, który miał mało wspólnego z tekstem partytury. W moim odczuciu nie było więc ani jednego pianisty który poddałby się życzeniom tekstu: w ani jednej z sonat, b-moll op. 35 lub h-moll op. 58 nie są zaznaczone dramatyczne zmiany tempa i pulsu, szczególnie w ich pierwszych częściach. W każdej zaś prawdziwe tempo pojawia się u pianistów dopiero w ogniwie przetworzenia. Jaka szkoda że pianiści nie chcą sobie właśnie tego momentu zanotować rozpoczynając te skomplikowane formy! Tak więc mimo sporej liczby ekscytujących wykonań żadne z nich nie wzbudziło mojego zachwytu, szczególnie jeżeli chodzi o wielowymiarową, złożoną, trudną w przekazie pierwszą część Sonaty b-moll. W jej II części „Scherzo” mało kto pofatygował się by zachować jej taneczny w końcu charakter. Ponad dekadę później Chopin powróci do tego tanecznego wzorca rytmicznego w scherzu ze swojej sonaty wiolonczelowej g-moll op. 65, skomponowanej pod koniec życia
Dziś zastanawia mnie – dlaczego tak niewielu pianistów chce dać kompozytorowi szansę i zagrać tak jak on napisał. Czy życzenie kompozytora by pierwsza część Sonaty h-moll była odczytana jako Allegro maestoso /majestatycznie/, a nie wyłącznie jako Allegro /prędko/ jest aż tak trudne w realizacji? Czy oznaczenie „sostenuto” /powściągliwie, wstrzymując/ musi być interpretowane jako spowolnienie pulsu, czy też, jak to wielu wykonawców czyni, całkowita zmiana i zatrzymanie tempa?
Nie neguję wcale że zmiany agogiczne i nierówność pulsu mogą słuchacza, czy nawet któregoś z jurorów ekscytować, ale w tym momencie jesteśmy skonfrontowani z dylematem: dla kogo w końcu przeznaczony ma być laur najlepszego /na kolejne cztery lata!/ chopinisty?
Niektórych z moich kolegów raziło u pewnych, nielicznych zresztą pianistów, wydobywanie z faktury, z tkanki muzycznej, środkowych głosów, które istnieją, choć są zazwyczaj pomijane, zaniedbywane lub całkowicie niezauważane. Dla mnie jest to jeden z najważniejszych atutów pianistyki – właśnie pokazanie czegoś nieoczywistego, czegoś zaniedbywanego, co jednak w partyturze się przecież znajduje. Niestety takich pianistów zainteresowanych wewnętrznymi liniami melodycznymi, a już w szczególności całym bogactwem materiału lewej ręki, nie dostrzegłem zbyt wielu. W tym aspekcie być może najbardziej upamiętnił się niedopuszczony do finału Rosjanin Nikolay Khozyainov, który zauważył właśnie potrzebę stania się oburęcznym pianistą. Nie wyobrażam sobie by ci pianiści, tak skwapliwie zaniedbujący lewą rękę, głosy basowe, podstawę harmoniczną którejkolwiek kompozycji, zgodzili się słuchać orkiestry bez wiolonczel czy kontrabasów
Pewne usterki frazowania, czy też całkowicie absurdalne frazowanie pierwszych taktów Walca As-dur op. 34, kiedy to ostatnia nuta frazy staje się głośniejsza od pierwszych, dałoby się chyba bardzo łatwo poprawić, gdyby pianiści zadali sobie trud zaśpiewania sobie owych fraz tak jak ją interpretują: wówczas musieliby chwycić się za głowę i krzyknąć: „czy to możliwe że ja to gram w podobnie idiotyczny sposób?” Ale jak to zrobić, jeżeli się tego nie jest świadomym? Martwi mnie ten problem szczególnie u pianistów którzy są również studentami członków jury: jeżeli ich profesorowie tego również nie zauważają, to kto powinien?…
Powyższe dywagacje przywiodły na myśl liczne dyskusje komentatorów, krytyków, nawet jurorów, którzy zastanawiali się w jakim kierunku mają, czy wręcz powinny iść chopinowskie interpretacje XXI wieku: jak nowoczesny powinien być Chopin naszej ery? Moja odpowiedź na te niepotrzebne w sumie pytania jest zdumiewająco nieskomplikowana: pomijając antyczne już interpretacje dawnych mistrzów, których kariery miały początek jeszcze w XIX wieku, dzisiejszy Chopin ukształtowany był już w latach 30 ubiegłego wieku i mam tu na myśli nagrania Artura Rubinsteina, który w swej dyskografii najwięcej miejsca poświęcił w końcu Chopinowi. Przypuszczam więc że Chopin nie ma być nowoczesny, współczesny, bliski ducha naszych czasów /gender-flexible?/, tylko ma być logiczny. Wszelkie zniekształcenia czy gra na efekt są demonstracją właśnie braku logiki. Dobry smak, ceniony przecież przez samego kompozytora, jest przecież czymś wyczuwalnym tak samo jak manieryzmy. Oczywiście piękny dźwięk jest sine-qua-non, warunkiem koniecznym, tak jak adekwatna technika, ale to nie jest wymaganie XXI wieku, tylko wymaganie ponadczasowe. A reszta? Wszystkie atuty jak brawura, wirtuozeria, dobór tempa podlegają i podlegać chyba będą wspomnianemu dobremu gustowi, który być może jest trudny do zdefiniowania, ale natychmiast odczuwalny. Logikę gry można natomiast łatwo porównać z logiką mowy: czy mamy kiedykolwiek wątpliwości słuchając mowy będącej bełkotem?
Nagrody. Pozostaje nam zatrzymać się na moment nad kwestią zdobywców nagród oraz tych uczestników którzy przedwcześnie odpadli. Wydaje mi się że najmniej kontrowersji budził zdobywca I nagrody, urodzony w Paryżu kanadyjski Chińczyk Bruce Xiao Liu. To zdumiewający pianistyczny talent i większość jego interpretacji było niemal wzorcowych, szczególnie te reprezentujące wczesnego Chopina, a więc Polonez Es-dur op. 22, Rondo a la Mazur op. 5, czy wreszcie Wariacje B-dur op. 2, którymi zakończył swój występ w III etapie. To owe młodzieńcze wariacje skłoniły Schumanna do wieczystego stwierdzenia: „Panowie, kapelusze z głów, oto geniusz!”. Liu zagrał te wariacje – i nie tylko! – wręcz genialnie i w mojej pamięci pozostanie to najbardziej pamiętne wykonanie z całego konkursu, wykonanie które skłoniło paru, obok piszącego te słowa, znawców historycznej pianistyki do skonstatowania, że tak był być może w stanie zagrać w latach swojej największej świetności Józef Hoffman, albo jego najsłynniejszy uczeń, rosyjski pianista Shura Czerkasski. Niemały to chyba komplement dla dwudziestoczterolatka!
Liu, jak na pewno wszyscy słuchający konkursowych interpretacji mieli szansę się przekonać, posiada finezyjną błyskotliwość, zawrotną wręcz biegłość palcową, subtelność i całkowitą kontrolę uderzenia, i właśnie tę rzadko na konkursie spotykaną elegancję. Jeżeli użyć sportowych porównań – w tym momencie nazwałbym go pianistą wagi koguciej lub najdalej piórkowej i być może najbardziej mu w tym momencie będą pasować kompozycje właśnie w stylu brillant: jego konkursowe interpretacje rysowane były bardziej piórkiem niż farbą olejną i nie mam wątpliwości że jest to celowy wybór, a nie jakiekolwiek ograniczenia pianistyczne. Nie mam obawy że będziemy o nim wiele jeszcze słyszeć także dzięki podpisanemu kontraktowi z firmą płytową Deutsche Grammophon, która tuż po konkursie wydała jego konkursowe nagrania. Ciekawie będzie obserwować rywalizację dwóch gwiazd, dwóch zwycięzców z Warszawy – Koreańczyka Seong Jin Cho i Chińczyka Bruce’a Liu: wystarczy chyba dla nich pozycji repertuarowych!
W przeciwieństwie do Liu od pierwszego etapu budził kontrowersje Hiszpan Garcia Garcia, który mnie zjednał od samego początku swoją elegancką, niewymuszoną pianistyką, pięknym dźwiękiem i niepodważalnymi muzycznie interpretacjami opartymi na wspomnianej już wierności tekstowi. On również gra bez wysiłku i nie forsuje swojego dość nietuzinkowego dźwięku. Nagrodzono go moim zdaniem bardzo słusznie nagrodą za najlepsze wykonanie koncertu, i był to koncert f-moll, o którym powstał mit że nie wygrywa się nim konkursu! W Warszawie grał ten koncert, jak wspomniał, pierwszy raz. To wielki talent i już teraz muzyk który ma wiele do zaoferowania i dlatego też będę wiele się po nim w przyszłości spodziewać
Choć wszystkich kandydatów słuchałem względnie obiektywnie i bez osobistego zaangażowania, to nie ukrywam że zasmuciła mnie i rozczarowała nieobecność w finale takich pianistów jak Aleksandra Świgut /w dalszych etapach/ lub Szymon Nehring i Piotr Alexewicz. Świgut gra w sposób niepospolity i nie jest wykluczone że niecodzienna swoboda i celowa, staromodna dziś nierówność grania razem lewej i prawej ręki mogła nie zyskać sobie zwolenników w jury. Jej Barkarola pozostanie jednak w pamięci jako być może najbardziej subtelna i zmysłowa z tuzinów usłyszanych w Warszawie interpretacji. Bardzo żałowałem nieobecności Alexewicza w finale, w którym powinno się dlań znaleźć miejsce, ale mamy tu do czynienia z połączeniem osobistych preferencji jury i nieubłaganą arytmetyką punktacji. Z wszystkich polskich kandydatów Nehring miał najwięcej do stracenia w przypadku przegranej, jako że miał już w tej chwili większe niż ktokolwiek inny osiągnięcia, włączając w to pierwszą nagrodę na bardzo liczącym się w świecie Konkursie im. Artura Rubinsteina w Tel Awiwie
Alexewicz, którego już wcześniej uważałem za jednego z najbardziej muzykalnych polskich pianistów, zaskoczył mnie bardzo pięknym wykonaniem cyklu 24 Preludiów op. 28, które w III etapie były grane tylko przez troje pianistów. Przypuszczam że nie ma co obawiać się o tę pozorną „przegraną”: na pewno mu nie przeszkodzi w już teraz w solidnie i równomiernie rozwijającej się karierze, którą z satysfakcją obserwuję przez ostatnie cztery lata
Nie ulega wątpliwości, że najbardziej zdumiewającą porażką konkursu stał się fakt że wspomniana już Eva Gevorgian, nad wiek rozwinięta artystka, pozostała bez jakiejkolwiek nagrody, mimo że w opinii wielu obserwatorów to jej się należało. Zauważę jedynie że tuż po zakończeniu konkursu pianistka zaproszona została do udziału w koncercie w sali NOSPR. Udział brało w nim dwóch artystów: Bruce Liu i ona. Gevorgian zagrała, doskonale zresztą i może w bardziej zrelaksowany sposób, solowy recital, Liu koncert Chopina z orkiestrą NOSPRu. Jeżeli to nie jest początek nowej „kariery-mimo-porażki” to nie wiem co nim ma być. Jej talent i umiejętności, dojrzałość i muzyczna głębia licznych interpretacji są już w tym momencie niepodważalne. Przypuszczam więc że w przypadku Gevorgian, jeżeli przyjdzie nam używać słowa „porażka”, będziemy zmuszeni dodawać wówczas określnik „pozorna”
Roman Markowicz, Nowy Jork /2021/