Tadeusz Płużański

WYROK DLA STALINOWSKIEGO SĘDZIEGO

Edward Pytko, 23-letni pilot instruktor Oficerskiej Szkoły Lotniczej nr 5 w Radomiu, został zamordowany w 1952 r. Sędzia Bogdan Dzięcioł, który brał udział w skazaniu go na karę śmierci, właśnie usłyszał wyrok pięciu lat więzienia za mord sądowy

To sukces, gdyż przez wiele miesięcy proces nie mógł się w ogóle rozpocząć. Najpierw była pandemia, potem zachorował sędzia, w końcu żona oskarżonego

Dlaczego Edward Pytko został zamordowany? 7 sierpnia 1952, podczas rutynowego lotu treningowego samolotem Jak-9, postanowił uciec na Zachód. Desperacki krok wynikał z tego że nie chciał donosić Informacji Wojskowej na kolegów. Do wolności zabrakło mu dwóch minut…

Mijając Czechosłowację zniżył lot nad Wiedniem, ale prawidłową nawigację uniemożliwiły gęste chmury. Kiedy zorientował się że na lotnisku Wiener Neustadt są sowieckie jednostki, próbował poderwać maszynę. Jednak Sowieci w swojej strefie okupacyjnej zobaczyli polską szachownicę, przechwycili Jaka i zmusili pilota do lądowania. Bez wahania przekazali Pytkę „zaprzyjaźnionym”, marionetkowym władzom w Polsce

Już 18 sierpnia 1952 komunistyczny Sąd Wojsk Lotniczych skazał uciekiniera na karę śmierci

„Było to prześladowanie wymienionego oficera i było aktem represji z powodu prezentowanych przezeń – odmiennych od propagowanych przez ówczesne władze partyjne i państwowe – poglądów politycznych” – uzasadniał oskarżający Dzięcioła prokurator Robert Janicki z pionu śledczego Instytutu Pamięci Narodowej

„Próbowałem, pech, nie udało się – trzeba płacić” – miał powiedzieć Edward Pytko współwięźniowi z celi katowni bezpieki przy Rakowieckiej w Warszawie

Wyrok wydali: mjr Ludwik Fels /przewodniczący/, por. Władysław Marszałek, asesor ppor. Bogdan Dzięcioł /nawet w świetle komunistycznego „prawa” skład był niewłaściwy – dziś była to podstawa do ścigania Dzięcioła/. Trzy dni później – 21 sierpnia 1952 – Najwyższy Sąd Wojskowy utrzymał w mocy wyrok na Pytkę. A 28 sierpnia 1952 prezydent-morderca Bierut nie skorzystał z prawa łaski

„Tak szybkie procedowanie, obejmujące – od zatrzymania pokrzywdzonego do wykonania kary śmierci – okres zaledwie trzech tygodni, budzi poważne wątpliwości co do rzetelnego i sprawiedliwego procesu” – ocenił prokurator IPN

29 sierpnia 1952 o godz. 19.00 Pytce w tył głowy strzelił kat Mokotowa Aleksander Drej. 21 dni – tyle komunistyczne bestie potrzebowały na wyeliminowanie „groźnego przestępcy”. O egzekucji zbrodniarze nie poinformowali rodziny. Nigdy też nie oddali jego ciała, które zrzucili do bezimiennego dołu

31 sierpnia 1993, po 41 latach i rozpatrzeniu wniosku matki uciekiniera, Sąd Warszawskiego Okręgu Wojskowego w Warszawie postanowił o rehabilitacji: „Czyn ppor. Edwarda Pytko był indywidualnym protestem przeciw totalitarnym stosunkom społeczno-politycznym narzuconym wojsku przez władze komunistyczne i jednocześnie indywidualnym, desperackim działaniem na rzecz niepodległego bytu Państwa Polskiego”

Kolejne lata III RP przyniosły ekshumację, identyfikację i pochówek szczątków Edwarda Pytki w panteoniku na Powązkach Wojskowych w Warszawie

Bogdan Dzięcioł, rocznik 1928, jest zaledwie rok starszy od Edwarda Pytki. Członek Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej – od początku. Absolwent Wojskowej Akademii Prawniczej w Moskwie. W uznaniu zasług 20 lat spędził w Sądzie Najwyższym jako prezes Izby Wojskowej, później Izby Karnej. Po przejściu w 1991 r. na emeryturę został adwokatem. A także literatem, bo napisał kilka książek. Teraz został osądzony

„Sędzia Bogdan Jan D. swoim zachowaniem realizował politykę państwa totalitarnego, posługującego się na wielką skalę terrorem dla realizacji celów politycznych i społecznych. Wziął tym samym udział w prześladowaniu pokrzywdzonego ze względów politycznych, wykonując strategię kierownictwa państwa, by przy wykorzystaniu prokuratury i sądów niszczyć przeciwnika politycznego, rzeczywistego lub domniemanego” – podsumował prokurator Robert Janicki

Tadeusz Płużański /sdp.pl/ /opubl. 27.3.2024/ /9.5.2024/

GEN. FIELDORF I PROPAGANDA PRL

Córka „Nila”, Maria Fieldorf-Czarska do końca życia szukała szczątków ojca. Zmarła w 2010 r. Miejsca pochówku generała nie ustalono do dziś

16 kwietnia 1952 komunistyczny Sąd Wojewódzki w Warszawie utrzymał karę śmierci dla gen. Augusta Emila Fieldorfa „Nila”, organizatora i szefa Kedywu – Kierownictwa Dywersji Komendy Głównej Armii Krajowej. Polskiego generała komuniści powiesili 24 lutego 1953 w katowni przy Rakowieckiej w Warszawie

Generała „Nila” rodzimi bolszewicy powiesili potajemnie, nie informując rodziny. Dopiero 7 marca 1989 prokurator generalny PRL uznał że Fieldorf „nie popełnił zarzucanych mu czynów” /mordowanie radzieckich partyzantów i skoczków, „lewicowych podziemnych ugrupowań niepodległościowych” i współpraca z hitlerowcami podczas okupacji/

Czy można to nazwać rehabilitacją… Rodzina musiała długo czekać na jakiekolwiek upamiętnienie. Dopiero w latach 60 komunistyczne władze zgodziły się na postawienie na Powązkach grobu – symbolicznego. Na tablicy mogło się znaleźć tylko nazwisko i pseudonim konspiracyjny generała

Na początku lat 70 Janina Fieldorf wystąpiła do ówczesnego szefa MON Wojciecha Jaruzelskiego o ustalenie miejsca pochówku i zgodę na napis informujący kim był jej mąż i w jaki sposób zginął

„Jaruzelski powiedział że nie udało się odnaleźć miejsca spoczynku ojca. A jeżeli nie zgadzamy się na proponowany napis: „Zmarł śmiercią tragiczną”, symbolicznego grobu nie będzie” – mówiła mi przed laty Maria Fieldorf-Czarska, córka „Nila”

Jaruzelski miejsce znał, ale nie pomógł. Córka szczątków ojca szukała do końca życia. Zmarła w 2010 r., zanim rozpoczęto prace na „Łączce”. Ale do dziś generała nie udało się odnaleźć

Maria Fieldorf walczyła też o ukaranie żyjących oprawców taty. Tak samo bezskutecznie. Wspominała: „Na jednym z posiedzeń Sąd Okręgowy w Warszawie utajnił rozprawę. Na salę pozwolono wejść tylko mnie, dziennikarzy wyproszono. Kazano mi nawet wyłączyć mikrofon”

„Powiedziałam że nie życzę sobie by kolejny raz sprawa mojego ojca była tajna, bo tak już było w PRL. W 1952 r. mordu sądowego na ojcu też dokonano za zamkniętymi drzwiami. Pani prokurator zagroziła że oskarży mnie o obrazę majestatu sądu”

Tymczasem w 2014 r. na tych samych Powązkach pochowany został – z honorami państwowymi i wojskowymi – Wojciech Jaruzelski. Człowiek walczący z Polską i Kościołem miał mszę w katedrze polowej Wojska Polskiego, bo wola jego rodziny została uszanowana. Inaczej niż wola rodziny Fieldorfów…

A gdyby dziś zrobić sondaż okazałoby się że Polacy powszechnie znają Jaruzelskiego, a mniej więcej połowa go szanuje. A Fieldorfa nawet nie mogą szanować, bo na ogół nie wiedzą kto to był

Propaganda rodem z PRL nadal działa. I efekt jest taki że sowieckiego generała i zbrodniarza Wojciecha Jaruzelskiego państwo polskie żegna z honorami, jak bohatera. A prawdziwego polskiego generała i prawdziwego bohatera Augusta Emila Fieldorfa – niewinnie powieszonego i zrzuconego do jakiegoś bezimiennego dołu, nie można po ponad 70 latach wydobyć z ziemi

„Nil” swojego grobu i pogrzebu jak nie miał, tak nie ma…

Tadeusz Płużański /sdp.pl/ /17.4.2024/

PIERWSZY DOWÓDCA POWSTANIA WIELKOPOLSKIEGO

8 kwietnia 1874 w Mieszkowie k. Jarocina urodził się Stanisław Taczak, pierwszy dowódca Powstania Wielkopolskiego, uczestnik wojny polsko-bolszewickiej, generał WP. Podczas II wojny światowej więziony w niemieckich obozach jenieckich

Stanisław Taczak w latach 1880-84 uczył się w miejscowej szkole powszechnej. W 1893 r. zdał maturę w Gimnazjum Królewskim w Ostrowie Wielkopolskim. Następnie studia kontynuował w Akademii Górniczej we Freiburgu. W tym czasie należał do Polskiego Towarzystwa „Sarmacja”, Związku Młodzieży Polskiej, czy Polskiej Partii Socjalistycznej

Na studiach obronił tytuł inżyniera. Między 1 listopada 1898 a 26 marca 1899 odbywał służbę w 155 Pułku Piechoty w Ostrowie Wielkopolskim. 14 września 1904 został awansowany na podporucznika /leutnant/, natomiast w 1913 r. – na porucznika /oberleutnant/

Będąc w rezerwie pracował w Instytucie Doświadczalnym Politechniki Berlińskiej w Dahlem. Był również redaktorem naczelnym pisma o tematyce górniczej „Der Ingenieur” /„Inżynier”/. W 1914 r. został powołany do 46 pułku piechoty armii niemieckiej. Był tam dowódcą kompanii i dowódcą batalionu. 14 kwietnia 1915 został mianowany majorem. Walczył na froncie wschodnim, za co został odznaczony Krzyżem Żelaznym I i II kl.

11 grudnia 1916 przeniesiony do 2 batalionu 6 Pułku Legionów Polskich. Przebywał w Nałęczowie oraz Dęblinie. Po kryzysie przysięgowym współtworzył „Polnische Wehrmacht” pracując w Inspektoracie Wyszkolenia. W listopadzie włączył się w tworzenie Wojska Polskiego. Później trafił do Berlina, a wracając zatrzymał się w Poznaniu. Tam Wojciech Korfanty zaproponował mu stanowisko tymczasowego dowódcy powstania

O organizowaniu wojsk Taczak opowiadał w nagraniu, które znajduje się na stronie Urzędu Miejskiego w Poznaniu: „Wojsko było uzbrojone, z tego powodu że ci żołnierze którzy wracali z wojska niemieckiego przybywali do domu z bronią. Poza tym dużo powstańców kupowało bagnety i karabiny od żołnierzy niemieckich, którzy wracali także do domu. Także mniej więcej połowa powstańców była uzbrojona w karabiny i bagnety, a druga połowa posługiwała się staroświecką naszą bronią, tj. kosą i widłami”

Taczak musiał skupić się nie tylko na organizacji wojska, ale także na administracji wojskowej. 16 stycznia wojska wielkopolskie liczyły już ok. 14 tys. żołnierzy! Tego też dnia na stanowisku zastąpił Taczaka gen. Józef Dowbór-Muśnicki, a Taczak został II kwatermistrzem Dowództwa Głównego. 25 stycznia 1918 mianowany majorem /ze starszeństwem z 10 listopada 1918/. 14 lutego 1919 znalazł się w komisji odpowiadającej za awanse oficerskie byłych oficerów armii zaborczych, a 5 maja 1919 w Sądzie i Radzie Honorowej oficerów sztabowych. 16 maja 1919 został zastępcą szefa Sztabu Dowództwa Głównego, z kolei 3 czerwca 1919 mianowany podpułkownikiem

20 kwietnia 1920 Stanisław Taczak został dowódcą 11 Pułku Strzelców Wielkopolskich /69 Pułku Piechoty Wielkopolskiej/. Okres jego dowództwa przypadł na czasy ofensywy bolszewickiej i Bitwy Warszawskiej. Na stanowisku był do końca września

W lipcu 1923 Stanisław Taczak otrzymał stopień generała brygady. W międzyczasie od 23 czerwca do 13 września był specjalistą hutnikiem na Górnym Śląsku, jako dyrektor Huty Srebra i Ołowiu w Strzelnicy. To on był inicjatorem wzniesienia pomnika króla Bolesława Chrobrego w Gnieźnie

31 października 1928 został dowódcą Okręgu Korpusu nr II w Lublinie. 28 lutego 1930 przeszedł w stan spoczynku, ale tylko wojskowego. Przed wybuchem II wojny światowej był m.in. inspektorem technicznym Ubezpieczalni Krajowej w Gdyni, prezesem Okręgu Związku Straży Pożarnej w Poznaniu i wiceprezesem władz Związku Polskiej Straży Pożarnej w Warszawie, przewodniczącym Towarzystwa dla Badań nad Historią Powstania Wielkopolskiego, czy prezesem Związku Weteranów Powstań Narodowych Rzeczypospolitej Polskiej 1914-1919

Kiedy wybuchła II wojna światowa gen. bryg. Stanisław Taczak znajdował się w Poznaniu. Założył mundur i chciał oddać się do dyspozycji wojska. Ok. 5 września 1939 wyruszył na wschód w poszukiwaniu Armii „Poznań”, lecz 9 września dostał się w ręce Niemców. Ci na początku chcieli go rozstrzelać dowiedziawszy się kim tak naprawdę jest, lecz przekazali go dowództwu niemieckiemu

Władze Wehrmachtu miały mu proponować przejście do armii niemieckiej, jednak ten stanowczo odmówił. Rozpoczęło się 5.5 roku niewoli… Najpierw był Offizierslager für kriegsgefangene Offiziere /Oflag/ IIaw Prenzlau, później IVc w Colditz, potem twierdza Königstein, Hohenstein, Oflag VIIIe Johannisbrunn, a na końcu Oflag VII Murnau

Generał źle znosił niewolę, miał kłopoty zdrowotne, lecz 29 kwietnia 1945 został uwolniony i 10 maja 1945 udał się do Paryża, potem przebywał w Nicei, a w maju 1947 znalazł się w Polsce

Zamieszkał w Janikowie /Kujawy/. Cieszył się dobrym zdrowiem psychicznym i fizycznym. Nagrał nawet wspomnienia dla Polskiego Radia. Wiosną 1959 zamieszkał u córki w Malborku, gdzie zmarł 2 marca 1960. Ponoć chciał być pochowany w Poznaniu, lecz spoczął w Malborku, skąd 30 listopada 1988 jego prochy zostały przeniesione na Cmentarz Zasłużonych Wielkopolan w Poznaniu

Tadeusz Płużański /sdp.pl/ /10.4.2024/

ZAMORDOWANY I OCENZUROWANY

4 kwietnia 1949 w więzieniu we Wronkach został zamordowany na polecenie władz komunistycznych ppłk dr Wacław Lipiński, historyk, żołnierz Legionów Polskich, działacz piłsudczykowski, polityk antyniemiecki i antykomunistyczny

Urodził się w rodzinie rzemieślniczej, związanej z Polską Partią Socjalistyczną. Konspirował już w czasie rewolucji 1905. Jako uczeń Gimnazjum Polskiego Towarzystwa „Uczelnia” w Łodzi w 1912 r. działał w skautingu i kółkach samokształceniowych

Po wybuchu I wojny światowej wstąpił do Legionów, ps. „Socha”, uczestnicząc w bitwach pod Łowczówkiem, Konarami i Kostiuchnówką. W 1917 r., urlopowany, zdał maturę i zapisał się na Wydział Filozoficzny Uniwersytetu Jagiellońskiego

W czasie kryzysu przysięgowego opowiedział się po stronie Piłsudskiego. Pracował jako publicysta i konspirator Ligi Niezawisłości Polski i Komendy Głównej Polskiej Organizacji Wojskowej /POW/. W kwietniu 1919 odbijał Wilno bolszewikom. Służył w wywiadzie

Po pokoju ryskim został odkomenderowany na Uniwersytet Jagielloński, gdzie zrobił doktorat z prawa, uzyskał absolutorium z filozofii, a także dyplom Szkoły Nauk Politycznych. W II RP rozwijał karierę wojskową i publicystyczną, był dyrektorem Instytutu Badania Najnowszej Historii Polski. W 1936 r. habilitował się z najnowszej historii Polski na Uniwersytecie Jana Kazimierza we Lwowie. W styczniu 1939 został przeniesiony w stan spoczynku i awansowany na podpułkownika

We wrześniu 1939 pracował początkowo w Biurze Propagandy Naczelnego Dowództwa, potem był szefem propagandy w Dowództwie Obrony Warszawy, gdzie nadawał codzienne komunikaty radiowe. Po kapitulacji stolicy zabezpieczył bogate zbiory Instytutu Piłsudskiego w Muzeum Belwederskim, zostając jego kuratorem. Po aresztowaniu 27 października 1939 przez Gestapo prezydenta Stefana Starzyńskiego wyjechał do Zakopanego

W marcu 1940 przeszedł na nartach na Słowację, stamtąd do Budapesztu. Rząd RP na uchodźstwie premiera Władysława Sikorskiego nie zgodził się na jego przyjazd do Francji. Wówczas Lipiński związał się z Julianem Piaseckim, który z upoważnienia marszałka Edwarda Śmigłego-Rydza tworzył organizację piłsudczykowską

Nawiązał też kontakt z internowanym w Rumunii Śmigłym, który dostarczył mu informacji, a także materiałów o kampanii wrześniowej: na ich podstawie pod pseudonimem „Gwido” opublikował pod koniec lata 1940 broszurę „Wojna polsko-niemiecka 1939 roku”, będącą apologią Naczelnego Wodza

Do 1942 r. Lipiński przebywał na Węgrzech, a po powrocie do Warszawy współtworzył piłsudczykowski Konwent Organizacji Niepodległościowych. Pisał, redagował. Od lutego do maja 1944 był więziony przez Gestapo. Od marca 1946 stał na czele Komitetu Porozumiewawczego Organizacji Polski Podziemnej jako przedstawiciel Stronnictwa Niezawisłości Narodowej

Na początku 1947 r. aresztowany i skazany w procesie pokazowym /27 grudnia 1947 przez Wojskowy Sąd Rejonowy w Warszawie/ na karę śmierci, zamienioną na dożywotnie więzienie. W PRL utwory Wacława Lipińskiego były objęte cenzurą

Tadeusz Płużański /sdp.pl/ /3.4.2024/

ZAPOMNIANY BOHATER POLSKI WALCZĄCEJ

24 marca 1992 w Neuquen w Argentynie zmarł Ryszard Białous, ps. Jerzy, kapitan Armii Krajowej, harcmistrz, żołnierz kampanii 1939 r., powstaniec warszawski, dowódca Oddziału Specjalnego „Jerzy”, batalionu „Zośka” i brygady dywersji „Broda 53” zgrupowania „Radosław”

5 sierpnia, w piątym dniu walk Ryszard Białous osobiście poprowadził szturm na KL Warschau, niemiecki obóz koncentracyjny na terenie stolicy. Obóz został zajęty, uwolniono 348 Żydów. Białous przeżył Powstanie Warszawskie, po wojnie był na emigracji

Gdyby kpt. Ryszard Białous „Jerzy” został po 1945 r. w Polsce zapewne walczyłby z drugim sowieckim okupantem, a teraz byłby hejtowany przez totalną opozycję. Prochy bohatera sprowadzili do Polski żołnierze Wojsk Obrony Terytorialnej, jednostki także znienawidzonej przez totalniaków. Kpt. Białous nie został wyklętym przez komunistów Żołnierzem Niezłomnym. Po Powstaniu Warszawskim trafił z niemieckiego obozu jenieckiego do Wlk. Brytanii /służył u gen. Sosabowskiego/, a potem do Argentyny

Przed wojną nie tylko ukończył architekturę na Politechnice Warszawskiej, ale także kurs Szkoły Podchorążych Rezerwy Saperów w Modlinie. We wrześniu 1939 bronił Warszawy, został ciężko ranny. W antyniemieckim podziemiu tworzył Grupy Szturmowe Szarych Szeregów – podległe Kierownictwu Dywersji Komendy Głównej AK. Podczas Akcji pod Arsenałem 26 marca 1943 dowodził Oddziałem Specjalnym „Jerzy” /od jego pseudonimu/. Po śmierci Tadeusza Zawadzkiego zmienił jego nazwę na Baon Szarych Szeregów „Zośka”

W Powstaniu Warszawskim kpt. Białous przeszedł szlak bojowy od Woli przez Starówkę na Czerniaków. „Cementem […] było bezsprzecznie najwyższe koleżeństwo, którego żywym dowodem byliście Wy wszyscy, polegli, dalecy a tak bliscy Przyjaciele” – napisał we wspomnieniach „Walka w pożodze”. Po latach spoczął u boku swych Przyjaciół w kwaterze „Zośki” na stołecznych Powązkach Wojskowych

Ryszard Białous został zapomniany i przemilczany podobnie jak obóz który wyzwalał. Z prostej przyczyny: KL Warschau był niemieckim obozem zagłady. Ogromnym, liczącym 120 hektarów. Kiedy Powstańcy go wyzwolili było tam już stosunkowo niewiele osób. Jednak po zajęciu Polski i Warszawy przez sowieckich okupantów obóz nie został zlikwidowany, ale przekształcony w obóz komunistyczny. Działający do 1956 r., a więc do końca stalinizmu w Polsce. Dlatego historia kpt. Ryszarda Białousa, „Jerzego” i KL Warschau jest wciąż niewygodna

Powązki Wojskowe w Warszawie. Tu palą się znicze dla bohaterów z Armii Krajowej, czy Szarych Szeregów, w kwaterze Batalionu Zośka. Od 2019 r. także znicze dla Ich dowódcy – tułacza: kpt. Ryszarda Białousa, ps. Jerzy. Jest tylko jedno „ale”: patriotyczny nastrój wciąż zakłóca sąsiedztwo grobów morderców. Dlatego powraca apel: zdekomunizujmy Powązki Wojskowe!

Tadeusz Płużański /sdp.pl/ /21.3.2024/

KOTWICA – ZNIKAJĄCY SYMBOL

13 marca 1942 harcmistrz Maciej Aleksy Dawidowski „Alek” z Organizacji Małego Sabotażu „Wawer” wypisał na murach Muzeum Narodowego w Warszawie wielkimi literami: „Ludu W-wy jam tu. Kiliński Jan”

Pomnik Jana Kilińskiego został przez władze niemieckie zdemontowany i ukryty w muzeum w odwecie za usunięcie niemieckiej tablicy z pomnika Mikołaja Kopernika

Tydzień później, 20 marca 1942 ten sam „Alek” pierwszy raz na murach Warszawy namalował symbol Polskiego Państwa Podziemnego – „Kotwicę”. Na balustradzie werandy znanej warszawskiej kawiarni Lardellego przy ul. Polnej 30

Powstały wkrótce z połączenia liter „P” i „W” oznaczających Polskę Walczącą symbol wpisany w kotwicę stał się najpopularniejszym znakiem oporu przeciw Niemcom

Na początku 1942 r. Biuro Informacji i Propagandy zorganizowało konkurs na prosty i sugestywny, jak zakładano, symbol polskiego podziemia. Na konkurs spłynęło 27 prac

Wybrano projekt Anny Smoleńskiej, ps. „Hania”, 22-letniej studentki historii sztuki tajnego Uniwersytetu Warszawskiego i harcerki Szarych Szeregów. Działała w konspiracyjnej organizacji Małego Sabotażu „Wawer”. Zdecydowała zapewne prostota, moc i symbolika znaku oraz że w warunkach okupacyjnego terroru był to symbol łatwy i szybki do malowania na murach

Niestety losy młodej łączniczki Armii Krajowej potoczyły się tragicznie. W listopadzie 1942 została aresztowana przez Gestapo razem z rodzicami, bratem i siostrą

W trakcie brutalnego śledztwa nikogo nie wydała. Jeszcze w tym samym miesiącu trafiła do niemieckiego obozu KL Auschwitz, gdzie zmarła na tyfus w marcu następnego roku. Czy mogła przypuszczać że wymyślony przez nią znak Polski Walczącej już na zawsze stanie się dla Polaków najważniejszym symbolem oporu?…

„Kotwica” błyskawicznie zyskiwała popularność. Najpierw w Warszawie, później na innych polskich ziemiach. Niespełna miesiąc od pojawienia się jej na ulicach stolicy „Biuletyn Informacyjny” Armii Krajowej pisał z nieukrywanym entuzjazmem: „Już od miesiąca na murach Warszawy rysowany jest znak kotwicy. Rysunek kotwicy jest robiony tak, że jego górna część tworzy literę «P», a część dolna – literę «W»

Pewna liczba napisów objaśnia że znak kotwicy jest znakiem Polski Walczącej. Zapoczątkowany być może przez jakiś zespół znak ten stał się już własnością powszechną. […] Nie umiemy wytłumaczyć popularności tego znaku. […] Być może działa tu chęć pokazania wrogowi, że mimo wszystko nie złamał naszego ducha. Może na wyobraźnię «rysowników» działa symbolika kotwicy – znaku nadziei”

To, jak ważną rolę odgrywać zaczął symbol Polski Walczącej w okupowanym kraju świadczą rozkazy komendanta AK generała Stefana „Grota” Roweckiego. W marcu 1943 rozkazał by wszystkie akcje Armii Krajowej sygnowane były właśnie „Kotwicą”

Znamienna była również reakcja niemiecka. Gubernator dystryktu warszawskiego Ludwig Fischer nakazał by wszelkie tego typu symbole były natychmiast usuwane przez właścicieli posesji na których się pojawiły. Z kolei za wykonywanie takich napisów groziły potworne kary, ze śmiercią włącznie. Chichotem historii jest że dziś symbol Polski Walczącej też znika z przestrzeni publicznej!…

Tadeusz Płużański /sdp.pl/ /13.3.2024/

HIERONIM DEKUTOWSKI „ZAPORA”

7 marca 1949 został stracony Hieronim Dekutowski „Zapora”, razem z sześcioma podkomendnymi, żołnierzami WiN. Podstawą był wyrok Wojskowego Sądu Rejonowego w Warszawie, chyba najbardziej krwawego trybunału śmierci w stalinowskiej Polsce

Tak zginął jeden z najsłynniejszych bohaterów antysowieckiej partyzantki, najbardziej znany i poszukiwany przez szwadrony NKWD i UB żołnierz Lubelszczyzny. Dziś Poczta Polska zabija pamięć o „Zaporze” wycofując przygotowany przez siebie znaczek z podobizną Pana Majora

W czasie niemieckiej okupacji, cichociemny, przeprowadził 83 akcje bojowe i dywersyjne. Zasłynął jako obrońca mieszkańców Zamojszczyzny przed represjami. Aresztowany we wrześniu 1947 podczas próby przedostania się na Zachód, wskutek zdrady. Zamordowany po trwającym ponad rok brutalnym śledztwie w katowni bezpieki przy ul. Rakowieckiej w Warszawie

Władysław Siła-Nowicki, powojenny polityczny przełożony Dekutowskiego, inspektor Zrzeszenia Wolność i Niezawisłość na Lubelszczyźnie, ps. Stefan pisał o tym tak: „Około dwustu-dwustu pięćdziesięciu ludzi o wysokim poziomie ideowym, dobrze uzbrojonych i wyszkolonych, utrzymywanych w dyscyplinie, «trzęsło» połową województwa

Stan ten przypominał pewne okresy powstania styczniowego, kiedy władza państwowa ustabilizowana była jedynie w dużych ośrodkach, a w terenie istniała tylko iluzorycznie. Oczywiście partyzantka opierała się na pomocy miejscowej ludności ogromnej większości wsi, udzielającej ofiarnie poparcia, kwater i informacji”. Dlatego komuniści postanowili ich zlikwidować

Egzekucję mjr. Hieronima Dekutowskiego, ps. „Zapora” 7 marca 1949 zarządził prezes Najwyższego Sądu Wojskowego Władysław Garnowski. Powołując się na odrzucenie próśb o łaskę przez Bieruta wniósł o natychmiastowe rozstrzelanie „Zapory” i skazanych z nim WiN-owców: kpt. Stanisława Łukasika, ps. „Ryś”, por. Jerzego Miatkowskiego, ps. „Zawada”, por. Romana Grońskiego, ps. „Żbik”, por. Edmunda Tudruja, ps. „Mundek”, por. Tadeusza Pelaka, ps. „Junak”, por. Arkadiusza Wasilewskiego, ps. „Biały”

Garnowski, przedwojenny absolwent prawa na Uniwersytecie Jana Kazimierza we Lwowie, w czasie wojny AK-owiec, ma na koncie wiele wyroków śmierci na polskich niepodległościowców. Wyrok, po rocznym brutalnym śledztwie w katowni bezpieki przy ul. Rakowieckiej 37 w Warszawie, wydał 15 listopada 1948

Wojskowy Sąd Rejonowy w Warszawie w składzie: Kazimierz Obiada i Wacław Matusiewicz /ławnicy/, Józef Badecki /przewodniczący/. Władysław Siła-Nowicki, który był jednym z podsądnych, wspominał: „Pani Stillerowa [obrońca Nowickiego] poinformowała mnie że przewodniczący składu Józef Badecki znany jest z bardzo uprzejmego prowadzenia rozpraw i bardzo surowych wyroków. Istotnie, sędzia Badecki, zimny morderca, był cały czas bardzo grzeczny. Od początku zresztą wszyscy byliśmy dla niego morituri…”

Siła-Nowicki wspominał dalej, że na rozprawę ubrano ich w mundury Wehrmachtu: „Ten mundur hańbił katów, nie ofiary. I nieskończenie ważniejszym od naszego ubrania było to, co przed sądem krzywoprzysiężnym mówiliśmy podczas procesu”. Badecki też przed wojną ukończył prawo na Uniwersytecie Jana Kazimierza we Lwowie, po wojnie orzekł co najmniej 29 kar śmierci wobec „wrogów ludu”

„Był ranek. Pułkownika, który podpisywał zgody na widzenie, nie było. Siadam więc i czekam na niego, a tymczasem sekretarki, młode dziewczyny krzątały się wśród akt. Czerwone teczki – kara śmierci, zielone – wszystko inne. Biorą te czerwone teczki i jedna z nich czyta nazwisko: Dekutowski Hieronim. Jakie śmieszne imię – mówi. A mnie serce zamarło – wiem co znaczy czerwona teczka! A więc piszą na maszynie jakieś dane o tych skazanych, ale nic poza tym nie wiem – ani kiedy, ani gdzie te wyroki mają być wykonane”

Tak swoją wizytę w biurze przepustek na ul. Suchej w Warszawie wspominała Irena Siła-Nowicka, żona Władysława Siła-Nowickiego

Z więziennego biura przepustek Irena Nowicka poszła do aresztu na Rakowieckiej: „Wchodzę ze strażnikiem w bramę, potem korytarzem. Obok przechodzą ludzie, niosący na noszach człowieka. Nie wiem, czy był żywy, czy umarły, ale zrobiło to na mnie okropne wrażenie /…/

Po jakimś czasie słyszymy stukot drewniaków – prowadzą więźniów. Widzę Władka. Pyta od razu: co z moimi? Odpowiadam – nie wiem, zrobiłyśmy wszystko co było można. Przecież mu nie powiem o tych teczkach na Suchej. /…/ Jak się okazało tego właśnie dnia, 7 marca 1949 rozstrzelano na Mokotowie siedmiu wspaniałych ludzi, towarzyszy broni Władka. A on słyszał te strzały, żegnał się z przyjaciółmi…”

„Pluton egzekucyjny” stanowił jeden morderca: st. sierż. Piotr Śmietański, który, wzorem sowieckim, uśmiercał skazańców strzałem w tył głowy. Ten sam oprawca zabił też innych bohaterów walki o wolną Polskę, w tym rotmistrza Witolda Pileckiego. Przy wyroku asystował naczelnik więzienia, lekarz i kapelan

Tadeusz Płużański /sdp.pl/ /6.3.2024/

JAK KOMUNIŚCI WSPÓŁPRACOWALI Z GESTAPO

17 lutego 1944 komuniści z Armii Ludowej przy współpracy z gestapo przejęli archiwum Armii Krajowej i Delegatury Rządu na Kraj przy ul. Poznańskiej 37 w Warszawie

U Niemców akcję nadzorował Wolfgang Birkner, odpowiedzialny za rozpracowywanie polskiego podziemia, stojący wcześniej za zbrodnią w Jedwabnem

Wspólną akcję sowiecko-niemiecką zaproponował podwójny agent Bogusław Hrynkiewicz, który przeniknął do Delegatury Rządu, gdzie zajmował się… wywiadem antykomunistycznym! Jego przełożonym w sowieckim wywiadzie był Artur Ritter-Jastrzębski, najważniejszy agent NKWD w okupowanej Polsce i pierwowzór postaci Hansa Klossa

Zbrodniczą akcję zatwierdził Marian Spychalski, członek Sztabu AL, późniejszy – o zgrozo – marszałek Polski. W biurze Spychalskiego pracowała Helena Wolińska, która zdobyte informacje wykorzystywała również po wojnie, kiedy jako komunistyczna prokurator nadzorowała śledztwa przeciw AK-owcom

Na Poznańskiej uprowadzono siedmiu żołnierzy AK, którzy zaginęli bez wieści, najpewniej zamordowani przez Niemców i/lub komunistów

To był dopiero początek aresztowań polskich niepodległościowców przez obu naszych okupantów. Komunistyczny pułkownik Józef Światło, wicedyrektor X Departamentu MBP, który uciekł z PRL w grudniu 1952, przekazując światu informacje o kulisach działania bezpieki i partii, w wywiadzie udzielonym Zbigniewowi Błażyńskiemu mówił: „Zgodnie z instrukcjami Moskwy, zgodnie z dyrektywami Nowotki, Findera, a później Bieruta, Jóźwiak [Franciszek Jóźwiak, późniejszy twórca MO, wiceminister bezpieczeństwa, towarzysz życia Heleny Wolińskiej] rozbudował współpracę z gestapo”

Zbrodnia przy ulicy Poznańskiej 37 była elementem szeroko zakrojonej akcji dezinformacyjnej, kiedy komuniści przedstawiali członków polskiego podziemia jako… komunistów. „W akcji przeciw organizacjom polskim komuna posługuje się m.in. metodą współdziałania z gestapo, denuncjując całe grupy, względnie poszczególnych członków organizacji polskich” – brzmiał raport Delegatury Rządu z maja 1944

Była jeszcze „wsypa” drukarni przy ulicy Grzybowskiej w okupowanej przez Niemców Warszawie. Polska Partia Robotnicza wydała lokal gestapo. Żeby było ciekawiej, drukarnia nie należała do AK, ale do PPR /AL/. W ten sposób komuniści wsypali samych siebie

Tadeusz Płużański /sdp.pl/ /20.2.2024/

SZPIEGOSTWO WG SZYMBORSKIEJ I MROŻKA

8 lutego 1953 opublikowano rezolucję członków krakowskiego oddziału Związku Literatów Polskich, która potępiała księży krakowskiej kurii oskarżonych przez władze komunistyczne o szpiegostwo

Pod kłamliwymi, zbrodniczymi tezami podpisało się 53 sygnatariuszy, wśród nich Jan Błoński, Sławomir Mrożek i Wisława Szymborska

„Działali wrogo wobec narodu i państwa ludowego, uprawiali – za amerykańskie pieniądze – szpiegostwo i dywersję” – brzmiała haniebna rezolucja. A haniebny, pokazowy proces księży kurii krakowskiej zakończył się 27 stycznia 1953 przed Wojskowym Sądem Rejonowym w Krakowie. Zapadły wyroki śmierci i długoletniego więzienia

„Agentów Watykanu i USA” oskarżał naczelny prokurator wojskowy, kat Polaków Stanisław Zarako-Zarakowski. „Sądzili” kolejni mordercy: Mieczysław Widaj, Roman Waląg i Bazyli Mielnik. Oskarżonych – Edwarda Chachlicę, Michała Kowalika i księdza Józefa Lelitę, skazali na śmierć. Ks. Franciszka Szymonka na dożywocie, ks. Wita Brzyckiego na 15 lat, ks. Jana Pochopienia na 8 lat, Stefanię Rospond na 6 lat więzienia

Rada Państwa złagodziła wyroki. Ten bezprawny spektakl poprzedziły brutalne przesłuchania. W III RP jednemu z funkcjonariuszy – Janowi Łukaszewskiemu IPN zarzucił tortury fizyczne i psychiczne: „znieważanie wulgarnymi słowami, wielogodzinne nocne przesłuchania w pozycji stojącej oraz grożenie pozbawieniem życia i długotrwałym pozbawieniem wolności”. Nieosądzony Łukaszewski do końca życia pobierał wysoką emeryturę

Jedną z ofiar bolszewickich metod był ks. Józef Fudali. Ostatecznie staliniści nie włączyli go do procesu kurii krakowskiej i był sądzony osobno. Krakowski WSR 20 maja 1953 skazał go na 13 lat więzienia. Podczas rozprawy ksiądz odwoływał swoje zeznania ze śledztwa, podkreślając że jest niewinny

Stefania Rospond, doprowadzona na rozprawę jako świadek, wspominała że „zeznawał, trzęsąc się, ledwie stojąc na nogach. Mówił niewyraźnie, bo wybili mu zęby. Nagle zaczął odwoływać swoje zeznania. Sędzia zwrócił mu uwagę że przecież podczas śledztwa przyznał się do winy. Wtedy on zaczął tak strasznie krzyczeć że go w śledztwie bili żelaznym drągiem, że miażdżyli mu przyrodzenie. Obronę oskarżonego uznał Sąd za wykrętną i kłamliwą”

O co chodziło w śledztwie i procesie kurii krakowskiej… Po krwawej rozprawie z polskim podziemiem politycznym i zbrojnym komuniści przystąpili do „ostatecznego rozwiązania kwestii Kościoła katolickiego” – jedynej siły która realnie przeciwstawiała się jeszcze sowietyzacji kraju

Na przełomie lat 1952-53 aresztowano ok. tysiąca kapłanów, razem z prymasem Stefanem Wyszyńskim. Czystki dotknęły m.in. Katowic, skąd wygnani zostali biskupi Stanisław Adamski, Herbert Bednorz i Juliusz Bieniek. We wrześniu 1953, po ciężkim śledztwie i pokazowym procesie, czerwoni faszyści skazali na 12 lat więzienia ordynariusza kieleckiego Czesława Kaczmarka. Główną twierdzę oporu – kurię krakowską – rozbiła centrala bezpieki, przy gorliwym /patrz na wstępie/ wsparciu literatów

Tadeusz Płużański /sdp.pl/ /17.2.2024/

OPRAWCY NIE DAROWALI PREMIEROWI

2 stycznia 1874 w Wilnie urodził się Aleksander Prystor, jeden z czołowych polityków obozu piłsudczykowskiego, premier w latach 1931-33, poseł, senator, w latach 1935-38 marszałek Senatu

Zmarł 14 października 1941 w szpitalu sowieckiego więzienia na Butyrkach w Moskwie. „Zatrzymanie Prystora /…/ NKWD uznało za swój duży sukces. Znany szeroko na Wileńszczyźnie ze swych antysowieckich poglądów Prystor był dla nich niemal synonimem kontrrewolucyjnego wroga” – napisał biograf Prystora Jacek Piotrowski

„Nie licząc się z jego zaawansowanym wiekiem /przekroczył wówczas 66 rok życia/ i ogólnie złym stanem zdrowia, poddano go w więzieniu na Łubiance surowemu śledztwu /…/. Prystor pozostał nieugięty /…/ i metodami śledztwa nie dał się złamać. Kosztowało go to jednak zupełną niemal utratę zdrowia”

Oprawcy nie darowali Prystorowi udziału w zwycięskiej bitwie 1920. Losu męża szczęśliwie nie podzieliła Janina, choć bolszewicy bez skrupułów mordowali nie tylko mężczyzn, ale także kobiety i dzieci

Janina Prystorowa, urodzona 26 lipca 1881 /siedem lat młodsza od Aleksandra/, ukończyła gimnazjum w Kownie i Kursy Wyższe dla Kobiet w Krakowie. Z Polską Partią Socjalistyczną, gdzie przyjęła pseudonim „Bogdanowa”, związała się w 1906 r. Za działacza PPS Aleksandra Prystora wyszła za mąż 6 kwietnia tego roku

Brała udział – u boku męża – w słynnej akcji pod Bezdanami 26 września 1908, kiedy w ataku na rosyjski pociąg pocztowy grupa Organizacji Bojowej PPS dowodzona przez Józefa Piłsudskiego zdobyła ponad 200 tys. rubli. Po aresztowaniu przez carską Ochranę za działalność niepodległościową w 1912 r. więziona przez rok na Pawiaku i w Cytadeli. Później razem ze skazanym na siedem lat katorgi mężem zesłana w głąb Rosji do Orła nad Oką

Po powrocie do wolnej już Ojczyzny pracowała w Ministerstwie Spraw Zagranicznych. Prowadziła także działalność charytatywną – m.in. w Towarzystwie Przyjaciół Inwalidów Wojennych i Towarzystwie Opieki nad Wsią Wileńską. Wybrana do sejmiku wileńskiego, potem w latach 1935-38 posłanka na Sejm, współtwórczyni ustawy o ochronie praw zwierząt

Tak Janina Prystorowa uzasadniała zakaz żydowskiej szechity: „Ubój rytualny jest przeciwny mojej religii, godności narodu, etyce, kulturze i kieszeni”. W 1938 r. Sejm II RP całkowicie zakazał tej metody zabijania zwierząt, ale ustawa nie weszła w życie ze względu na wybuch wojny

Przedwojenna pisarka Janina Dunin-Wąsowicz pisała że wprawdzie Prystor „nie był pięknym mężczyzną”, ale pani Prystorowa była stale zazdrosna o męża. „Ledwie któraś z młodych i ładniejszych kobiet zbliżała się do Prystora, czy to w towarzystwie, czy w związku z jakąś akcją społeczną, spotykały ją ze strony Prystorowej duże niegrzeczności i małe zemsty”

Bohaterka niniejszego tekstu zmarła w stołecznym domu opieki Zakonu Sióstr Maryi 3 stycznia 1975 w Warszawie i została pochowana na Starych Powązkach w Warszawie

Tadeusz Płużański /sdp.pl/ /1.2.2024/

„TU LEŻY ŻOŁNIERZ POLSKI POLEGŁY ZA OJCZYZNĘ”

24 stycznia 1925 Rada Ministrów RP podjęła decyzję o budowie w Warszawie Grobu Nieznanego Żołnierza – w arkadach Pałacu Saskiego

Niemcy wysadzili Pałac już po Powstaniu Warszawskim: w ostatnich dniach grudnia 1944. Teraz – razem z jego odbudową /jeżeli tak się stanie/ – Grób odzyska historyczny kontekst

Dnia 17 sierpnia 1920 w Zadwórzu – wsi położonej 33 km od Lwowa – 330 młodych Polaków stoczyło zwycięski bój z przeważającymi siłami bolszewików, nie dopuszczając do zdobycia przez nich miasta. Złożony głównie z lwowskiej młodzieży batalion Małopolskich Oddziałów Armii Ochotniczej pod dowództwem kapitana Bolesława Zajączkowskiego przez 11 godzin stawiał heroiczny opór napastnikom

Obrońcy odparli sześć szarż konnych armii Budionnego. Batalion uległ dopiero po przybyciu nowych sił kawalerii bolszewickiej i po wyczerpaniu amunicji. W nierównej walce poległo 318 polskich żołnierzy. Walczyli do końca na kolby i bagnety

Większość poddających się została rozsiekana przez Kozaków. Sowieci rąbali ich szablami, rannych dobijali kolbami. Zabitym odcinali głowy, ręce i nogi, zabierali ubrania. Pozostali przy życiu ranni oficerowie ostatnimi nabojami odbierali sobie życie. Opór ochotników pod Zadwórzem umożliwił innym oddziałom polskim wycofanie się i zajęcie pozycji obronnych pod Lwowem

Ciała pięciu poległych oficerów, które udało się zidentyfikować, zostały pochowane na cmentarzu Orląt we Lwowie. Pozostali bohaterowie spoczęli na żołnierskim cmentarzu, w pobliżu usypanego na ich cześć kurhanu, gdzie umieszczono tablicę pamiątkową z napisem: „Orlętom poległym w dniu 17 sierpnia 1920 roku w walkach o całość ziem kresowych”. Do 1939 r. pomnik chwały był celem wypraw kombatantów, harcerzy i młodzieży, gdzie składano ślubowania i przyrzeczenia

Pod Zadwórzem zginął m.in. 19-letni Konstanty Zarugiewicz, polski Ormianin, uczeń siódmej klasy, obrońca Lwowa z 1918 r., kawaler Krzyża Virtuti Militari i Krzyża Walecznych. W 1925 r. jego matka Jadwiga Zarugiewiczowa została poproszona, aby z ciał znalezionych na pobojowisku wskazać jedno, które złożono następnie w Grobie Nieznanego Żołnierza w Warszawie

Wcześniejszego wyboru Lwowa jako miejsca pochodzenia szczątków bezimiennego żołnierza dokonał 4 kwietnia 1925 z 15 pobojowisk, na których w latach 1914-1920 rozegrały się najbardziej krwawe walki o niepodległość, Józef Buczkowski – ogniomistrz 14 Pułku Artylerii Polowej, kawaler Virtuti Militari

Lekarz ocenił wiek zabitego na ok. 14 lat, stwierdził u niego postrzały w głowę i nogę, co dowodziło śmierci w boju. Po pożegnalnym nabożeństwie w lwowskiej katedrze zwłoki przybyły pociągiem na stołeczny Dworzec Główny 2 listopada 1925, skąd kondukt przeszedł do katedry św. Jana na okolicznościową mszę
Następnie trumnę na armatniej lawecie w uroczystym pochodzie przetransportowano na pl. Saski. Na płycie Grobu Nieznanego Żołnierza w arkadach Pałacu Saskiego w Warszawie znalazł się napis: „Tu leży żołnierz polski poległy za Ojczyznę”

Tadeusz Płużański /sdp.pl/ /29.1.2024/

JARUZELSKI NIE ZNISZCZYŁ SOLIDARNOŚCI

13 grudnia 1981 towarzysz Jaruzelski wprowadził stan wojenny. Chciał rozbić „Solidarność”. To mu się jednak nie udało, czego dowodem jest raport zatytułowany „Ocena działalności struktur nielegalnych”, przygotowany przez Biuro Studiów SB, z 15 października 1987

Materiał, niegdyś ściśle tajny, wymienia 284 takie struktury
Biuro Studiów SB, które zostało powołane jeszcze w stanie wojennym – w 1982 r. do rozpracowywania opozycji, było elitarną jednostką specjalną, posiadającą status samodzielnego departamentu MSW. Przy opracowaniu dokumentu Służba Bezpieczeństwa miała jednak kłopot:
„Niniejszy raport zawiera po raz pierwszy dokładne dane na temat stopnia operacyjnej kontroli i rozpracowania struktur nielegalnych. Z tego powodu nie jest możliwe porównanie tych danych z analogicznymi wcześniejszymi informacjami”

Wzrost poparcia
„Ustalono że w 11 województwach – warszawskim, wrocławskim, gdańskim, krakowskim, katowickim, szczecińskim, poznańskim, łódzkim, toruńskim, bydgoskim i lubelskim – funkcjonują całkowicie zorganizowane struktury nielegalne. /…/ Najbardziej zagrożonymi przez działalność nielegalną ośrodkami są wciąż Warszawa i Wrocław z 30 strukturami, Kraków i Szczecin z 19 oraz Gdańsk z 17. W tych kluczowych punktach działało 41 proc. wszystkich istniejących struktur nielegalnych”

Według raportu większość, tj. 100 „nielegalnych struktur” /35 proc. wszystkich rozpoznanych/ podlega Tymczasowej Komisji Koordynacyjnej /TKK NSZZ Solidarność została powołana 22.IV.1982, jako struktura skupiająca ukrywających się przedstawicieli czterech najważniejszych Regionów: Mazowsza, Dolnego Śląska, Gdańska i Małopolski/, 44 /16 proc./ – „deklarują swe związki z ugrupowaniami o charakterze partii politycznych, organizacji społecznych i ośrodków duszpasterskich”, 25 /9 proc./ „identyfikuje się z ‘Solidarnością Walczącą’ /organizacją kierował, skonfliktowany z głównymi politykami „S”, Kornel Morawiecki. Po 1986 r. „SW” była najbardziej inwigilowaną, ale najmniej rozpracowaną strukturą podziemnej Solidarności/

„Wewnątrz tego systemu kierowniczego TKK inspirowała nurt działalności konspiracyjnej, podczas gdy TR [Tymczasowa Rada Solidarności powstała w 1986 r. Wkrótce, podobnie jak TKK, została rozwiązana. W miejsce obu struktur powołano Krajową Komisję Wykonawczą NSZZ Solidarność] zajmowała się nurtem jawnym. Miarodajny dla obu nurtów był, jako znak firmowy, L. Wałęsa”

Esbecki raport podaje że najwięcej „nielegalnych struktur” istniało w miastach. „Aktyw kierowniczy” skupiał się głównie we Wrocławiu, Warszawie, Szczecinie i Gdańsku. Ogółem tworzyło go 1260 osób

Główna forma działalności: „kolportaż publikacji nielegalnych”. Były też „próby wywierania nacisku na centralne i lokalne organy państwa, /…/ przy czym w większości przypadków chodzi o petycje i apele skierowane do organów państwowych”

„Wedle naszej wiedzy tylko 44 strukturom udało się ‘przeszmuglować’ swoich przedstawicieli do rad zakładowych bądź zarejestrowanych związków zawodowych”

Miejsce działalności: „struktury nielegalne przedkładają dla swoich spotkań mieszkania prywatne, co oferuje dogodne możliwości dla kontroli operacyjnej. /…/ zebrania najważniejszych opozycjonistów i działaczy szczebla kierowniczego przeważnie odbywają się w obiektach sakralnych”

„Najbardziej rozbudowane kontakty istnieją z Francją, Szwecją, Belgią i RFN”

Co budziło niepokój towarzyszy komunistów:
„Wyraźnie wrosła liczba osób które w różny sposób udzielają wsparcia strukturom nielegalnym”. W kwietniu br. jednostki służbowe MSW rejestrowały 10 454 osoby które sympatyzowały z opozycją, podczas gdy obecnie znanych jest 26 735 sympatyków /najwięcej osób mieszkało w Gdańsku, Wrocławiu, Krakowie, Lublinie i Warszawie/”
„obecnie najbardziej zagrożona jest inteligencja /28 proc./, następnie robotnicy i młodzież /po 23 proc./, studenci /21 proc./ i chłopi /5 proc./

Jakie były efekty inwigilacji opozycji
Raport podaje że 27 struktur /zaledwie 10 proc. wszystkich/ „jest całkowicie pod kontrolą operacyjną, tzn. Służba Bezpieczeństwa ma możliwość sterowania ich działalnością”, 239 /84 proc./ „jest w pewien sposób operacyjnie kontrolowanych [czyli raczej w niewielkim stopniu], reszta – 18 struktur, pozostaje „poza celowo w nie wymierzoną kontrolą operacyjną”

„Przeprowadzone operacyjne rozmowy profilaktyczne /w okresie kwiecień-październik 1987 było ich 2374/ mogą wywierać w niewielkim stopniu wpływ na działaczy opozycji, prowadzą za to nierzadko do ujawnienia naszych zainteresowań i metod; zastosowane represje administracyjnoprawne /dokument wymienia rozprawy przed kolegiami ds. wykroczeń, kary dyscyplinarne w pracy, obcięcie płac i zwolnienia/ nie przynoszą oczekiwanego efektu”

W tym miejscu pojawia się konkluzja najważniejsza – przyznanie się do własnej słabości: „nie istnieje możliwość likwidacji struktur nielegalnych w ramach jakiejś ogólnokrajowej akcji naszego organu”
Niewielkie efekty inwigilacji wynikały też z mniejszego zaangażowania SB w rozpracowywanie podziemia. Raport podkreśla że w porównaniu z wcześniejszymi miesiącami „zmniejszyła się liczba źródeł informacji” – „TW” /tajnych współpracowników/ i „KO” /kontakt operacyjny/, „spadł także poziom użycia techniki operacyjnej”

Do rozpracowania kilku tysięcy działaczy podziemia na terenie całego kraju wykorzystywano w październiku 1987 – 1707 agentów, podczas gdy cała sieć MSW liczyła w latach 80, według różnych szacunków, od 50 do 100 tys. „osobowych źródeł informacji”

Jakie działania planowano na przyszłość
Raport wymienia kilka punktów:
„paraliżowanie wrogich inicjatyw opozycji politycznej, przy czym należy wykorzystywać wszelkie przejawy niepowodzenia wewnątrz jej organizacji;
stała infiltracja kierowniczych gremiów opozycji przez TW celem dezinformacji, złamania ich jedności i zwartości, jak również paraliżu ich inicjatyw;
udoskonalenie metod pracy operacyjnej, podniesienie operacyjnego charakteru zastosowanych środków na wyższy poziom”

Od początku stanu wojennego aż do rozpoczęcia rozmów okrągłego stołu SB nie udało się rozpracować podziemnych struktur Solidarności. Niektóre regiony były lepiej zinfiltrowane, inne gorzej; wielu przywódców opozycji trafiło do więzień, ale aparat bezpieczeństwa nie był w stanie objąć całego, szerokiego spektrum antykomunistycznej działalności. Paradoksalnie okazało się to również szkodliwe dla wielu członków podziemia. W Magdalence, przy okrągłym stole, a potem w niepodległej III RP pierwsze skrzypce grali i nadal grają w głównej mierze „znani” działacze Solidarności

Tadeusz Płużański /sdp.pl/ /12.12.2023/

„WYZWALALI” STRZAŁEM W TYŁ GŁOWY

82 lata temu, w kwietniu 1940 NKWD rozpoczęło likwidację Polaków skazanych na śmierć decyzją najwyższych władz ZSRS. 3 kwietnia pierwszy transport jeńców z obozu w Kozielsku przybył na stację Gniezdowo

Tam mordercy ładowali ich na ciężarówki i przewozili do lasu katyńskiego, gdzie od razu odbywała się egzekucja. Ale Rosja do dziś twierdzi że to było „wyzwolenie”
Polscy jeńcy z obozu ostaszkowskiego byli rozstrzeliwani w Twerze, ze starobielskiego w Charkowie. Mamy jeszcze dwa rozpoznane miejsca: Bykownia pod Kijowem i Kuropaty pod Mińskiem

„Wielki błąd”
Wersja sowiecka brzmiała: Polacy zostali wypuszczeni na wolność, a ich dalszy los nie jest znany. Po odkryciu grobów katyńskich przez Niemców w kwietniu 1943 stanowisko Moskwy uległo niewielkiej zmianie. Podczas rozmowy z polskimi przedstawicielami Beria miał powiedzieć: „zróbcie ich spisy, ale dużo już ich nie ma, gdyż zrobiliśmy wielki błąd, oddając ich większość Niemcom”

A prócz zbrodni było jeszcze kłamstwo. Właściwie nie było, tylko jest, bo kłamstwo katyńskie trwa do dziś. Bo ZSRS nie mógł nas mordować, bo nas nie napadł 17 września 1939 /Armia Czerwona tylko „wkroczyła”, aby „wyzwolić”/, bo do wojny przystąpił dopiero 22 czerwca 1941. Czyli jeżeli „wyzwolił” to nie mógł mordować. Tako rzecze Putin i jego kłamliwa propaganda. Tylko dlaczego Polacy wzięci do niewoli przez Sowietów mieli oficjalny status jeńców wojennych?

„Napisz żeby przyjechał”
W książce „Śpij, Mężny” Stanisława Mikkego, który uczestniczył w ekshumacjach w Katyniu, Miednoje i Charkowie, czytamy: „z czarno-szarej i niemiłosiernie cuchnącej mazi wydobywane są rękami, często niemal całe zwłoki. Zdejmowane są z nich mundury, by odnaleźć dokumenty osobiste, medaliki, przedmioty osobistego użytku, zapiski i listy od rodziny – wszystko co przybliża tragedię w wymiarze jednego człowieka. Po odpowiednich zabiegach wracają słowa listu pisanego pół wieku temu: „Wiem że żyjesz, i że wrócisz… I będzie znów nam tak dobrze jak kiedyś, prawda? Zbyszek krzyczy, Mamusia… napisz żeby przyjechał”. Adresat listu nie wrócił do rodziny, został skrytobójczo zamordowany. Tak jak ponad 20 tysięcy Polaków

Ostatnia wiosna
Mieczysława Welzandta, jednego z nielicznych jeńców obozu w Starobielsku, który cudem uniknął losu kilku tysięcy polskich oficerów, skrytobójczo zamordowanych w Charkowie-Piatichatkach /zabici strzałem w tył głowy w więzieniu przy ul. Czernyszewskiego w Charkowie i zakopani w bezimiennych dołach śmierci na terenie ośrodka wypoczynkowego NKWD koło osiedla Piatichatki/, uratował stopień podchorążego /nie dotarła do niego nominacja na podporucznika/

We wspomnieniach napisał: „Przyjechaliśmy na niepozorną stację Starobielsk i najkrótsza droga powrotu prowadziła przez Charków. Bieg pociągu od tego miasta był najlepszym sprawdzianem kierunku. Odetchnęliśmy z ulgą kiedy nasz eszelon ruszył stamtąd na zachód. Z taką samą nadzieją musieli wyjeżdżać zapakowani do więźniarek skazańcy, nieświadomi zbliżającego się gwałtownego kresu życia – lecz ich tam wysadzono, przewieziono do miejsca kaźni w więzieniu i zwalono do dołów w Piatichatkach. /…/ Przed śmiercią musieli przeżyć i przeżyli bardzo ciężką, potwornie mroźną zimę 1939/1940. Wiosny już nie przeżyli. Była ostatnią w ich życiu”

Bez Norymbergi II
Kiedy w kwietniu 1943 Niemcy obwieścili światu o odkryciu masowych grobów polskich oficerów w lasach k. miejscowości Katyń, a Moskwa wszystkiemu zaprzeczyła, zrzucając winę na „niemiecko-faszystowskich szubrawców”, w kościele na warszawskim Targówku przysięgę odbierał oddział ochronny komórki wywiadu Armii Krajowej „Lombard”, do której należał Welzandt. Zaprzysiężeni pytali go: „Panie poruczniku, co pan myśli o tym s…syństwie katyńskim?” Odpowiadałem: „To prawda. Byłem w Starobielsku i nie mam żadnych wątpliwości”. A oni na to: „Ma pan rację. Mordowały s…syny razem, a teraz jeden drugiego sypie. Przyjdzie na nich kara boska. Obyśmy tylko dożyli!”

Welzandt: „Zbrodnia, zadysponowana na najwyższym szczeblu, musiała być doskonała. Winni – naczelne władze ZSRR i podrzędni wykonawcy – nigdy nie zostali i nie będą osądzeni. Ostatni ze zbrodniarzy – Łazar Kaganowicz – zmarł w 1991 r. Mimo tego prawdy nie udało się pogrzebać”
Mieczysław Welzandt, który doświadczył obu totalitaryzmów, napisał o procesie w Norymberdze: „Szczytny i nadrzędny /zdawałoby się/ cel został zrealizowany tylko w odniesieniu do zbrodniczego totalitaryzmu hitlerowskiego. Nie tknięto sojuszniczego z nim w pierwszych latach wojny totalitaryzmu stalinowskiego, ponieważ nie było aktu oskarżenia. Dla opinii światowej oznaczało to bezkarność”

Tadeusz Płużański /sdp.pl/ /opubl. 6.4.2022/ /12.12.2023/

RAKOWIECKA – POLSKA GOLGOTA

24 listopada 1904 w Warszawie przy ul. Rakowieckiej władze carskie uruchomiły więzienie karne. W latach 1939-45 służyło Niemcom. Po II wojnie światowej stało się najcięższym więzieniem politycznym Polski tzw. ludowej, symbolem rządów komunistycznych lat 1945-89, a także uzależnienia od Związku Sowieckiego

Szczególnie do 1956 r. ginęli tu żołnierze i działacze niepodległościowi. Ich ciała zrzucano następnie do dołów śmierci za murem Powązek Wojskowych

Ci którzy wolną Polskę umiłowali ponad wszystko są dziś identyfikowani po wydobyciu z bezimiennych jam grobowych na „Łączce”. W więzieniu mokotowskim byłem kilkakrotnie /na początku lat 90 z Ojcem, który spędził tu kilka lat życia/. Ale nie muszę wcale wchodzić do środka, spacerować po korytarzach słynnego X Pawilonu, którym rządziła bezpieka, „zwiedzać” cel, przechodzić ciemnym, podziemnym korytarzem, w którym polskim patriotom strzelał w tył głowy Piotr Śmietański, a potem Aleksander Drej, żeby poczuć jak straszne jest to miejsce

Może to dziedziczne… Może udziela mi się więzienna trauma Ojca, któremu „oficer” Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego powiedział podczas jednego ze „spotkań”: „My wiemy że ty masz twardą d…, ale obok mamy kogoś z kogo wszystko wybijemy”. W celi obok siedziała żona Ojca. Ubeckie „badania” spowodowały poronienie dziecka

Rodzima Łubianka
Dzieje Rakowieckiej odzwierciedlały historię całego kraju: powolne pogrążanie się w systemie totalitarnym, okresy odwilży, buntu, aż po powiew wolności w 1989 r. W ciągu minionego półwiecza więzienie na Rakowieckiej – najdłuższej, jak mawiano, ulicy w Warszawie – było tym czym X Pawilon Cytadeli w okresie zaborów, czy aleja Szucha w latach okupacji niemieckiej

„Siedzieliśmy w warunkach na tyle luksusowych, działaliśmy przy otwartej kurtynie dzięki roli mediów, że nie można było nas wykończyć, tak jak wykończono pokolenie które walczyło o niepodległość w latach 40, 50”. Powiedział to Czesław Bielecki, opozycjonista, architekt, polityk w filmie „Rakowiecka” w reżyserii Jolanty Kessler, opowiadającym dzieje więzienia

Współtwórca filmu – Józef Szaniawski, który na wolność wyszedł wiosną 1990, jako ostatni więzień polityczny PRL, określił to ponure miejsce na warszawskim Mokotowie mianem polskiej Łubianki. Przez Rakowiecką przeszły dwa pokolenia Polaków. Kiedy na mocy amnestii w 1956 r. mury katowni opuszczali więźniowie Stalina i Bieruta, ich miejsce zajmowali nowi „wrogowie ludu”. Ci z roku 1968, 1970, 1976, 1981…

Ci co przeżyli
Jest jeszcze film Marii Dłużewskiej „Ci co przeżyli”. Dopowiedzmy: Ci co przeżyli Rakowiecką. Przeżyli bo byli silni, bo mieli szczęście, bo byli zwykłymi żołnierzami. Ich dowódców zamordowano. Wśród mordujących był Jerzy Kędziora, „oficer” śledczy Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego – antybohater filmu Dłużewskiej

Kiedyś chwalił się: „Ponieważ bicie kijem było niewygodne wartownicy znaleźli kawałek kabla grubości wiecznego pióra, ogumionego, z cienkim drutem wewnątrz. Tą gumą posługiwało się kilku oficerów, a później każdy zaopatrzył się w kawałek kabla”. Jednak Kędziora musiał być jeszcze bardziej pomysłowy, skoro bardzo chwalił go szef wszystkich śledczych płk Józef Różański

Po trwającym lata procesie został w końcu – prawomocnie /co jest ewenementem/ – skazany. Mimo że przedstawiał zaświadczenia lekarskie. Mimo że twierdził że jego przeszłość przedawniła się, tak jak Ireneusza Kościuka – milicjanta któremu pewnego majowego dnia nie spodobał się student Grzegorz Przemyk. Karę odbywał na warszawskiej Białołęce, ale i tak został przedterminowo zwolniony. Żyje do dziś w Warszawie

Śledczy w gablocie
Takich Kędziorów, sprawców bezprawia, żyje jeszcze trochę. I wymiar sprawiedliwości III RP ściga ich równie „skutecznie”. Tych chodzących z podniesionym czołem po kraju, jak i tych którzy zawczasu czmychnęli za granicę. Trzy sprawy ekstradycyjne – prokurator Heleny Wolińskiej z Wielkiej Brytanii, naczelnika stalinowskich więzień Salomona Morela z Izraela i sędziego Stefana Michnika ze Szwecji, zakończyły się totalną klapą

Pozostaje pamięć. Józef Szaniawski, kiedy „mieszkał” jeszcze na Rakowieckiej, powiedział śledczemu: „Panie pułkowniku, tu będzie kiedyś muzeum, tak jak w X Pawilonie Cytadeli, a pan będzie stał wypchany w gablocie”. W tej komunistycznej mordowni powstaje dziś Muzeum Żołnierzy Wyklętych i Więźniów Politycznych PRL

Tadeusz Płużański /sdp.pl/ /22.11.2023/

ZBRODNIA NIEWYJAŚNIONA

27 października 1984 szef komunistycznego MSW Czesław Kiszczak podał nazwiska funkcjonariuszy SB uczestniczących w porwaniu księdza Jerzego Popiełuszki. Byli oni pracownikami IV Departamentu MSW: Grzegorz Piotrowski, naczelnik jednego z wydziałów, oraz dwaj funkcjonariusze departamentu: Leszek Pękala i Waldemar Chmielewski

22 kwietnia 1985 komunistyczny Sąd Najwyższy utrzymał w mocy wyroki wobec Piotrowskiego, Pękali i Chmielewskiego, a także ich przełożonego Adama Pietruszki, zastępcy dyrektora IV Departamentu MSW

Potem kara była wielokrotnie łagodzona tak że wszyscy mordercy są od dawna na wolności. Trzeba od razu dodać że to mordercy domniemani. Bo od lat powraca pytanie: kto i kiedy zabił kapelana Solidarności

Według komunistycznej wersji przedstawionej podczas procesu toruńskiego i powtarzanej następnie przez lata – nastąpiło to 19 października 1984. Tymczasem zwłoki niezłomnego kapłana oprawcy mieli wrzucić do Wisły sześć dni później – 25 października. W tym czasie Piotrowski, Pękala i Chmielewski już od dwóch dni przebywali w areszcie

Prokurator Andrzej Witkowski mówi że w sprawie pobicia ze skutkiem śmiertelnym Grzegorza Przemyka rzeczywistymi sprawcami też okazały się inne osoby, niż te które wskazał komunistyczny resort spraw wewnętrznych. Przypomina: już w trakcie procesu toruńskiego niemal powszechnie było wiadomo że ława oskarżonych jest „za krótka”. Że to nie tylko funkcjonariusze Departamentu IV MSW, którzy zajmowali się zwalczaniem Kościoła /w tym najbardziej „zasłużona” w tym dziele komórka D – od słowa „dezintegracja”/
Wykonawców zbrodniczego planu było – zdaniem Witkowskiego – więcej: kto inny porwał księdza, a kto inny go zamordował. Do dziś nie zostali również ujawnieni i osądzeni inspiratorzy zabójstwa. A kto w październiku 1984 trzymał ster rządów w państwie… Dwaj towarzysze generałowie – Wojciech Jaruzelski i Czesław Kiszczak

W 1991 r. Witkowski chciał objąć zarzutami obu czerwonych „gentlemanów” i… został nagle odsunięty od sprawy. Do śledztwa wrócił po 10 latach, w 2002 r. jako prokurator lubelskiego IPN. Po tym jak ujawnił m.in. notatkę znalezioną w dokumentach Urzędu ds. Wyznań z sierpnia 1984, w której Jaruzelski polecił „wzmóc działania wobec ks. Popiełuszki”, Witkowskiego ponownie odsunięto

Odpowiedzialność Jaruzelskiego i Kiszczaka ma podważać inna notatka, którą lata temu upublicznił historyk, prof. Andrzej Paczkowski, wskazująca jako inspiratora porwania i zabójstwa księdza Jerzego Popiełuszki innego „generała” – Mirosława Milewskiego. Radiu ZET towarzysz Milewski opowiadał: „Mogę absolutnie powiedzieć, bez cienia wątpliwości, że nigdy nikogo nie zabiłem, tym bardziej księdza jakiegoś”

Czy wierzymy Milewskiemu… A czy można ufać komuniście? Pamiętajmy też że winę zrzucali na Milewskiego Jaruzelski i Kiszczak – chcąc odsunąć od siebie jakiekolwiek podejrzenia

Mecenas Jan Olszewski, który także zgłębił sprawę, nie miał wątpliwości że mocodawców mordu trzeba szukać jeszcze gdzie indziej: w Moskwie, co ujął kiedyś słowami: „W moim przekonaniu nikt tutaj, zwłaszcza w MSW, nie odważyłby się zrobić czegokolwiek w sprawie ks. Jerzego co najmniej bez konsultacji, jak nie bez zaleceń stamtąd”

Tadeusz Płużański /sdp.pl/ /26.10.2023/

CZERWONY GESTAPOWIEC

19 października 1925 w Roczynach k. Andrychowa urodził się Czesław Kiszczak, funkcjonariusz Informacji Wojskowej, od 1973 r. szef wywiadu wojskowego, jednocześnie zastępca szefa Sztabu Generalnego WP /1978/; w latach 1979-81 szef Wojskowej Służby Wewnętrznej; od lipca 1981 do 1990 minister spraw wewnętrznych

Kiedy zmarł 5 listopada 2015 istniały obawy że zostanie pochowany na Powązkach Wojskowych. Spoczął jednak na cmentarzu prawosławnym. Dlaczego tam… Wiele wskazuje na to że był Ukraińcem – mówi mi biograf Kiszczaka – Lech Kowalski

Karierę zaczynał w… Austrii, dokąd w czasie II Wojny Światowej został wywieziony na przymusowe roboty. Po wkroczeniu Sowietów do Austrii jako młody komunista i syn przedwojennego komunisty współorganizował na miejscu milicję. Po powrocie do Polski wstąpił do PPR

Pracował w kontrwywiadzie wojskowym, nawet wśród swoich zyskując opinię gestapowca. Został wysłany do Londynu gdzie rozpracowywał środowisko polskich emigrantów z kręgów wojskowych. Jego raporty przyczyniły się do aresztowania i procesów, pod sfingowanymi zarzutami, wielu przedwrześniowych oficerów WP

W 1957 r. ukończył szkołę wojskową w ZSRS i jak sam podkreślał był jednym z niewielu którzy zdobyli wyższe wykształcenie nie mając matury. Po powrocie do PRL piął się po szczeblach kariery, aż stał się zaufanym człowiekiem Jaruzelskiego. W latach 70 na wniosek Moskwy uznającej Kiszczaka za „sterowalnego” wrócił do kontrwywiadu wojskowego. W 1978 r. został z-cą szefa sztabu LWP

Czesław Kiszczak był postacią numer dwa czasów dyktatury lat 80 i prawą ręką Jaruzelskiego, który powierzył mu wszystkie resorty siłowe poza armią. Był jedną z ośmiu osób które przygotowywały wprowadzenie stanu wojennego. Jak w każdej strukturze mafijnej Jaruzelski potrzebował też kogoś kto będzie bezwzględnym wykonawcą jego rozkazów bez zadawania zbędnych pytań. Kiszczak nadawał się do tego idealnie

Szef MSW brał na siebie /i swoich ludzi/ całą brudną robotę. Liczbę aresztowanych, skazanych, zastraszonych, torturowanych, czy wreszcie pobitych i zamordowanych. Liczby te świadczą że Kiszczak radził z tym sobie znakomicie

Pod koniec lat 80 współtworzył koncepcję okrągłego stołu i „pokojowej transformacji”, która miała zapewnić komunistom miękkie lądowanie po upadku systemu. Tuż po zakończeniu obrad okrągłego stołu Jaruzelski desygnował go na premiera, ale w wyniku buntu, nawet ze strony ZSL i SD, jego misja zakończyła się niepowodzeniem. Na prośbę Tadeusza Mazowieckiego objął tekę szefa MSW w jego rządzie i sprawował ją do lipca 1990, finalizując niszczenie akt SB i MSW. Robił to za wiedzą swoich przełożonych, w tym samego Mazowieckiego. Któremu nie tylko przyznał się do tego procederu, ale oświadczył że czyni to „dla dobra ogółu”

Po 1989 r. Czesław Kiszczak kilkakrotnie stawał przed sądem, do więzienia jednak nigdy nie poszedł. Jego „dorobek” nie przeszkodził Adamowi Michnikowi okrzyknąć go „człowiekiem honoru” /z czego naczelny „Gazety Wyborczej” później się wycofał/, a wielu byłym opozycjonistom stawać w obronie Kiszczaka jako architekta okrągłego stołu

Tadeusz Płużański /sdp.pl/ /18.10.2023/

POMNIK NIE WIADOMO KOGO

Na lwowskich Wzgórzach Wuleckich od 2011 r. stoi pomnik ku czci zamordowanych profesorów. 22 polskich naukowców z trzech uczelni – Uniwersytetu Jana Kazimierza, Politechniki Lwowskiej, Akademii Medycyny Weterynaryjnej – oraz ich rodziny zamordowali Niemcy w dn. 3-4 lipca 1941

Zrobili to na podstawie gotowych list proskrypcyjnych, bez sądu, z premedytacją. Także we Lwowie – 26 lipca 1941 – prawdopodobnie za odmowę współpracy z przedstawicielami Herrenvolku – zamordowano Kazimierza Bartla, matematyka, pięciokrotnego premiera RP, prezesa Polskiego Towarzystwa Matematycznego, rektora Politechniki Lwowskiej

Na tablicy informacyjnej czytamy inskrypcję /w trzech językach: ukraińskim, polskim i angielskim/ że to pomnik profesorów lwowskich. Nie wiadomo jednak co to za profesorowie… Jakiej narodowości byli… W głównej części, na granitowych płytach okazałego monumentu, znajdujemy przykazanie: „Nie zabijaj”. Nie wiadomo jednak kogo… Tu też zabrakło informacji kim byli lwowscy profesorowie. Polakami, Żydami, Ormianami czy Ukraińcami… Przecież wszystkie te narodowości ubogacały przedwojenny Lwów

To tak jakby odsłonić Grób Nieznanego Żołnierza bez tablic. Wtedy byłby miejscem symbolicznego spoczynku nie żołnierza polskiego ale uniwersalnego, walczącego gdziekolwiek i w dowolnym czasie. Jakże przypomina to rosyjską tablicę smoleńską która pozbawiona informacji o celu wizyty polskiej delegacji z prezydentem RP na czele mogła sugerować że 96 osób zginęło podczas prywatnej wycieczki turystycznej. Albo że ludobójstwo wołyńskie było dziełem anonimowych oprawców. Oj, cieszyliby się nacjonaliści spod znaku OUN-UPA

Jaki problem ukrywa pomnik we Lwowie… Tkwi w jednym krótkim słowie: „polscy”, które nie podoba się władzom Ukrainy. I nieważne czy byliby to polscy naukowcy, poeci, dowódcy czy… piwowarzy. Będąc swego czasu we Lwowie chciałem kupić piwo Tysiąc siedemset piętnaście – 1715. Sprzedawczyni na to: „Takiego nie mamy. Jest Siedemnaście piętnaście – 1715. Bo 1715 to rok powstania Browaru Lwowskiego – nie ukraińskiego, lecz polskiego

Ale wróćmy do profesorów których za narodowo nieokreślonych uznali inicjatorzy pomnika. Mimo że na takie „pojednanie” nie zgodziła się polska Rada Ochrony Pamięci Walk i Męczeństwa mer Lwowa zapowiadał z dumą że teksty na tablicy będą trójjęzyczne: polskie, ukraińskie i angielskie. „Profesorowie zginęli dlatego że byli inteligencją” – tłumaczył dalej mer. Ale czyją inteligencją?

Ale słowa „polski” nie użył nawet arcybiskup lwowski Mieczysław Mokrzycki /były sekretarz Jana Pawła II/. Wszystkich przebił jednak Rafał Dutkiewicz, dla którego profesorowie to „wybitni naukowcy publikujący głównie w języku polskim”. Zdaniem ówczesnego prezydenta Wrocławia pomnik ma „pokazać Polsce, Ukrainie i Europie że należy pamiętać o takich wydarzeniach”. Ale właściwie co pokazać? Pomnik nie wiadomo kogo!… Choć akurat Eurokołchoz – sam pozbawiony tradycji i głębszych treści – powinien być zachwycony. Również tym że owi beznarodowi profesorowie lwowscy zostali zamordowani – jak czytamy – nie przez Niemców, tylko nazistów
Tadeusz Płużański /za sdp.pl/ /publ. 27.7.2023/

RELIKTY KOMUNIZMU WCIĄŻ STRASZĄ

Jak podkreśla IPN pomnik w Olsztynie fałszuje historię. Zajęcie miasta i regionu przez Armię Czerwoną nie było żadnym wyzwoleniem tylko pasmem terroru i zbrodni

„Straszy w mieście” – akcję o takiej nazwie prowadzi Instytut Pamięci Narodowej. Jej kolejna odsłona ma teraz miejsce w Olsztynie, gdzie wciąż stoi sowiecki obiekt propagandowy, nazywany potocznie „szubienicami”. Prezes IPN dr Karol Nawrocki apeluje do samorządów by usuwały z przestrzeni publicznej relikty komunizmu

„Szubienice” to wielki pomnik ku czci Armii Czerwonej autorstwa Xawerego Dunikowskiego. Nieopodal kłamią przechodniom w oczy Dąbrowszczacy. To ochotnicy XIII Brygady Międzynarodowej im. Jarosława Dąbrowskiego, którzy podczas wojny domowej 1936-1939 chcieli budować w Hiszpanii „totalitarne stalinowskie państwo” i służyli „zbrodniczej ideologii komunistycznej” – według określeń IPN

Już raz uratował ich sąd, podzielając opinię działaczy Partii Razem, że w tej komunistycznej brygadzie walczyli nie tylko komuniści, a właściwie komuniści stanowili mniejszość. Większością mieli być – zdaniem sędzi Katarzyny Matczak – ochotnicy o najróżniejszych poglądach politycznych: socjaliści, związkowcy, robotnicy, nawet działacze sanacyjni/?!/. Czyli żadni komuniści tylko demokraci i postępowcy. A zatem liczba komunistów okazała się niewystarczająca do dekomunizacji ulicy. Zandbergowo-sądowy sojusz zablokował tym samym zmianę Dąbrowszczaków na Erwina Kruka, mazurskiego poetę i działacza Solidarności

Miasta które same dobrowolnie się nie zdekomunizują mogą podzielić los Koszalina. Tam 39-latek za pomocą koparki obalił ostatnio „Pomnik Zwycięskiej Armii Radzieckiej” /sowiecki żołnierz przytulał dziewczynkę trzymającą w ręku symbol pokoju – gołąbka/

W 2019 r. podobny los spotkał pomnik tow. Zygmunta Berlinga w Warszawie. O jego odbudowę bezskutecznie apelował tow. Włodzimierz Czarzasty. Berling, zwerbowany przez NKWD w obozie w Starobielsku, przyjął obywatelstwo ZSRS, współtworzył deklarację lojalności wobec Stalina, a potem zatwierdzał wyroki śmierci na żołnierzach przeciwnych sowietyzacji Polski

Los Berlinga zapewne podzieli rzeszowski monument wdzięczności Armii Czerwonej. Bo choć prezydent miasta Tadeusz Ferenc bronił go jak niepodległości, a jego następca Konrad Fijołek robił uniki, wygląda że Społeczny Komitet Zniesienia Pomnika postawi na swoim

Podobnie miejscowa komuna broni „Pomnika Wdzięczności, Męczeństwa i Braterstwa Broni” w Żywcu. Obok polskiego żołnierza trzymającego tarczę z orłem dumnie stoi tam sowiet z pepeszą. W latach 90 XX wieku monumentu nie rozebrano z powodu… gniazdowania na jego szczycie bocianów. I wymowy pomnika nie zmieniło późniejsze dodanie niewielkiej tabliczki z napisem: „Poległym za wolną i sprawiedliwą Polskę w latach 1939-1945”

I jeszcze dla /anty/przykładu zachodniopomorskie miasto Łobez. Napis na tablicy głosi: „Żołnierzom polskim i radzieckim poległym w walce o wyzwolenie i przywrócenie Ziemi Łobeskiej do Macierzy”. Do Macierzy – Rosji! A przynajmniej do muzeum komunizmu powinien trafić ten i pozostałe komunistyczne monumenty
Tadeusz Płużański /za sdp.pl/ /publ. 21.7.2023/

Z BOGIEM PANIE MAJORZE

30 czerwca 1948 ok. godz. 4 nad ranem w gospodarstwie w Osielcu pod Jordanowem funkcjonariusze UB aresztowali mjr Zygmunta Szendzielarza. Razem z nim zakuta w kajdanki została narzeczona dowódcy 5 Wileńskiej Brygady AK – Lidia Lwow „Lala”. Tak zaczęła się ostatnia ziemska droga „Łupaszki”

Pana Majora ubecy przewieźli do Myślenic, potem do Krakowa, a następnego dnia samolotem do Warszawy. Trafił na ul. Koszykową, do centrali Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego

„Zaprowadzono mnie do gabinetu płk. Różańskiego. Już czekał. Właściwie nie prowadził formalnego przesłuchania. Ot, tak sobie, nawet grzeczna pogawędka. Tyle że co chwilę ktoś wchodził. Oglądano mnie, jak dzikie zwierzę w klatce. Po dwóch, a może trzech godzinach do pokoju wszedł jakiś cywil. Różański wstał zza biurka. Cywil skinął ręką, żeby usiadł i zwracając się do mnie powiedział: No i co, panie majorze, ja nie wiszę na sośnie, a mimo to spotkaliśmy się”

Był to szef bezpieki Stanisław Radkiewicz, który zacytował słowa Szendzielarza adresowane do siebie w liście przesłanym do MBP w końcu 1947 r.

„Łupaszka” nie był jedynym aresztowanym. W czerwcu i lipcu 1948, w wyniku ogólnopolskiej, zakrojonej na szeroką skalę „Akcji X”, UB rozpracował i rozbił Wileński Okręg AK

10 lipca Szendzielarza przeniesiono do aresztu przy Rakowieckiej 37. Będzie tu męczony przez następne dwa i pół roku, do 8 lutego 1951. Śledztwo prowadził płk Adam Humer /właśc. Adam Teofil Umer/, wicedyrektor Departamentu Śledczego MBP

Pokazowy proces „Łupaszki” rozpoczął się 23 października 1950 przed Wojskowym Sądem Rejonowym w Warszawie. Na ławie oskarżonych zasiedli również inni członkowie Wileńskiego Okręgu AK: podpułkownik Antoni Olechnowicz „Pohorecki”, kapitan Henryk Borowy – Borowski „Trzmiel”, podporucznik Lucjan Minkiewicz „Wiktor”, i dwie sanitariuszki: Lidia Lwow „Lala” i Wanda Minkiewicz „Danka” /wszyscy oskarżeni, prócz kobiet, dostali kary śmierci/

Sądzili figuranci: ppor. Wiktor Koszczyński, oficer Korpusu Bezpieczeństwa Wewnętrznego jako ławnik, oraz ppor. Władysław Marszałek, asesor sądowy. Istotny był przewodniczący składu – mjr Mieczysław Widaj, przedwojenny prawnik, AK-owiec, a po wojnie stalinowski morderca sądowy /w latach 1945-53 skazał na śmierć ponad 100 polskich niepodległościowców, w tym AK-owców/

8 lutego 1951 „Łupaszka” został wyprowadzony z celi. Za chwilę miał się znaleźć na schodach mokotowskiej piwnicy, gdzie wykonywano wyroki. Zanim wyszedł ze zbiorowej celi stanął przez chwilę nieruchomo, popatrzył ostatni raz na swoich towarzyszy niedoli i – jak relacjonował potem najmłodszy więzień, o pseudonimie „Młodzik” – powiedział głośno: „Z Bogiem Panowie!”. Oni odpowiedzieli – „Z Bogiem, panie majorze!”

W piwnicy X Pawilonu prokurator /ppłk Jakub Lubawski/ odczytał wyrok śmierci „w imieniu Rzeczpospolitej”. Potem oprawcy zmusili Szendzielarza by pochylił się do przodu. Chcieli, aby zobaczył leżące na schodach martwe ciała swoich trzech kolegów, zabitych przed chwilą. Byli to sądzeni razem z „Łupaszką” i skazani przez Widaja oficerowie wileńskiej Armii Krajowej. Kula dosięgła „Łupaszkę” o godz. 20.15. Strzelał kat Mokotowa, Aleksander Drej – zmarł w latach 2000 w Warszawie, nigdy nie osądzony za swoje zbrodnie. Do końca pobierał resortową emeryturę dla szczególnie zasłużonych

W egzekucji majora Szendzielarza brał udział naczelnik więzienia mokotowskiego /w latach 1945-54) Alojzy Grabicki, który skończył miesięczny kurs więziennictwa w Łodzi. Kiedyś wizytując celę powiedział do „Łupaszki”: „Na was to bym nie wykonywał [wyroku], tylko bym was trzymał w więzieniu. Czasem bym was kazał przewieźć po mieście, żebyście widzieli że Warszawa się buduje, że w Polsce jest dobrze, a wy siedzicie zbankrutowani. To by dla was była większa kara. Bo wykonaniem to się wam idzie z pomocą”. Żonie jednego ze skazanych powiedział: „Po takich zbrodniarzach ziemia musi być zrównana”

Zgon mjr. Zygmunta Szendzielarza stwierdził lekarz więzienny Kazimierz Jezierski – tak jak kat Drej funkcjonariusz UB. Uczestniczył w zamordowaniu wielu polskich bohaterów. Prywatnie mąż słynnej piosenkarki Wiery Gran /Weroniki Grynberg/

Komunistyczni zbrodniarze chcieli „Łupaszkę” wykląć: zdyskredytować i wymazać z historii. By jakikolwiek ślad po polskim bohaterze nie pozostał zrzucili jego zwłoki do bezimiennego dołu i zakopali. Ten zbrodniczy plan jednak się nie powiódł, bo szczątki majora Zygmunta Szendzielarza zostały odnalezione na warszawskiej „Łączce”, a w sierpniu 2013 IPN ogłosił identyfikację

Tadeusz Płużański /za sdp.pl/ /29.6.2023/

„SĄDZIŁ KRYŻE BYŁY KRZYŻE”

Kiedy 2 lutego 1965 – po trwającym półtora miesiąca procesie – wypożyczony z Sądu Najwyższego Roman Kryże wydaje wyrok w tzw. aferze mięsnej wielu pamięta jeszcze jego krwawy plon w okresie „błędów i wypaczeń”

Teraz głównego oskarżonego, Stanisława Wawrzeckiego, dyrektora w Miejskim Handlu Mięsem, też nie mógł /nie chciał/ oszczędzić i zgodnie ze swoją praktyką postanowił „ukryżować”. Powód? Można przytoczyć jego własne słowa: skoro tak chcieli „przedstawiciele Partii i Rządu”, a Wawrzecki „dopuścił się najcięższej zbrodni jakiej mógł się dopuścić”… handlowiec

Wszyscy podsądni /prócz Wawrzeckiego czterech dyrektorów handlu mięsem, czterech kierowników sklepów i właściciel prywatnej masarni/ mieli być odpowiedzialni za braki w zaopatrzeniu w mięso na rynku /kradzież, podmienianie towaru, fałszowanie faktur/. A prawdziwy winny, komunistyczna władza, która ten stan rzeczy spowodowała i na te bezprawne praktyki przyzwalała, chciała pokazać że zdecydowanie z tym walczy. Pokazowy proces toczył się w trybie doraźnym, w oparciu o dekret PKWN z 1945 r. W 2004 r. Sąd Najwyższy uznał że wykorzystanie tych przepisów było bezprawiem i – na skutek kasacji wniesionej przez rzecznika praw obywatelskich – uchylił wyrok

„Kryżuje” ludzi – mówił o nim mecenas Władysław Siła-Nowicki, inspektor WiN na Lubelszczyźnie. Inni dodawali: „sądzi Kryże, będą krzyże”. Albo równie prawdziwie: „ma swój prywatny cmentarz na Służewie”. Roman Kryże był sędzią Najwyższego Sądu Wojskowego przez, bagatela, 10 lat: od sierpnia 1945 do sierpnia 1955

Urodzony w 1907 r. we Lwowie, prawo na Uniwersytecie Adama Mickiewicza w Poznaniu skończył w 1930 r. Do września 1939 pracował w sądach w Grudziądzu. Po wojnie obronnej, w której brał udział jako podporucznik 65 pułku piechoty, był jeńcem wielu niemieckich obozów. Wcielony do tzw. LWP, walczył m.in. o przełamanie Wału Pomorskiego. Ochotniczo zgłosił się do komunistycznego sądownictwa wojskowego. Wtedy zaczęła się jego kariera w NSW

W książce „TUN” historyk prof. Jerzy Poksiński cytował fragmenty oświadczenia Kryżego z 31 stycznia 1957, dotyczącego jego pracy w resorcie i sfingowanych procesach oficerów oskarżonych o „spisek w wojsku”: „Przy tak surowej ocenie działalności szpiegowskiej zarówno przez organa wymiaru sprawiedliwości, jak przez czołowych przedstawicieli Partii i Rządu, nie mogło być żadnych wątpliwości że jedyną słuszną karą za działalność szpiegowską prowadzoną przez oficerów sztabowych jest najwyższa kara przewidziana w ustawie za tego rodzaju czyn”

W sierpniu 1955 Roman Kryże został przeniesiony do rezerwy. Płynnie przeszedł do cywilnego Sądu Najwyższego, gdzie przepracował kolejne 22 lata. Po ostatecznym odejściu z sądownictwa w 1977 r. zmarł w 1983 r. w Warszawie. Pochowany na Powązkach Wojskowych, żeby było jeszcze tragiczniej – na „Łączce”

Tadeusz Płużański /sdp.pl/ /2.2.2023/

STWORZYŁ KORPUS OCHRONY POGRANICZA

19 stycznia 1880 w Suwałkach urodził się Henryk Minkiewicz, działacz PPS, Związku Walki Czynnej i Związku Strzeleckiego, oficer Legionów Polskich. O niepodległość Ojczyzny walczył z Ukraińcami i bolszewikami

W II RP generał Wojska Polskiego, organizator i pierwszy dowódca – w latach 1924-1929 – Korpusu Ochrony Pogranicza

„Powołani zostaliście do szeregów Korpusu by pełnić ciężką i odpowiedzialną służbę ochrony wschodniej granicy Rzeczypospolitej. Czeka Was zadanie trudne, wymagające żołnierskiego poświęcenia, hartu woli i siły charakteru. Oto zbrojne najemne bandy wkraczają w granice Państwa Polskiego, by palić dobytek spokojnym mieszkańcom, grabić ich mienie, mordować opornych, a następnie ratować się ucieczką, zostawiając za sobą zgliszcza i ruiny” – pisał gen. Henryk Minkiewicz, pierwszy dowódca KOP

Bez KOP, czyli Korpusu Ochrony Pogranicza, Polskę terroryzowaliby wszelkiej maści przestępcy ze wschodu: szpiedzy, dywersanci, przemytnicy, terroryści, mordercy. KOP został powołany po tym jak latem 1924 oddział ok. stu bolszewickich bandytów zajął i splądrował przygraniczne miasteczko Stołpce. A nie było to pierwsze wtargnięcie do Polski sowieckiej V kolumny. Przeciwdziałać temu postanowili premier Władysław Grabski i minister spraw wojskowych gen. Władysław Sikorski

Tak cele Korpusu formułował dalej gen. Minkiewicz: „Na ziemiach umęczonych długoletnią wojną zapanował znowuż gwałt i terror. Cichy, pracujący w pocie czoła mieszkaniec wsi i miast nie jest pewny dnia ni godziny. W tych warunkach cała ludność Województw Kresowych spogląda na żołnierzy KOP jak na swoich właściwych obrońców. Żołnierze!, nie możecie tego zaufania stracić. Musicie stać się naprawdę obrońcami biednej, żyjącej w ciągłej obawie o swoje życie i mienie ludności. Musicie wierną i wytrwałą służbą zapewnić ludności ład i spokój, zagwarantować bezpieczeństwo. Imię wasze, imię żołnierza Korpusu powołanego do ochrony granic musi być z ufnością i szacunkiem wymawiane przez całą ludność, a jednocześnie być postrachem dla bandytów”

I tak wobec Sowietów KOP prowadził działania wywiadowcze i kontrwywiadowcze. A ludności wschodnich rubieży Rzeczpospolitej – złożonej często z obojętnych lub niechętnych Polsce mniejszości narodowych – niósł edukację, pomoc medyczną i weterynaryjną, organizował prace społeczne, kwesty, pomagał budować szkoły i ochronki

Najtrudniejszy egzamin KOP zdał we wrześniu 1939, kiedy osamotniony stawiał czoło sowieckiemu agresorowi. Tak było np. na linii Słucz – Tynne, co opisał jeden ze świadków: „Porucznik Bołbott i jego żołnierze, w maskach gazowych na twarzach, obsługiwali karabiny maszynowe. Zadymienie w bunkrze było mordercze, bo sowieckie czołgi celowały w otwory strzelnicze. Bunkier obłożono materiałami wybuchowymi i wysadzono w powietrze. Prawdopodobnie obrońcy leżą pod gruzami do dziś. Ich nazwisk nie dało się ustalić”

Tu i w innych miejscach polskiej obrony Sowieci rozstrzeliwali jeńców na miejscu bądź wywozili do łagrów. Wielu zamordowali w Katyniu. Ostatnim całodniowym starciem była bitwa pod Wytycznem 1 października 1939

A Henryk Minkiewicz po sowieckiej agresji na Polskę 17 września 1939 został aresztowany przez NKWD. W obozie w Kozielsku był najwyższym rangą jeńcem, także autorytetem i opiekunem dla młodszych stopniem kolegów. Zamordowany prawdopodobnie 9 kwietnia 1940 w Katyniu. Dziś spadkobiercami etosu stworzonego przez Henryka Minkiewicza Korpusu Ochrony Pogranicza są funkcjonariusze Straży Granicznej

Tadeusz Płużański /sdp.pl/ /19.1.2023/

ZŁOWROGI ZAMEK

13 stycznia 1954 zlikwidowano więzienie na lubelskim Zamku wykorzystywane przede wszystkim do przetrzymywania więźniów politycznych. Uważane za jedno z najgorszych miejsc w komunistycznej Polsce, nawet bardziej krwawe niż w czasach kiedy polskich patriotów męczyli tu Niemcy

Prócz innych morderców nad niepodległościowcami znęcał się na zamku m.in. ścigany do swej śmierci bezskutecznie przez Instytut Pamięci Narodowej Salomon Morel

Akcję na Zamek, by odbić przetrzymywanych tam kolegów, żołnierzy antykomunistycznej konspiracji, chciał przeprowadzić słynny partyzant Lubelszczyzny, cichociemny mjr Hieronim Dekutowski „Zapora”. Podobnie,jak w przypadku planów ataku na areszt Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego przy Rakowieckiej w Warszawie znalazł się zdrajca,który doniósł o tych zamiarach bezpiece i udaremnił akcję

„Komendanci zamku to byli zwykli bandyci” – mówił mi mjr Miron Borejsza, Żołnierz Wyklęty. – Najgorsza była baszta – cele przejściowe. Jak się człowiek położył, to musiał leżeć tak do pobudki, bo tak było gęsto i nie można się było ruszyć. Tak do 2-3 tygodni na tej baszcie nas trzymali, a później rozdzielali na cele”

„Mnie w końcu przenieśli na pierwszy oddział, czysto polityczny, do celi numer 7. Zobaczyłem że jeden na mnie mruga, a to był „Kmita”, Przybylski Henryk, od „Zapory”. I „Kmita” mówi do komendanta celi, bo w każdej celi był komendant: >Ten młody to będzie spał koło mnie>. No i „Kmita” pytał mnie jak wpadłem. Ale na ogół nikt się na celi specjalnie nie wywnętrzał, wiadomo, kapusie byli”

Zamek Lubelski to świetny pretekst by przypomnieć historię Zygmunta Libery „Babinicza”, który w tej ubeckiej katowni był męczony w sposób szczególnie okrutny przez rok. Libera, urodzony w 1906 r. na Lubelszczyźnie, w dwudziestoleciu mieszkał i odbywał służbę wojskową na Kujawach i Pomorzu. Brał udział w wojnie obronnej 1939, a następnie wstąpił do konspiracji niepodległościowej, do Polskiej Organizacji Zbrojnej „Racławice”. W maju 1942 przeszedł do Armii Krajowej, gdzie pełnił funkcję komendanta placówki, a w 1944 dołączył do oddziału Zdzisława Brońskiego „Uskoka”

W lutym 1945 „Uskok” reaktywował oddział partyzancki Zrzeszenia Wolność i Niezawisłość. „Babinicz” pełnił w nim funkcję zastępcy dowódcy do spraw administracyjnych oraz dowodził jednym z patroli. Od jesieni 1947 kpt. Broński ukrywał się w zamaskowanym podziemnym bunkrze pod stodołą w gospodarstwie Lisowskich w Dąbrówce /dzisiaj Nowogród/. Razem z nim ukrywał się „Babinicz”. Tak było do 18 maja 1949. Za wskazanie miejsca w którym przebywali – komuniści dwukrotnie wyznaczyli nagrodę finansową

19 maja 1949 Zygmunt Libera został aresztowany w Nowej Woli przez funkcjonariuszy PUBP Lubartów, wskutek zdrady Franciszka Kasperka „Hardego”, byłego podkomendnego „Uskoka”. „Hardy” w 1947 wyszedł z lasu i ujawnił się. Został agentem UB przyjmując pseudonim „Janek”. To on doprowadził ubeków do „Babinicza”, a ten po wielodniowym bestialskim przesłuchaniu zdradził kryjówkę „Uskoka”

21 maja 1949 gospodarstwo Lisowskich zostało otoczone przez specjalną grupę operacyjną Milicji Obywatelskiej, Korpusu Bezpieczeństwa Wewnętrznego oraz Urzędu Bezpieczeństwa. Ubecy przywieźli też „Babinicza”. „I nawet nie jego opuchnięta, zasiniaczona twarz najbardziej mnie zaszokowała. Przeraził mnie wygląd jego bosych stóp. Były to dwie kłody! Tak spuchnięte że chyba nie istniały na świecie buty w które by weszły te stopy!” – tak wygląd Zygmunta Libery opisała Irena Dybkowska-Sobieszczańska, wnuczka Lisowskich, a wtedy również łączniczka „Uskoka”

Kapitana Brońskiego próbowano ująć żywego. Chciano go uśpić, zalać bunkier wodą, kuszono łagodnym wyrokiem. Ten jednak nie miał zamiaru się poddać. 21 maja 1949 rano rozerwał się granatem. Wiadomo że ciało przewieziono do Lublina. Miejsce jego pochówku wciąż nie jest znane. Zdrajca nie pożył długo. 1 września 1950 wyrok śmierci na „Hardym” wykonali żołnierze podziemia

23 marca 1950 ppor. Zygmunt Libera został skazany na karę śmierci przez Wojskowy Sąd Rejonowy w Lublinie. Wyrok wykonano 28 maja 1950 na Zamku

Szczątki ppor. „Babinicza” zostały odnalezione w 2019 r. na cmentarzu przy ul. Unickiej w Lublinie – miejscu gdzie komuniści zrzucali do bezimiennych dołów ofiary Zamku Lubelskiego. Żołnierz Wyklęty spoczął 18 maja 2022 na cmentarzu komunalnym przy ul. Jaskółczej w Grudziądzu

Podczas pogrzebu odczytano słowa wnuka ppor. „Babinicza”, Krystiana Libery: „Witamy Cię, Dziadku, wśród rodziny! Jesteś w końcu z nami, po siedemdziesięciu dwóch latach, w dniu Twoich 116 urodzin. Nie dane mi było Cię poznać, nie miałem możliwości usiąść na kolanach ani przytulić się do Ciebie. Przez 30 lat szukaliśmy Cię z moim ojcem, a Twoim synem. Ojciec mój nie doczekał tej chwili, ale na łożu śmierci obiecałem mu że Cię odnajdę i godnie pochowam. Jesteśmy dumni i pełni podziwu dla Twojej bohaterskiej postawy, Babinicz. Cześć, pamięć i chwała bohaterom niezłomnym. Dziękujemy za wolną Polskę” 

Tadeusz Płużański /sdp.pl/ /13.1.2023/

ZDRAJCY Z PKWN I BOHATEROWIE Z LONDYNU

W 1944 r. bolszewicy pisali do Stalina że wkroczenie Armii Czerwonej Polacy uznają za „początek rosyjskiej okupacji”. Wiedzieli że nie mają poparcia dlatego władzę przejmowali bezprawnie. Kłamali że to rząd w Londynie działa na podstawie „nielegalnej” konstytucji kwietniowej z 1935 r. Rządząc przez następne dekady niszczyli i dyskredytowali legalne polskie władze na uchodźstwie

Bolszewicy kłamali też że walczą z polskimi „faszystami”. W 1944 r. wkraczającej Armii Czerwonej towarzyszył Polski Komitet Wyzwolenia Narodowego. Bolszewicy utworzyli go 22 lipca 1944 w Chełmie /faktycznie w Moskwie – tam odbyły się pierwsze trzy posiedzenia/, w składzie m.in. Edward Osóbka-Morawski, Wanda Wasilewska, Andrzej Witos, Michał Rola-Żymierski, Wincenty Rzymowski. „Doradzał” sowiecki gen. Nikołaj Bułganin, który według Nikity Chruszczowa „miał uprawnienia specjalne, włączając w to władzę nad [polskim] wojskiem”

Podobnie było w 1920 r. Wtedy 23 lipca w Smoleńsku /faktycznie w Moskwie/ bolszewicy stworzyli Tymczasowy Komitet Rewolucyjny Polski, zwany Polrewkomem, jako zalążek przyszłej komunistycznej władzy. Towarzysze – m.in. Feliks Dzierżyński, Julian Marchlewski, Feliks Kon, Józef Unszlicht – przemieszczali się pociągiem pancernym za frontem wkraczającej Armii Czerwonej. „Manifest do polskiego ludu roboczego miast i wsi”, autorstwa Dzierżyńskiego, mówił wprost o likwidacji II Rzeczypospolitej i powstaniu Polskiej Socjalistycznej Republiki Rad. „Doradzał” sowiecki komisarz Iwan Skworcow-Stiepanow

Na zdobytych terenach Podlasia i części Mazowsza bolszewicy bez powodzenia tworzyli Polską Armię Czerwoną, wydawali w języku polskim „Gońca Czerwonego”, a przede wszystkim, w ramach terroru rewolucyjnego, represjonowali, grabili i mordowali Polaków, np. w Białymstoku rozstrzelali przedstawicieli miejscowej elity, w tym prezydenta miasta. Wobec klęski Armii Czerwonej Polrewkom musiał uciekać z Polski i ostatecznie został rozwiązany

Odpowiednikiem „Manifestu do polskiego ludu roboczego miast i wsi” był „Manifest PKWN”. Odpowiednikiem Polskiej Armii Czerwonej było ludowe Wojsko Polskie, a „Gońca Czerwonego” – „Trybuna Ludu”

Manifest stwierdzał że jedynym legalnym źródłem władzy w Polsce jest komunistyczna, uzurpatorska Krajowa Rada Narodowa, a powołany przez nią PKWN „legalną tymczasową władzą wykonawczą”. Tymczasem jedyny legalny rząd emigracyjny w Londynie, działający na podstawie przedwojennej konstytucji kwietniowej, owi czerwoni przestępcy określili jako „władzę samozwańczą”. Następował kolejny krwawy etap rozprawy z polskimi niepodległościowcami

Błędem byłoby twierdzenie że PKWN to tylko przeszłość, że odszedł razem z klęską komuny. No bo przecież komuna wcale od nas nie odeszła, ona trwała w najlepsze rozkradając nasz kraj. Dzieci i wnukowie owych PKWN-owców, dzięki Okrągłemu Stołowi, do niedawna rządziły Polską

O tym że ludzie PKWN nie zniknęli tylko zachowali a nawet zwielokrotnili wpływy /także zyski/ najlepiej świadczył uroczysty pochówek – w 2014 r. – Wojciecha Jaruzelskiego w miejscu gdzie nigdy nie miał prawa być pochowany, czyli na warszawskich Powązkach Wojskowych – nekropolii polskich bohaterów. Przywódcę komunistów polskich władze III RP pożegnały z najwyższymi honorami państwowymi, wojskowymi i kościelnymi

Z drugiej strony – za czasów PO-PSL – zablokowano prace ekshumacyjne polskich bohaterów na cmentarzu na Służewie i „Łączce” Powązek Wojskowych. W prawdziwie wolnej, niepodległej Rzeczpospolitej taka postawa byłaby niemożliwa, wręcz piętnowana. Tak jak niemożliwe byłoby dalsze trwanie Pałacu Stalina /pod kamuflującą nazwą Pałacu Kultury i Nauki/. II RP kazała rozebrać okupacyjnego kolosa – sobór Aleksandra Newskiego na ówczesnym Placu Saskim

Współczesne pseudoelity rodem z PKWN nie chciały też rozliczać komunistycznej przeszłości. Nie sądziło się oprawców za stosowanie drakońskiego prawa, lecz za jego naruszenia. A zatem całkiem prawomocne i legalne było ściganie, strzelanie do AK-owców i WiN-owców, a jedynie odrobinę nieprawomocne było wyrywanie im paznokci podczas ubeckich śledztw

Takie podejście do stalinowskiej przeszłości powodowało że w Polsce nie nastąpiła moralna odnowa, odbudowa wartości narodowych. W świetle dzisiejszego prawa i aktywności lobby broniącego oprawców z UB, czy Informacji Wojskowej /później pod nazwami WSW i WSI/, haniebny proces rotmistrza Witolda Pileckiego był całkiem praworządny. Bo przecież sędziowie w polskich mundurach /nie było istotne że naprawdę byli przebierańcami, ludźmi sowieckimi/ sądzili szpiega i bandytę. A dziś postkomunistyczne media /prym wiedzie tygodnik Polityka/ kłamią że Witold Pilecki poszedł na współpracę z oprawcami z UB

Przedwojenna Polska została wymordowana przez PKWN-owców. Ci którzy zdecydowali się wrócić z Londynu – wojskowi, politycy, twórcy – w najlepszym razie byli represjonowani i inwigilowani. Przedwojenne elity Rzeczpospolitej zostały poddane cenzorskiej obróbce i bolszewickiej propagandzie. Komuniści zastosowali wobec wolnych Polaków jeszcze potworniejszy oręż – zapomnienie. Stąd obywatele współczesnej Rzeczpospolitej zdecydowanie bardziej kojarzą takich niegodziwców i zbrodniarzy jak Jaruzelski, Kiszczak, Urban, Bierut czy Gierek niż wspaniałych przedstawicieli polskich elit wojskowych i cywilnych, by wymienić tylko Naczelnego Wodza gen. Kazimierza Sosnkowskiego, gen. Stanisława Sosabowskiego, czy gen. Stanisława Maczka /wyzwoliciel Bredy jest w tym gronie ciut bardziej rozpoznawalny/, pisarza Józefa Mackiewicza, Ferdynanda Goetela, Sergiusza Piaseckiego…

Mamy jeszcze smutny aspekt międzynarodowy. Niestety nasi wojenni sojusznicy uznali /w lipcu 1945/ emanację PKWN – Tymczasowy Rząd Jedności Narodowej za legalną władzę w Polsce, odmawiając poparcia jedynemu legalnemu rządowi w Londynie

Teraz sprowadziliśmy z Cmentarza Lotników Polskich w Newark w Wielkiej Brytanii i pochowaliśmy w Świątyni Opatrzności Bożej w Warszawie prochy trzech prezydentów Najjaśniejszej Rzeczpospolitej na uchodźstwie: Władysława Raczkiewicza, Augusta Zaleskiego i Stanisława Ostrowskiego. To ważna dla Polaków symbolika, bo większość z nas dba o groby. I mam nadzieję że godne, państwowe uroczystości wywołały refleksję, że ci nasi krajanie, mężowie stanu wrócili do Ojczyzny po latach przymusowego wygnania. A ich nazwiska choć na moment stały się trochę bardziej bliskie

Ale czy ten uroczysty pochówek najwyższych reprezentantów Polski pociągnie za sobą coś więcej? Restytucję polityczną, prawną i moralną prawdziwie wolnej i niepodległej Ojczyzny, jaką była II RP? Napisanie nowej konstytucji – odwołującej się nie do tej stalinowskiej, z 1952 r., ale kwietniowej z 1935?

Dopiero wtedy będziemy mogli bez wahania powiedzieć że wybór prezydentów Raczkiewicza, Zaleskiego i Ostrowskiego /a także Edwarda Raczyńskiego – spoczywa w rodowym mauzoleum w Rogalinie, oraz Kazimierza Sabbata – pozostał wolą rodziny na cmentarzu Gunnersbury w Londynie/ przyniósł wymierne efekty. Że ci wybitni Polacy wygrali swoją batalię! A skoro oni wrócili „prezydenta” Bieruta i innych komunistów powinniśmy odesłać tam gdzie ich miejsce – do Moskwy

Tadeusz Płużański /sdp.pl/ /17.11.2022/

WEJDĄ – NIE WEJDĄ
/KRÓTKA HISTORIA „WYZWALANIA” POLSKI
/

Dziś na Ukrainie powraca pytanie: wejdą, czy nie wejdą? Do Polski weszli w 1939 r., wrócili w 1944/45 r. Na Węgry Moskale weszli w 1956 r., do Czechosłowacji w 1968 r., współcześnie do Gruzji, potem na Krym, do Ługańska i Doniecka. Te wszystkie wejścia były agresją, początkiem okupacji, represji, grabieży i zbrodni

W propagandzie Moskali ich wejście było zawsze „wyzwoleniem”. Rzeczpospolitą „wyzwalał” rosyjski car pacyfikując narodowe powstania i zsyłając na Sybir. Setki tysięcy Polaków biali Moskale „wyzwolili” na zawsze – zostali na nieludzkiej ziemi. Potem „wyzwalali” nas Moskale czerwoni, ale pochód bolszewickiej zarazy zatrzymaliśmy na linii Wisły. W III RP w podwarszawskim Ossowie władze postawiły pomnik nie polskim bohaterom, ale owym „wyzwolicielom”

17 września 1939 Moskale „wyzwalali” nas razem z Niemcami, z tą różnicą że Niemcy dokonali zbrojnej agresji, a Moskale – wedle oficjalnej wersji historii – tylko swoim wojskiem i czołgami „wkroczyli”. Rządy „pokoju i miłości”, mordując Polaków i znów zsyłając na Sybir, sprawowali do 22 czerwca 1941 przegnani przez dawnych sojuszników spod znaku hakenkreutza. No i ostatecznie dzieci „wyzwolicieli” z 1920 r. „wyzwoliły” nas w 1944/1945 r.

„Wyzwalali” szczególnie naszą młodzież, która miała wszelkie dane by wyrosnąć na wybitnych naukowców, pisarzy, dziennikarzy, matematyków, artystów. Tymczasem pokolenie II RP zostało po prostu wyrżnięte, a jego miejsce zajmowali przedwojenni komuniści, „ludowi” partyzanci, czy politrucy tzw. Ludowego Wojska Polskiego, tacy jak słynny major/profesor Zygmunt Bauman. W ten sposób, metodą fizycznej eliminacji, drugi sowiecki okupant instalował w Polsce swoje pseudo-elity

Ale mord założycielski 1944/45 miał silnego sprzymierzeńca w postaci kłamstwa. Komunistyczna propaganda zbrodnię nazwała właśnie „wyzwoleniem”, a „wyzwolenie” oznaczało posyłanie przeciwników politycznych do piachu
Takim przykładem wyzwolenia od życia jest „Łączka” na Powązkach Wojskowych – warszawski Katyń. Tu do dołów śmierci funkcjonariusze zbrodniczego reżimu zrzucili ok. 300 zamordowanych polskich patriotów. Tu życia dokonał m.in. rotmistrz Witold Pilecki – człowiek który chciał naprawdę wyzwolić niemiecki KL Auschwitz siłami stworzonej przez siebie konspiracji więźniarskiej i przy pomocy AK z zewnątrz. Bo Armia Czerwona, 27 stycznia 1945, wyzwoliła już tylko słabo chronione druty i baraki z nieliczną liczbą więźniów – baraki które za chwilę znów zapełniły się więźniami – tym razem antykomunistami

A tak wyzwolenie innego niemieckiego obozu – Stutthofu /dopiero 9 maja 1945/ wspominał bliski współpracownik Pileckiego, mój ojciec Tadeusz Płużański. We wspomnieniach „Z otchłani” napisał:
„Najpierw przyjechało na rowerach dwóch czerwonoarmistów, wzięli do niewoli pozostałą załogę obozu. Po jakimś czasie podjechał gazikiem starszy stopniem oficer. Spytał się kim jesteśmy i powiedział: . Chcieliśmy dalej walczyć z Niemcami, wstąpić do Wojska Polskiego, ale już w Elblągu przywitały nas hasła: <Śmierć bandytom z AK>, . Wszędzie węszyło NKWD. Więźniów zamykano w myśl zasady – przeżyłeś to znaczy współpracowałeś z Niemcami”

15 września 1944 Sowieci „wyzwolili” stołeczną Pragę. W sieci katowni NKWD wyrywano paznokcie i mordowano wszystkich którzy byli albo przynajmniej mogli być wrogami sowieckiej władzy
17 stycznia 1945 przyszedł czas na lewobrzeżną Warszawę. Ponieważ po tej stronie Wisły miasta nie było Sowieci „wyzwolili” naznaczone krwią powstańców i ludności cywilnej ruiny. „Wyzwolili” dopalające się pozostałości po Pałacu Brühla /wysadzony 19 grudnia 1944/ i Pałacu Saskim /wysadzony 27-29 grudnia 1944/, czy Biblioteki Publicznej m.st. Warszawy przy ul. Koszykowej /podpalona w połowie stycznia 1945 przez wycofujących się Niemców/

Walk o Warszawę, z drobnymi wyjątkami typu Cytadela, czy Lasek Bielański, nie było, bo Niemcy wycofali stąd wcześniej większość swoich sił. Sowieci wzięli polską stolicę z marszu
Mimo to medalem „za Wyzwolenie Warszawy”, ustanowionym dekretem Prezydium Rady Najwyższej ZSRS z 9 czerwca 1945 Sowieci uhonorowali prawie 700 tys. żołnierzy /sowieckich i polskich/. A w komunistycznej PRL kazano nam obchodzić rekonstrukcje wielkiej bitwy
Z kolei dekretem tzw. prezydenta Bieruta z 26 października 1945 komuniści ukradli najatrakcyjniejsze warszawskie grunty, a w dużej mierze /gwałcąc własne prawo/ stojące na nich nieruchomości. Tak więc mord założycielski 1944/45 miał sprzymierzeńca nie tylko w postaci kłamstwa, ale i grabieży

19 stycznia 1945 w Alejach Jerozolimskich, uprzątniętych specjalnie na tę okazję z gruzu, przy dźwiękach „Warszawianki” defilowały oddziały 1 Armii WP. Defilowały przed honorową trybuną umieszczoną naprzeciw hotelu „Polonia” przed komunistami: Bolesławem Bierutem, Władysławem Gomułką, Edwardem Osóbką-Morawskim, gen. Michałem Rolą-Żymierskim, gen. Stanisławem Popławskim, płk. Marianem Spychalskim oraz sowieckim marszałkiem Gieorgijem Żukowem
„Upiorne trupa miasta i upiorna defilada na jego cmentarzysku” – pisał Jeremi Przybora. – „Widma chłopców i dziewcząt z AK, wmieszane w tłumy mieszkańców, którzy byli razem z bojownikami Warszawy jej obliczem i duszą, uśmiechem, rozpaczą i strachem. /…/ Parada wyzwolicieli którzy już nikogo nie wyzwolili”

Mieli nas „wyzwolić” jeszcze w grudniu 1981, ale to kolejna bujda, choć tow. Leszek Miller jeszcze kilka la temu w TVN 24 mówił: „Interwencja sowiecka była realna i kosztowałaby życie 200 tys. Polaków. Generał Jaruzelski według CIA uratował tyle istnień ludzkich. /…/ Wielu z tych którzy demonstrują teraz pod domem generała mogłoby się nie urodzić, bo ich rodzice by zginęli”
Ówczesny szef SLD powtarzał bajki tow. Jaruzelskiego. Bo pytanie: wejdą – nie wejdą, było wówczas bezprzedmiotowe. Dlaczego? Wchodzić na teren PRL Moskale nie musieli, bo wciąż mieli tu swoje wojska. 200 tysięcy sołdatów. 200 tysięcy – tow. Millerowi dzwoniło, ale nie w tym kościele /przepraszam – domu partii/

Tadeusz Płużański /sdp.pl/ /3.2.2022/

„LIBERALNY STAN WOJENNY”

W grudniu mamy bolesne rocznice, a wśród nich najważniejszą. W 40 rocznicę wprowadzenia stanu wojennego w Polsce znowu słyszeliśmy w liberalnych i lewicowych mediach że nie był on wcale taki zbrodniczy i zły, a wprowadzający go Jaruzelski to polski patriota. Szczęśliwie coraz mniej Polaków – jak wynika z sondaży – „kupuje” te manipulacje medialne

Przypominają się słowa płk Adama Mazguły sprzed kilku lat o „kulturalnym” stanie wojennym: „Oczywiście były tam jakieś bijatyki, jakieś ścieżki zdrowia, ale generalnie jednak dochowano jakiejś kultury w tym całym zdarzeniu” – mówił podczas protestu przeciw zniesieniu przywilejów emerytalnych, związanych z pracą w aparacie represji PRL

Kilkanaście dni temu w programie Anity Gargas „Magazyn śledczy” w TVP zobaczyliśmy jak podobne rzeczy głosi… Adam Michnik. 20 lat temu Michnik przyszedł podchmielony do Jaruzelskiego i twierdził że stan wojenny to „najbardziej liberalny zamach stanu w dziejach świata”. 40 ofiar – twierdził naczelny „Gazety Wyborczej”. 14 – skorygował Jaruzelski. Sama licytacja już była obrzydliwa. Tym bardziej że miała miejsce dokładnie w rocznicę – w nocy z 12 na 13 grudnia 2001 r. Chwilę wcześniej skończyła się przed willą towarzysza generała przy ul. Ikara na warszawskim Mokotowie uroczystość ofiary stanu wojennego upamiętniająca

Wiemy tymczasem że powstała po 1989 r. komisja Rokity ustaliła ok. 100 ofiar. Problem w tym że komisja prac nie zakończyła, ale bez pomyłki możemy powiedzieć że przy dalszych badaniach liczby wzrastałyby a nie malały

Dalej w swoim miłosnym uniesieniu Michnik nazwał Jaruzelskiego polskim patriotą. W programie „O co chodzi” w TVP Info spytałem dr Karola Nawrockiego, prezesa Instytutu Pamięci Narodowej: Jeśżeli Jaruzelski jest patriotą, bohaterem, to kim są jego ofiary, ofiary stanu wojennego, ludzie Solidarności, górnicy zamordowani w kopalni „Wujek” – zdrajcami? Szef IPN przyznał że przyjmując taką perspektywę tak właśnie trzeba by powiedzieć

Ale czy to wszystko powinno nas w ogóle dziwić? Czy to dziwne że przy Okrągłym Stole spotykają się:
Wojciech Jaruzelski, który urodził się w patriotycznej, ziemiańskiej, religijnej rodzinie, a potem zdradził – został komunistą
Adam Michnik, który urodził się w komunistycznej rodzinie i został rewizjonistą – chciał reformować komunizm

Po materiale Anity Gargas Michnika broniły jego „Gazeta Wyborcza”, onet.pl, TVN 24. Te wszystkie lewicowo-liberalne media pomijały meritum rozmowy Michnik – Jaruzelski przekierowując uwagę na temat poboczny: skąd autorka reportażu miała nagrania? Dziennikarze szczęśliwie mają prawo do ochrony źródeł informacji /o czym „oburzone” redakcje powinny wiedzieć/. A skądinąd wiadomo że nagrania miały trafić za Ocean, sprzedane za ciężkie z pewnością pieniądze do amerykańskiego Instytutu Hoovera, tylko na Okęciu przejęli je pracownicy Instytutu Pamięci Narodowej

Wzruszający był komentarz dziennikarza „GW” Wojciecha Czuchnowskiego który w rozmowie z Wirtualną Polską stwierdził że Michnik zawsze broni tych którzy są aktualnie słabsi. Czyli w 2001 r. słaby był Jaruzelski? Czyżby? To klasyczne odwracanie pojęć: dobra i zła, bohatera i zdrajcy, ofiary i kata

Prezydent Andrzej Duda w Muzeum Żołnierzy Wyklętych i Więźniów Politycznych PRL na Rakowieckiej przywrócił właściwą perspektywę: „w 40 rocznicę trzeba nie tylko mówić, ale krzyczeć że Jaruzelski był zwykłym tchórzem i zdrajcą”. Znamienne że odpowiedział na to były prezydent Bronisław Komorowski, który zganił obecną głowę państwa: „trzeba mieć trochę umiaru i kultury”, „nie wypada się dzisiaj ścigać na nienawiść”. Czyli powiedzenie prawdy to brak kultury? Czyli Komorowski popiera pogląd Michnika?

Lewicowo-liberalne media nie widzą też niczego nagannego w tym że sędzia stanu wojennego Józef Iwulski, skazujący w owym czasie polskich niepodległościowców pod dyktando komunistycznych władz, nadal pracuje w Sądzie Najwyższym, a nawet jest prezesem Izby Pracy Ubezpieczeń Społecznych SN. Dzieje się tak mimo że na wniosek IPN Izba Dyscyplinarna SN zawiesiła Iwulskiego. Miał być ścigany, a orzeka…

Ale niesmaku i żenady jeszcze nie dosyć. W stacji TVN ten kto lubi „wolne media” mógł obejrzeć rozmowę dziennikarza Konrada Piaseckiego z… Jerzym Urbanem. Goebbels stanu wojennego opowiadał że Jaruzelski „w razie radzieckiej interwencji palnie sobie w łeb”. Czyli to nie żadna junta wojskowa, żaden związek przestępczy o charakterze zbrojnym, tylko grono patriotów

Jeszcze portal onet.pl., który stan wojenny uczcił tekstem pod tytułem: „Mówili o nim <>. W domu milczał i brał kieszonkowe od żony. Tajemnice rodziny Jaruzelskich”. Całej historii miłości Wojciecha do Barbary, wybaczą Państwo, nie będę przytaczać, tylko początek materiału: „Kiedy się poznali ona była artystką wojskowego zespołu pieśni i tańca a on pułkownikiem. Choć przeżyli ze sobą ponad 50 lat różnili się jak ogień i woda. <> – kwituje Monika, jedyne dziecko Barbary i Wojciecha Jaruzelskich. Kiedy generał wprowadził w Polsce stan wojenny jego żona i córka musiały mierzyć się z łatką <>… Barbara nie chciała być oceniana przez pryzmat działań męża. Monika z kolei próbowała łagodzić napiętą sytuację wśród rówieśników”. No i mamy prawdziwe ofiary stanu wojennego. Co tam jacyś zabici górnicy, co tam zamordowani księża
W tym roku „Gazeta Wyborcza”, TVN 24 i onet.pl przebiły „Trybunę”, czy „Przegląd”

Ale to wszystko już było. W 2016 r. Jolanta Kwaśniewska powiedziała w wywiadzie dla Wirtualnej Polski o stanie wojennym: „To był dla wszystkich Polaków, ale także dla nas, bardzo trudny czas. Nie pracowałam, mojemu mężowi zamknęli redakcję „ITD”, w której był redaktorem naczelnym, i zostaliśmy bez środków do życia. Mieszkaliśmy w 30-metrowej kawalerce. Mieliśmy płytki PCV i pusty dom z dwoma materacami na podłodze i sznurkiem, na którym wisiały nasze rzeczy. Reszta była w pudłach /…/ Jak przyszedł stan wojenny to nie wiedziałam nawet co się dzieje u naszych rodziców. To było trudne i traumatyczne doświadczenie”. Powtórzmy: Co tam jacyś zabici górnicy, co tam zamordowani księża

A co małżonek Aleksander Kwaśniewski mówił w 2014 r. nad grobem Jaruzelskiego /niestety na Powązkach Wojskowych/… Pamiętamy? „To patriota najwyższej próby. Wybrał mniejsze zło chroniąc nas przed obcą interwencją albo domową bratobójczą wojną”

Na koniec coś bardziej współczesnego. Henryka Krzywonos, w czasach PRL motornicza z Gdańska, która niedawno zapisała się do Platformy Obywatelskiej, wyznaje „Wprost”: „Od stanu wyjątkowego do stanu wojennego jest tylko jeden krok. To już zaczyna się dziać”
Ale skoro stan wojenny był złem tylko mniejszym, „zdarzeniem kulturalnym”, „zamachem stanu najbardziej liberalnym”, to przecież nie mamy się czego obawiać

Wracając do sondaży. 47 proc. badanych źle ocenia decyzję o wprowadzeniu 13 grudnia 1981 stanu wojennego w Polsce; dobrze ocenia ją 27 proc. respondentów – wynika z opublikowanego 12 grudnia 2021 sondażu Social Changes dla portalu wPolityce. W przypadku Jaruzelskiego drugi sondaż pokazał 43 proc. ocen złych do 26 proc. dobrych. I tak trzymać!

Tadeusz Płużański /sdp.pl/ /21.12.2021/

JA JAKO FASZYSTA I ANTYSEMITA

Krytycy 11 listopada i Marszu Niepodległości kolejny raz ujawnili pokłady nienawiści wobec patriotyzmu Polaków. Świętujący najpiękniejszą polską ideę nazywani byli – jak co roku – faszystami, antysemitami, naziolami

Historia takiego szkalowania Polaków sięga rewolucji bolszewickiej. A faszystami zaczęli sowieci nazywać swoich wrogów od czasu wojny w Hiszpanii /1936-39/. Czerwona propaganda przeżyła 1989 r. I tak w wydanej w 2003 r. książce „Zamiast procesu. Raport o mowie nienawiści” Sergiusz Kowalski i Magdalena Tulli dalej nazywali Polaków faszystami, siewcami nienawiści

Autorzy „Raportu…”, sygnowanego jako opracowanie „Otwartej Rzeczpospolitej – Stowarzyszenie przeciw Antysemityzmowi i Ksenofobii” i Instytutu Studiów Politycznych PAN, swoim „postępowym” okiem zlustrowali kilka ukazujących się w latach 90 niezależnych tytułów /przeważnie niszowych: „Głos”, „Najwyższy Czas”, „Tygodnik Solidarność”, „Nasz Dziennik”, „Nasza Polska”/ i ich autorów. Powyciągali fragmenty i na marginesie stron dodali swoje jakże tolerancyjne, pełne miłości komentarze. Pozwolę sobie przytoczyć te cząstki moich tekstów i opinii na ich temat, bo zostałem wyróżniony umieszczeniem w gronie nienawistników. Wszystko pozostawiam bez komentarza żebyście Państwo sami wyrobili sobie zdanie

Przykład pierwszy
„Tygodnik Solidarność”:
Mój tekst pod tytułem: „Paragraf nie dla każdego” /jak zauważają S. Kowalski i M. Tulli – o procesie wytoczonym przez Alinę Grabowską [dziennikarkę] współpracownikowi „Tygodnika Solidarność”/
Wyciągnięty fragment tekstu:
„Alina Grabowska poczuła się urażona treścią felietonu, zamieszczonego przez Antoniego Lenkiewicza w jego książce „Typy i typki postkomunizmu” /…/, w której autor zaliczył ją do grona <>, <> /…/ którym w pewnym okresie było z nią po drodze, mimo że mieli zupełnie inne cele, ewidentnie sprzeczne z polską racją stanu”
Komentarz S. Kowalskiego i M. Tulli:
„Kontekstem jest zasugerowane niżej żydowskie pochodzenie Aliny Grabowskiej, zabieg automatycznego wcielenia osoby pochodzenia żydowskiego w szeregi komunistów i zdrajców…”
Tego samego tekstu fragment drugi:
„W sprawie Aliny Grabowskiej przeciw Antoniemu Lenkiewiczowi zastanawia tempo wydania wyroku. Procesy w III RP trwają średnio kilka lat, a czasem w ogóle nie mają finału. Tak jest np. w przypadku stalinowskich zbrodniarzy, ludzi odpowiedzialnych za masakrę na Wybrzeżu w Grudniu 1970, strzelanie do górników w kopalni „Wujek”, śmierć Grzegorza Przemyka, czy afery FOZZ…”
Komentarz:
„Sugestia: antysemityzm nie istnieje, ale może się pojawić – za karę – jeżeli Żydzi będą go obsesyjnie tropić”

Przykład drugi
„Tygodnik Solidarność”:
Mój tekst pod tytułem: „Niemcy byli w Jedwabnem”
Wyciągnięty fragment tekstu:
„Wbrew twierdzeniom J.T. Grossa, zawartym w książce Sąsiedzi, że 10 lipca 1941 r. mordu na jedwabieńskich Żydach dokonało polskie społeczeństwo, coraz więcej faktów jednoznacznie wskazuje iż Niemcy nie tylko inspirowali mord ale również brali w nim bezpośredni udział /nie podważa to wersji że w spaleniu Żydów uczestniczyli mieszkańcy Jedwabnego/. /…/ Czyżby oznaczało to koniec zbiorowej histerii rozpętanej przez „Gazetę Wyborczą” a podchwyconej przez publiczną telewizję?”
Komentarz:
„Pogardliwe określenie <> odbiera powagę sprawie masowego mordu”
Tego samego tekstu fragment drugi:
„Czy wobec nowych faktów, ujawnionych przez IPN, dalej będziemy prześcigać się w przepraszaniu Żydów za Jedwabne? Co z przeprosinami prezydenta w imieniu wszystkich Polaków?”
Komentarz:
„Marginalizacja ofiar, wizerunek <> jako centralna kwestia sprawy Jedwabnego”
Tego samego tekstu fragment trzeci:
„<>, po cyklu artykułów afirmujących <>, też [jak IPN] złagodziła swoje stanowisko w sprawie mordu […] czyżby Michnik zaczął krytykować Grossa?”
Komentarz:
„W tle założenie, że <> będą przemawiać jednym głosem, bo mają wspólne interesy”
Tego samego tekstu fragment czwarty:
„Historycy zwracają uwagę że wyjaśnienia mordu w Jedwabnem i okolicy należy szukać również w stosunku części Żydów do Polaków pod okupacją sowiecką…”
Komentarz:
„próba usprawiedliwienia zbrodni przez oskarżenie ofiar, z powołaniem się na ogół historyków”
Tego samego tekstu fragment piąty:
„Polacy toczyli regularne walki z żydowsko-białoruską rebelią. Przykładem jest Grodno. Kiedy 18 września Polacy przygotowywali się do obrony miasta uzbrojone bojówki żydowskie /…/ próbowały opanować centrum miasta by zdezorganizować obronę”
Komentarz:
„obraz mniejszości jako bandy zdrajców i dywersantów…”
Tego samego tekstu fragment szósty:
„Za udział w obronie Grodna rozstrzelano kilkaset osób – duża część została zadenuncjowana przez skomunizowanych Żydów”
Komentarz:
„etniczny klucz podziału na obrońców i denuncjatorów; sugestia: Żydzi nie uczestniczyli w obronie, a Polacy w denuncjacjach”
Tego samego tekstu fragment siódmy:
„Obecna kampania przeciw Polakom jednak nie słabnie. Ponieważ z Jedwabnem sprawa okazała się skomplikowana wyciągnięto sprawę sąsiedniej wioski – Radziłowa. Tam też w podobnym czasie doszło do pogromu Żydów. Inspiratorzy wszczynania kolejnych śledztw najwyraźniej liczą że może gdzie indziej uda się wskazać polskie sprawstwo zbrodni, a potem… odzyskać utracone mienie”
Komentarz:
„sugestia sterowanego antypolskiego spisku, wzmocniona słowami: <> i <>, oraz bezosobowym <>; sugestia: wszystkim upominającym się o pamięć ofiar w istocie chodzi tylko o <>”

Przykład trzeci
„Tygodnik Solidarność”:
Tekst pod tytułem: „Polski Pinochet. Czy dojdzie do ekstradycji Heleny Wolińskiej” /dopisek S. Kowalski i M. Tulli: winy Żydów wobec Polaków/
Wyciągnięty fragment tekstu:
„Również w tej sprawie pojawił się, znany od dawna, a powtarzany coraz częściej <> o polskim antysemityzmie. „The Independent” podkreślał że Wolińska [wcześniej Fajga Mindla Danielak – red.] jest Żydówką, jedną z nielicznych już przedstawicielek mniejszości żydowskiej w Polsce, która ocalała z Holocaustu. /…/ Mąż Wolińskiej – Włodzimierz Brus /dawniej Beniamin Zylberberg, w czasie wojny oficer polityczny LWP, później marksistowski ekonomista, a następnie rewizjonista/ stwierdził z kolei że jego żona jest… kozłem ofiarnym”
Komentarz:
„Opinia że w Polsce istnieje antysemityzm zdyskredytowana jako wyraz ignorancji zachodnich mediów, skrupulatnie przytoczone <> podkreślają obcość bohaterów artykułu…”
Tego samego tekstu fragment drugi:
„Nawet niektóre brytyjskie gazety sugerowały że do ekstradycji Wolińskiej może nie dojść, gdyż byłej prokurator będzie bronić wpływowa mniejszość narodowa. W Polsce w jej obronie stanęła „Gazeta Wyborcza”, najpierw przez dłuższy czas przemilczając sprawę, potem relatywizując jej winę”
Komentarz:
„teza o nadmiernych w Polsce wpływach Żydów działających jako zorganizowane ciało zbiorowe, tu przywołana na odpowiedzialność brytyjskiej prasy”

Przykład czwarty
„Najwyższy Czas”:
Mój tekst pod tytułem: „Niepopularny mord w Koniuchach”
Wyciągnięty fragment tekstu:
„Gazeta Wyborcza” kolejny raz pokazała że wybiórczo podchodzi do rzeczywistości. Sprawa brutalnego mordu na polskich mieszkańcach wsi Koniuchy na Nowogródczyźnie, który miał miejsce najprawdopodobniej w styczniu 1944, dostrzegła dopiero po kilku miesiącach od jej nagłośniona. Ale co tu się dziwić – na Koniuchach nie da się zrobić geszeftu, tak jak na Jedwabnem”
Komentarz:
„Słowo <> pośrednio włożone w usta atakowanym ma ich naznaczyć jako Żydów i jako naciągaczy”
Tu „postępowi” lustratorzy całkowicie pominęli kontekst – co to była za zbrodnia. A kilkadziesiąt niewinnych, cywilnych mieszkańców wsi Koniuchy wymordowali sowieccy i żydowscy partyzanci

Tadeusz Płużański /sdp.pl/ /19.11.2021/

PIES PRYMASA POGRYZŁ UBEKA

W nocy z 25 na 26 września 1953 funkcjonariusze komunistycznej bezpieki przyszli po Stefana Wyszyńskiego. Razem z ks. kardynałem w pałacu Arcybiskupiego przy ul. Miodowej aresztowali sekretarza ks. Wyszyńskiego – arcybiskupa Antoniego Baraniaka

Pretekstem była wypowiedź prymasa że „Kościół będzie wiecznie żądał prawdy i wolności. Może dlatego Kościół ma tylu wrogów, bo chrześcijaństwo zawsze wzywało do oporu…”. Słowa te były reakcją na uwięzienie przez komunistów innego duchownego: ordynariusza kieleckiego bp. Czesława Kaczmarka, który za dużo wiedział na temat tzw. pogromu kieleckiego, a tak naprawdę prowokacji kieleckiej którą przeprowadziły nielegalne, prosowieckie władze nad Wisłą /legalne były w Londynie/, by usprawiedliwić terror wobec polskich „antysemitów”

Stefan Wyszyński wspominał że we wrześniu 1953 bronił go tylko „Niemiec i pies”. Pies to owczarek podhalański który podczas aresztowania prymasa ugryzł jednego z ubeków, broniąc swojego pana. „Niemiec” to ks. Wojciech Zink, urodzony 23 kwietnia 1902 w Bydgoszczy jako syn Antoniego – mistrza garncarstwa, i Augustyny z domu Tyżak, rodowitej Warmiaczki. „Co wycierpiał od władz komunistycznych taki ksiądz infułat Zink w Olsztynie, autochton, człowiek który całe życie dążył do Polski – trudno opisać. Mogłoby to największego przyjaciela wrogiem uczynić, choć nie załamało to dzielnego Warmiaka” – pisał po latach Prymas Tysiąclecia

Co takiego zrobił ks. Wojciech Zink? Po uwięzieniu ks. Wyszyńskiego komunistyczne władze wymogły na Episkopacie Polski by potępił „antypolską działalność” biskupa Czesława Kaczmarka oraz wezwał wiernych do zachowania spokoju. Przygotowany tekst, zawierający także powody aresztowania prymasa, księża mieli odczytać 4 października ze wszystkich ambon kościołów w Polsce. Temu właśnie sprzeciwił się ks. Zink. Przedstawicielowi władz zakomunikował że niczego do proboszczów nie wyśle „ponieważ nie widzi takiej potrzeby”, a sekretarzowi Konferencji Episkopatu bp. Zygmuntowi Choromańskiemu oświadczył że „zdaje sobie sprawę ze skutków jakie mogą nastąpić”. I skutki błyskawicznie nastąpiły: ks. Zink trafił do więzienia przy Rakowieckiej, dołączając do biskupów Baraniaka i Kaczmarka

Na wolność wyszedł dopiero w lutym 1955, a do swojej diecezji warmińskiej wrócił po „odwilży” października 1956. Do tego momentu był również internowany – w trzech różnych miejscach – ks. Stefan Wyszyński
Na pogrzeb ks. Wojciecha Zinka we wrześniu 1969 w Gietrzwałdzie prymas Polski nadesłał telegram: „Cierpienia i udręki które przeżywał w walce o sprawiedliwość i wolność Kościoła niech pozostaną w pamięci Ludu i całej Polski”

Tadeusz Płużański /www.se.pl/ /25.9.2021/

FAKE NEWSY 1939-2021

17 września 1939 ludowy komisarz spraw zagranicznych ZSRS Wiaczesław Mołotow /ten od paktu z Ribbentropem/ w przemówieniu radiowym troszczył się o Ukraińców i Białorusinów „prześladowanych w faszystowskiej i pańskiej Polsce”

10 dni wcześniej, 7 września, komisarz polityczny Nikołaj Osipow w tekście skierowanym do żołnierzy także uzasadniał atak na Rzeczpospolitą. Twierdził że obrona /a jakże!/ „całej przodującej, postępowej ludzkości przeciw potworom reakcji, eksploatacji i kontrrewolucji” należy do kategorii wojny sprawiedliwej

14 września 1939 w „Prawdzie” /założony przez Lenina dziennik – organ Komitetu Centralnego Komunistycznej Partii Związku Sowieckiego/ można było znaleźć kolejne kłamstwa, które stanowiły potem trzon antypolskiej propagandy: że państwo polskie nie istnieje; że uciskane przez „polskich obszarników” mniejszości narodowe czekają na „wyzwolenie”, a zatem trzeba im pomóc; że Polska przekształciła zachodnią Ukrainę i zachodnią Białoruś w „pozbawioną praw kolonię” /podobnie sztucznymi, rosyjskimi tworami jest oderwana od Gruzji Osetia Południowa czy oddzielona od Ukrainy Doniecka Republika Ludowa/

Ale dziś laureatka literackiej Nagrody Nobla Olga Tokarczuk też twierdzi że Polacy „robili rzeczy straszne jako kolonizatorzy, właściciele niewolników czy mordercy Żydów”. Niedaleko jej, i vice versa do Anny Marii Żukowskiej /posłanka Lewicy/, która miała pretensje do reprezentantów Polski w piłce nożnej że nie klękają przed meczem – przeciw rasizmowi i ciemiężeniu, bo „przez wieki kolonizowaliśmy dzisiejsze: Litwę, Białoruś, Ukrainę, Słowację”

Ale nie tylko współcześni obywatele Polski wracają do sowieckich fake newsów. Robi to, czemu akurat trudno się dziwić, dzisiejsza Rosja
Władimir Putin twierdzi że jego wielki poprzednik Stalin 17 września 1939 nie najechał na Rzeczpospolitą, tylko bronił przed „nazistami” Rosjan – odsuwając od granic ZSRS widmo wojny. Bronił także innych, głównie Żydów przed polskimi antysemitami

„W przeciwnym wypadku ryzyko dla ZSRR wzrosłoby wielokrotnie, ponieważ /…/ dawna radziecko-polska granica przebiegała zaledwie kilkadziesiąt kilometrów od Mińska, a nieunikniona wojna z nazistami rozpoczęłaby się dla kraju [Związku Sowieckiego] z wyjątkowo niekorzystnych pozycji strategicznych – mówił amerykańskiemu magazynowi „The National Interest” obecny władca Kremla. – A miliony ludzi różnych narodowości, w tym Żydzi mieszkający niedaleko Brześcia i Grodna, Przemyśla, Lwowa i Wilna, zostaliby rzuceni na zagładę przez nazistów i ich lokalne sługi – antysemitów i radykalnych nacjonalistów”

Tadeusz Płużański /www.se.pl/ /18.9.2021/

CORAZ MNIEJ WYKLĘCI

Przedwczoraj, 14 września, na cmentarzu Rakowickim w Krakowie, w nowej Kwaterze Wojennej Żołnierzy Podziemia Niepodległościowego 1939-1963, pochowano z honorami szczątki ks. Władysława Gurgacza „Sema”, Ryszarda Kłaputa „Pomsty” i ppor. Tadeusza Zajączkowskiego „Mokrego”. Ale są w Polsce politycy, historycy, media które wciąż zakłamują losy II konspiracji niepodległościowej

Dziś państwo polskie oddaje hołd, przywraca pamięć o Żołnierzach Niezłomnych. Dzięki odwołaniu do II RP, a nie do PRL, nasza historia jest odkłamywana. Jednak nie wszystkim się to podoba Przypomnę dwa głosy polityków różnych opcji Joanna Senyszyn /Lewica/ w marcu 2015 mówiła na antenie TVN 24: „Ci Żołnierze Wyklęci zabili tylko 1 tysiąc radzieckich żołnierzy, a 30 tysięcy Polaków, w tym kobiety i dzieci. Gwałcili je, mordowali, rabowali. /…/ Trzeba również czcić pamięć ofiar Żołnierzy Wyklętych, których wcale nie było tak mało”

I jeszcze Radosław Sikorski, były szef MSZ /Platforma Obywatelska/: „Jeżeli Żołnierze Wyklęci, czyli szlachetni samobójcy, mają być wzorem patriotyzmu, to obawiam się że młodzież raczej wyjedzie niż to kupi”

W Sejmie RP
W opluwaniu Żołnierzy Wyklętych prym wiodą niektórzy dziennikarze. Przypomnę słowa Tomasza Lisa który w lutym 2016 napisał o państwowym pogrzebie majora/pułkownika WP Zygmunta Szendzielarza: „Prezydent RP oddawał dziś cześć mordercy cywilów, >Łupaszce<”
Kolejna dawka kłamstw miała miejsce 29 lutego 2020 w wigilię Narodowego Dnia Pamięci Żołnierzy Wyklętych. Klub Parlamentarny Lewica i tygodnik „Przegląd” zorganizowały wówczas w Sejmie konferencję o jakże klarownym tytule: „Bezdroża państwowej polityki historycznej Polemicznie o »żołnierzach wyklętych«”
Jak czytaliśmy w tym /post/komunistycznym tygodniku: „Głównym celem konferencji jest zaprezentowanie innej wizji przeszłości niż czyni to prawica, posługując się głównie IPN. Ukazanie przemilczanych lub przeinaczanych zbrodni podziemia na cywilach i mniejszościach narodowych”

W Sejmie odbył się Okrągły Stół promowany pod hasłem: „Co zrobić z kultem »wyklętych«?”, w którym wzięli udział politycy, historycy i publicyści, w tym dr hab. Maciej Gdula /poseł Nowej Lewicy/, dr hab. August Grabski, oraz redaktorzy „Przeglądu”
Szczególne to – przyznajmy – obchody /na domiar złego w gmachu Sejmu Rzeczpospolitej!/ Narodowego Dnia Pamięci Żołnierzy Wyklętych, święta państwowego, zakładającego przecież szacunek dla polskich niepodległościowców II konspiracji

„Nie jesteśmy żadną bandą”
Dr August Grabski uaktywnił się już dwa lata temu. To za jego sprawą temat Żołnierzy Niezłomnych przeniósł się z polityki i mediów na inny poziom. Akademicki. Chwilę przed 1 marca 2019 ten pracownik Żydowskiego Instytutu Historycznego poprowadził na Uniwersytecie Warszawskim wykład „Zbrodnie >>żołnierzy wyklętych<< na Żydach 1944-47”, gdzie „udowadniał” że ci polscy żołnierze, wojsko II Rzeczpospolitej, nie miało nic wspólnego z Armią Krajową i Polskim Państwem Podziemnym. Że byli małą bandą prawicową, której celem było mordowanie Żydów. To tezy nieprawdziwe, wyjęte z publicystyki „Gazety Wyborczej”. Mimo protestów rektor UW nie odciął się od wykładu dr. Grabskiego

Panu doktorowi i jemu podobnym warto zadedykować słowa wspomnianego dowódcy 5 Wileńskiej Brygady AK mjr. Zygmunta Szendzielarza “Łupaszki” /Pomorze, 1946 r./:
“Nie jesteśmy żadną bandą, tak jak nas nazywają zdrajcy i wyrodni synowie naszej ojczyzny. My jesteśmy z miast i wiosek polskich. My chcemy by Polska była rządzona przez Polaków oddanych sprawie i wybranych przez cały Naród, a ludzi takich mamy którzy i słowa głośno nie mogą powiedzieć, bo UB z kliką oficerów sowieckich czuwa. Dlatego też wypowiedzieliśmy walkę na śmierć lub życie tym którzy za pieniądze, ordery lub stanowiska z rąk sowieckich mordują najlepszych Polaków domagających się wolności i sprawiedliwości“

Wojsko polskie
Wbrew temu co od lat publikują takie tytuły jak „Gazeta Wyborcza”, „Przegląd”, czy „Polityka” polska armia podziemna zachowała hierarchię i dyscyplinę, ale przede wszystkim broniła wartości. Oni się bili o Boga, Honor i Ojczyznę. Bo to było wojsko polskie wychowane w dwudziestoleciu międzywojennym, reprezentanci tego wyjątkowo ideowego polskiego pokolenia Kolumbów

„Amnestia to jest dla złodziei, a my jesteśmy Wojsko Polskie” – jak mówił słynny cichociemny mjr Hieronim Dekutowski, „Zapora”, dowódca partyzantki antyniemieckiej i antysowieckiej na Lubelszczyźnie
To, że dziś się ich opluwa wynika z trwającej do dziś bolszewickiej propagandy, która robiła z polskich żołnierzy bandytów, morderców, faszystów, antysemitów

Szczęśliwie Rzeczpospolita stoi dziś na straży narodowej historii i narodowych bohaterów. Ustawa o ustanowieniu Narodowego Dnia Pamięci „Żołnierzy Wyklętych” mówi wyraźnie: „W hołdzie „Żołnierzom Wyklętym” — bohaterom antykomunistycznego podziemia, którzy w obronie niepodległego bytu Państwa Polskiego, walcząc o prawo do samostanowienia i urzeczywistnienie dążeń demokratycznych społeczeństwa polskiego, z bronią w ręku, jak i w inny sposób, przeciwstawili się sowieckiej agresji i narzuconemu siłą reżimowi komunistycznemu”

Tadeusz Płużański /sdp.pl/ /16.9.2021/

ODWET ZA RZEŹ OCHOTY

W nocy z 2 na 3 września 1944 r. oddział Grupy AK „Kampinos” dowodzony przez cichociemnego por. Adolfa Pilcha ps. „Dolina” dokonał wypadu na wieś Truskaw, gdzie stacjonował kolaboracyjny, rosyjski batalion SS-RONA, wycofany z rzezi Ochoty. Polacy zabili nawet 250 Rosjan i ranili 100, przy stratach własnych 10 zabitych i 10 rannych. To pokazuje że w Powstaniu Warszawskim też odnosiliśmy sukcesy

Ale szczególnie niesamowite jest to w jaki sposób podopieczni por. Doliny – partyzanci Zgrupowania Stołpecko-Nalibockiego AK – dotarli do stolicy. By wziąć udział w Powstaniu przebyli blisko 600 kilometrów. 900 ludzi z bronią, końmi i taborami wyruszyło z Kresów II Rzeczpospolitej pod koniec czerwca. Kiedy po miesiącu dotarli do Warszawy dowództwo AK zastanawiało się czy mogą wziąć udział w walkach. „Czy nie zdawano sobie sprawy że uzbrojenie naszego oddziału stanowiło prawie połowę uzbrojenia powstańczej Warszawy i odpowiednio użyte mogło zaważyć na wynikach pierwszych dni walk o miasto?” – napisał por. Pilch w swoich wspomnieniach zatytułowanych „Partyzanci trzech puszcz”

Ostatecznie jednak żołnierze zostali włączeni do oddziałów w Puszczy Kampinoskiej. Tu walki powstańcze rozpoczęły się już 31 lipca. „W tym dniu – zapisał „Dolina” – 3 kompania dowodzona przez porucznika „Helskiego” /…/ zaskoczyła i zniszczyła grupę kilkudziesięciu Niemców kwaterujących we wsi Aleksandrów. Zginął przy tym jeden nasz żołnierz”. Potem strat było więcej. W nocy z 1 na 2 sierpnia zaatakowali lotnisko na Bielanach, ale tym razem Niemcy nie dali się zaskoczyć. W tych pierwszych dniach zginął m.in. 16-letni Boguś Grygorcewicz, ps. „Mały Orlik”. Idąc do partyzantki napisał rodzicom: „Wy mnie zawsze uczyli że na pierwszym miejscu Bóg, następnie Ojczyzna, a potem rodzina, więc idę walczyć za Ojczyznę!”

Umierał w szpitalu w Laskach na rękach kapelana AK ps. „Radwan III” – ks. Stefana Wyszyńskiego. Tak wspominał to późniejszy Prymas Tysiąclecia: „Był bardzo poszarpany od kul, bo kiedy został ranny przez trzy dni leżał na deszczu i chłodzie pod kulami. Nikt nie mógł się do niego dostać by go stamtąd zabrać. Więc kiedy wreszcie został przyniesiony do szpitala wojennego był już prawie bez sił i trudno go było uratować. Po operacji czuł się bardzo źle, dostał gorączki, tracił przytomność, choć już nie bardzo wiedział co się z nim dzieje, przez cały czas śpiewał /…/ pieśni do Matki Bożej. Pod koniec, przed samą śmiercią, już mylił słowa i melodie, bo był półprzytomny, a jednak ciągle śpiewał… Z tym śpiewem umarł. Pochowałem go na cmentarzu pod Izabelinem, na górce w piasku, bez trumny, bo już trumien nie było. Ale za to dostał na swoją mogiłę piękne kwiaty. Do dziś dnia spoczywa tam, pod Warszawą”

Tadeusz Płużański /www.se.pl/ /inf. z 4.9.2021/ /16.9.2021/

„TU BĘDZIE KIEDYŚ MUZEUM…”

„W imieniu Rzeczypospolitej / na mocy wyroku / kłamliwe kule słów / jeszcze kilka metrów życia / dlaczego tyle…? / jakiś budynek ze schodami w dół / szczęk pistoletowego zamka / ułamek sekundy / żeby celował dobrze… / rozwali mi głowę u nasady czaszki… / suchy trzask! / parzy… jak strasznie parzy…”

W budynku ze schodami w dół w czasach stalinowskich komuna mordowała polskich patriotów strzałem w tył głowy. Dziś w byłej ubeckiej katowni przy ul. Rakowieckiej w Warszawie powstaje Muzeum Żołnierzy Wyklętych i Więźniów Politycznych PRL. Właśnie ogłoszono wyniki konkursu na opracowanie koncepcji architektonicznej. – To muzeum będzie symbolicznym zwycięstwem ludzi którzy nie zgadzali się na to co wydarzyło się w Polsce po drugiej wojnie światowej. Reżim komunistyczny robił wszystko by wymazać z naszej pamięci Żołnierzy Wyklętych, a to co się dziś dzieje, budowa muzeum, jest ich zwycięstwem

Miało ich nie być na kartach historii, ale teraz zostaną w nich zapisani na zawsze. Oddajemy cześć i hołd najdzielniejszym i najodważniejszym bohaterom naszego narodu – mówi wiceminister sprawiedliwości Patryk Jaki
To ministerstwo 10 miesięcy temu postanowiło że w tym ponurym miejscu powstanie od dawna oczekiwane muzeum. Za rządów PO nie było to możliwe

Stąd osadzeni przekazywali często swoje ostatnie słowa, swoisty testament. W grypsach do bliskich pisali że umierają za wolną Polskę i za wiarę w Boga. Tak jak ostatni komendant WiN płk Łukasz Ciepliński:
„Zrobili ze mnie zbrodniarza. Prawda jednak wkrótce zwycięży. Nad światem zapanuje idea Chrystusowa, Polska niepodległość – a człowiek pohańbioną godność ludzką – odzyska”

„To miejsce jest święte” – stwierdza Jacek Pawłowicz, dyrektor muzeum. I trudno się z nim nie zgodzić. Bo to miejsce uświęcone krwią wielu niewinnie zamordowanych, których jedyną winą było to że chcieli Polski niepodległej. Zanim Rakowiecka stała się najcięższym więzieniem politycznym „ludowej” Polski, symbolem sowieckiej dyktatury lat 1945-1989, służyła okupantom rosyjskim /więzienie zbudowali w 1899 r. dla kryminalistów/, później niemieckim

„Siedzieliśmy w warunkach na tyle luksusowych, że nie można było nas wykończyć, tak jak wykończono pokolenie które walczyło o niepodległość w latach 40, 50” – wspomina Czesław Bielecki, który siedział tu w czasach Solidarności. Symboliczne że dziś zasiada w komisji konkursowej budowy muzeum
Józef Szaniawski, który na wolność wyszedł wiosną 1990 r., jako ostatni więzień polityczny PRL, powiedział śledczemu: „Tu będzie kiedyś muzeum, a pan będzie stał wypchany w gablocie”. I te gabloty, a także zachowane jakimś cudem cele i piwnice dziś będą edukować młodzież, na czym naprawdę polegał komunizm

Tadeusz Płużański /se.pl/ /28.1.2017/

CZOŁEM PANIE MAJORZE!

28 sierpnia 1946 r. o godz. 6.15 komuniści rozstrzelali 17-letnią Danutę Siedzikównę „Inkę”. Ginęła w gdańskim więzieniu przy ul. Kurkowej z okrzykiem „Niech żyje Łupaszka”. Jej słowa: „Popatrz ilu ludzi mogło zginąć. Lepiej że ja jedna zginę” – niestety się nie sprawdziły…

W czerwcu 1948 r. UB rozpracował i ostatecznie rozbił Wileński Okręg Armii Krajowej. Majora Zygmunta Szendzielarza „Łupaszkę” komuniści skazali na osiemnastokrotną karę śmierci /sądy III RP oczyściły go ze wszystkich zarzutów/

„To cud że mnie wpuszczono na widzenie. Zygmunt był bardzo smutny. Wiedział że czeka go śmierć” – powiedziała Lidia Lwow-Eberle, „Lala”, sanitariuszka 5 Wileńskiej Brygady AK. Mimo tortur – gorszych niż na gestapo – pozostał niezłomny. Przestępcę Bieruta o łaskę nie poprosił
Wieczorem 8 lutego 1951 r. „Łupaszka” został wyprowadzony z celi. Współwięźniom zdążył jeszcze powiedzieć: „Czołem Panowie!”. Oni odpowiedzieli: „Czołem panie majorze!”. W piwnicy Rakowieckiej strzałem w tył głowy uśmiercił go pijany ubek Aleksander Drej

Szczątki bohatera odnaleziono po 62 latach – w 2013 r. – na warszawskiej „Łączce”. „To był dół pod asfaltową alejką. Major leżał najwyżej. Wrzucono go jako ostatniego twarzą do ziemi” – relacjonował wyniki badań swojego zespołu prof. Krzysztof Szwagrzyk z IPN

W latach 1943-44 żołnierze „Łupaszki” stoczyli kilkadziesiąt bitew z wojskiem niemieckim, kolaborującymi z nim Litwinami oraz z sowiecką partyzantką terroryzującą Polaków. W styczniu 1944 r. komendant Wileńskiego Okręgu AK płk Aleksander Krzyżanowski „Wilk” odznaczył go Krzyżem Walecznych. Po wejściu drugiego sowieckiego okupanta Szendzielarz kontynuował walkę
Awansowany do stopnia majora odtworzył 5, a następnie 6 Wileńską Brygadę. Walczył od Podlasia przez Białostocczyznę, Warmię i Mazury do Pomorza. Jednego dnia był w Borach Tucholskich, drugiego w okolicach jeziora Śniardwy. Jego oddziały przeprowadziły w latach 1945-52 ok. 450 akcji zbrojnych. Zwalczały komunistyczny aparat represji, chroniły Polaków przed sowietyzacją

„Nie jesteśmy żadną bandą, tak jak nas nazywają zdrajcy i wyrodni synowie naszej ojczyzny. My jesteśmy z miast i wiosek polskich” – napisał w ulotce z marca 1946 r.
Teraz „Łupaszka” spocznie w rodzinnym grobie obok zmarłej w 2012 r. córki Barbary Szendzielarz na Cmentarzu Wojskowym na Powązkach
Msza żałobna odbędzie się 24 kwietnia o godz. 14.30 w kościele św. Karola Boromeusza w Warszawie. Hołd bohaterowi odda prezydent RP Andrzej Duda oraz kierownictwo Ministerstwa Obrony Narodowej – organizator uroczystości. Musimy być tam wszyscy, by pożegnać wybitnego Polaka, patriotę, dowódcę dwóch konspiracji – antyniemieckiej i antysowieckiej, Żołnierza Niezłomnego. Czołem, panie majorze!

Tadeusz Płużański /se.pl/ /9.4.2016/

ODZNACZENIE!

Tadeusz Płużański został odznaczony Krzyżem Kawalerskim Orderu Odrodzenia Polski – taką informację dostałem 1 marca z Fundacji Reduta Dobrego Imienia

Reduta z prawdziwą przyjemnością poinformowała że prezydent Andrzej Duda odznaczył Tadeusza Płużańskiego, członka Rady Fundacji Reduta Dobrego Imienia, Krzyżem Kawalerskim Orderu Odrodzenia Polski za zasługi w upowszechnianiu wiedzy o najnowszej historii Polski

Tadeusz Płużański jest dziennikarzem, publicystą historycznym, komentatorem politycznym. Specjalizuje się w powojennej historii Polski. To wieloletni współpracownik Światowego Związku Żołnierzy Armii Krajowej. Publikuje m.in. w „Gazecie Polskiej” i „Gazecie Polskiej Codziennie”, „W sieci”, „Do Rzeczy”, „Naszej Polsce”, „Najwyższym CZASIE!”, „Tygodniku Solidarność”, portalach www.wpolityce.pl, rebelya.pl. To autor serii książek „Bestie” – reporterskiego śledztwa o nierozliczonych zbrodniach komunistycznych w Polsce, wyróżnionej w 2012 r. przez Kapitułę Nagrody Literackiej im. Józefa Mackiewicza. Kolejne pozycje książkowe Płużańskiego to „Bestie 2” i „Oprawcy. Zbrodnie bez kary”

Odznaczony to także autor apelu do Bronisława Komorowskiego o godny pochówek Żołnierzy Wyklętych, zamordowanych przez komunistów w więzieniu przy Rakowieckiej w Warszawie i wrzuconych do dołów śmierci w późniejszej kwaterze Ł Cmentarza na Powązkach Wojskowych
Od grudnia 2012 Płużański jest też prezesem „Fundacji Łączka”. To syn prof. Tadeusza Płużańskiego, filozofa, w czasie okupacji niemieckiej członka TAP i AK, po 1945 żołnierza wyklętego, bliskiego współpracownika rotmistrza Witolda Pileckiego, wieloletniego więźnia niemieckich i stalinowskich katowni

Wypada przyłączyć się do gratulacji Reduty skierowanych do odznaczonego Tadeusza Płużańskiego. Od siebie dodam że odznaczony przez prezydenta Andrzeja Dudę w pełni zasłużył na to wyróżnienie. To na pewno wielkie święto dla Tadeusza Płużańskiego, jego wspaniały dzień, może najpiękniejszy dzień w życiu… W dodatku odznaczenie otrzymał od kogoś takiego jak prezydent Andrzej Duda. Duże szczęście. Ś.p. ojciec Tadeusza na pewno gdzieś tam jest dumny z syna. Tadeusz Płużański musi być bardzo szczęśliwy z tego wyróżnienia. Jego wieloletnia praca została doceniona. Duża satysfakcja

Cezary Dąbrowski /zawszepolska.eu/ /2.3.2016/

JAKAŚ MIARA RZECZY!

Najpierw powstaje Komitet Obrony Demokracji. Potem „Gazeta Wyborcza” proklamuje Razem Nowoczesną Obywatelską Rzeczpospolitą Demokratów, co ma być chyba połączeniem partii Razem, Nowoczesnej i PO. W końcu Giertych powołuje Fundację Obrony Demokracji. Obrony przed dyktaturą PiS ma się rozumieć

„Z większym szacunkiem do polskiej konstytucji odnosił się pan Jaruzelski po 1989 roku niż pan Andrzej Duda odnosi się do obowiązujących aktów prawnych” – oceniła jedna z posłanek Nowoczesnej /Kamila Gasiuk-Pihowicz/, sugerując że obecny prezydent powinien zostać osądzony przez Trybunał Stanu
Przypomnijmy: Jaruzelski osądzony nie został, tylko różni nowocześni demokraci /komuna i postkomuna/ traktowali go za życia z honorami i tak też pochowali

Henryka Krzywonos /dla PO ikona antykomunizmu/ poszła jeszcze dalej: porównała PiS do junty wojskowej z 13 grudnia 1981 r. „Nie jest prawdą że to Henryka Krzywonos rozpoczęła samotnie strajk komunikacji miejskiej” – odparł historyk IPN Arkadiusz Kazański. Tymczasem pani Krzywonos bez żenady przyjmuje hołdy jako samotna tramwajarka która w sierpniu 1980 zatrzymała całe Trójmiasto. A tak naprawdę jej tramwaj nie pojechał bo Jaruzelscy odcięli prąd!…

Czyli w Polsce AD 2015 jest dyktatura jak za „Jaruzela”. Zapomnieli o Bierucie? Stalinie? Skądże. „Mamy samowładzę która decyduje o wszystkim, bardzo to przypomina początek lat 40 i przejmowanie przez komunistów pełni władzy w Polsce” – stwierdził, także bez żenady, były prezes Trybunału Konstytucyjnego prof. Andrzej Zoll
Ale w Polsce mamy nie tylko komunizm, także narodowy socjalizm. „Czytałam kiedyś program NSDAP z 1936 /…/ i to był prawie identyczny program z programem PiS” – ogłosiła Eliza Michalik, publicystka Superstacji. Ale nie tylko ona

„Niemcy uwierzyli Hitlerowi, władzy jednostki. Obudzili się z tego snu w 1945 r. Mam nadzieję że Polacy do tego nie dopuszczą” – to przemyślenia innego b. prezesa TK Jerzego Stępnia. Czyli Duda i Szydło są jak Hitler!… A jak prezydent i premier, to – wiadomo – Jarosław Kaczyński
I jeszcze prof. Jan Zimmermann z Wydziału Prawa i Administracji Uniwersytetu Jagiellońskiego o prezydencie Dudzie, którego pracy był promotorem: „Ubolewam że jest on absolwentem naszego wydziału”. Szkoda że profesor nie dodał iż wykształcił kogoś pokroju Hitlera lub Stalina!…

Chyba najcelniej tę antypisowską histerię ocenił Kornel Morawiecki, dziś w Kukiz’15, kiedyś szef radykalnie antykomunistycznej Solidarności Walczącej: „Moi koledzy słuchają spokojnie że to co się tu dzieje jest jak w stanie wojennym. Panowie, jakaś miara rzeczy!” – stwierdził wymieniając znanych mu z Wrocławia posłów PO: Grupińskiego i Schetynę
A ja bym to całe towarzystwo sędziowsko-akademickie rozpędził na cztery wiatry!

Tadeusz Płużański /se.pl/ /5.12.2015/

PYTANIE O MICHNIKA

Najpierw ich mordowano, a potem przez cały PRL zabijano pamięć o nich

Ale po 1989 r. niewiele się zmieniło. Przez 23 lata wolnej wydawałoby się Polski państwo nie zrobiło nic by przeprowadzić ekshumacje na „Łączce” – kwaterze „Ł” Cmentarza Wojskowego na Powązkach. Bo to tu komunistyczni oprawcy od połowy 1948 r. grzebali ciała zamordowanych w więzieniu na Rakowieckiej w Warszawie polskich patriotów

Jaki jest tego powód? Tkwi on w naszych dzisiejszych okrągłostołowych „elitach”, które bardzo często mają komunistyczny rodowód – również po stronie Solidarności. Bo wtedy, po wojnie, zainstalowała się w Polsce prosowiecka władza, która rządzi Polską do dziś – komunistyczne „elity”, które z elitami II Rzeczypospolitej nie mają kompletnie nic wspólnego

I te „elity” robią wszystko by prawdziwi bohaterowie nie wrócili do świadomości Polaków. Bohaterem ma być nie polski generał – patriota August Emil Fieldorf, ale generał sowiecki – Wojciech Jaruzelski, przez niemal całe swoje życie Polskę i polskość zwalczający. Ale to on jest przedstawiany jako architekt okrągłego stołu i współtwórca dzisiejszej Polski. I Jaruzelski spocznie zapewne na Powązkach Wojskowych, obok Bieruta i innych morderców. I grób będzie miał okazały. Jego potomkowie będą mu zapalać lampki. A potomkowie bohaterów? Oni nie mają takiego „przywileju”, bo grobów ich ojców czy dziadków cały czas nie ma

Z tych samych powodów – by nie pamiętać o bohaterach, a z drugiej strony nie karać ich morderców – od lat nasze okrągłostołowe „elity” chcą zlikwidować Instytut Pamięci Narodowej. W każdej kadencji budżet placówki jest ograniczany. Teraz spółka Ruch sprzedaje budynek centrali przy ul. Towarowej w Warszawie. To już konkretny, wielki krok w kierunku unicestwienia IPN

W mundurach Wehrmachtu
Ale na „Łączce” sytuacja się zmieni. IPN zakończył właśnie pierwszy etap prac. 116 szczątków zamordowanych złożono w trumnach i przetransportowano na Cmentarz Północny. Teraz będzie trwać drobiazgowa analiza porównawcza z DNA rodzin. Wtedy okaże się który z nich to rotmistrz Witold Pilecki, gen. August Emil Fieldorf „Nil”, Hieronim Dekutowski „Zapora”, Zygmunt Szendzielarz „Łupaszka” i wielu innych polskich patriotów. Szacuje się że w pobliżu „Łączki” pogrzebanych zostało ok. 300 osób. Dlatego ekshumacje będą trwać dalej

Do głębokich dołów byli zrzucani potajemnie, pod osłoną nocy. Nago, czasem w więziennych butach i ze związanymi rękami. Niektórzy w mundurach Wehrmachtu – to prawdopodobnie „Zapora” i jego żołnierze. Na swój proces przed komunistycznym trybunałem śmierci też zostali tak ubrani, co miało ich dodatkowo pohańbić
Ale z „Łączką” „elity” III RP cały czas będą mieć kłopot. Bo po odkopaniu wszystkich szczątków, ich identyfikacji i pochowaniu w grobach prędzej czy później pojawi się pytanie: kim są ich mordercy. A to przecież kierownictwo partii i państwa, bezpieki i Informacji Wojskowej, „oficerowie” śledczy, prokuratorzy którzy oskarżali, sędziowie którzy wydawali wyroki. Za każdą ofiarą kryje się cała masa nazwisk, wśród nich: Jakub Berman, Roman Romkowski, Helena Wolińska, Anatol Fejgin, Roman Kryże, Stefan Michnik. Wielu z nich ma groby na Powązkach Wojskowych, tuż obok. Inni żyją do dziś w Polsce, Wielkiej Brytanii, Szwecji…

Metodą katyńską
By polscy patrioci nigdy nie zostali odnalezieni doły śmierci zasypywano grubą warstwą ziemi. Ich ciała przywoził tu więzienny grabarz – Władysław Turczyński – na małym drewnianym wózku ciągniętym przez konia. Wcześniej mordowani w murach mokotowskiego więzienia. Jedni w piwnicach X Pawilonu. Inni – jak Pilecki – w oddzielnym budynku kotłowni. Protokół wykonania kary śmierci mówi o plutonie egzekucyjnym. Jego dowódcą był w latach 1945-50 starszy sierżant Piotr Śmietański. Sądząc z podpisów – ledwo piśmienny. W praktyce żadnego plutonu nie było. Zabijał tylko on. Miał jedną, wypróbowaną metodę, zabijał strzałem w tył głowy, metodą sowiecką. W ten sam sposób zostali zamordowani polscy oficerowie w Katyniu. Śmietański zabijał żołnierzy AK, NSZ, WiN, działaczy niepodległościowych – wszystkich którzy nie podobali się „ludowej” władzy. Za najważniejszych „bandytów” dostawał premie…

Śmietański zaczynał w bezpiece /Wojewódzki Urząd Bezpieczeństwa Publicznego w Warszawie/ na początku 1945 r. jako wywiadowca. Funkcja kata kryje się pod terminami: „do dyspozycji szefa” i „oficer do zleceń”. Był też „agentem zaopatrzenia” – chyba po to by bardziej urozmaicić sobie monotonną pracę
Ze skąpych relacji wiemy jedynie że więźniowie Mokotowa nazywali go „Lodziarzem” lub „Poniatowskim”, ze względu na długie bokobrody. Potem pojawiła się informacja że wyjechał do Izraela. W związku z brakiem jakichkolwiek danych o mordercy śledztwo przeciw niemu zostało w 2004 r. umorzone. Ostatecznie okazało się że Piotr Śmietański… zmarł jeszcze w 1950 na gruźlicę

Po Śmietańskim strzałem w tył głowy na Mokotowie zabijał inny starszy sierżant – Aleksander Drej. Podobno był wyjątkowo zachłanny, wykłócał się o każdą nagrodę za egzekucję. W końcu doczekał się – zarządzeniem nr 19 MBP za ofiarną pracę w zwalczaniu wrogiego podziemia otrzymał premię 30 tys. zł

Medalik z Matką Boską
W wojewódzkim UBP w Warszawie pojawił się prawie równo ze Śmietańskim – w lutym 1945, też w roli młodszego wywiadowcy /skończył w 1954 jako młodszy referent, czyli służbowej kariery nie zrobił/. Tak jak Śmietański był „do dyspozycji szefa” i „do zleceń”. Lubił chwalić się że bohatersko walczył w czasie wojny w szeregach Armii Ludowej, że został dwukrotnie ranny. Jego akta nic o tym jednak nie mówią

Drej zamordował wielu którzy naprawdę poświęcali życie dla wolnej Polski, m.in. Zygmunta Szendzielarza, dowódcę V Brygady Wileńskiej. Był 8 luty 1951. Z celi major „Łupaszka” został wyprowadzony wczesnym wieczorem. Prokurator odczytał wyrok śmierci „w imieniu Rzeczpospolitej”. Potem oprawcy zmusili Szendzielarza by pochylił się do przodu. Chcieli by zobaczył leżące na schodach martwe ciała trzech swoich kolegów zabitych przed chwilą. Kula dosięgła „Łupaszkę” o godz. 20.15. Tak przynajmniej wynika z protokołu egzekucji. Drej jest podpisany jako dowódca plutonu egzekucyjnego. Jednak strzelał w tył głowy sam. Mimo upływu lat zwyczaje na Rakowieckiej nie zmieniły się
Niecały miesiąc później, 1 marca 1951, w piwnicach domku gospodarczego na Mokotowie Drej wykonał wyrok na siedmiu członkach IV Zarządu Zrzeszenia Wolność i Niezawisłość. Zabijał w dziesięciominutowych odstępach, co oznacza że egzekucja trwała 70 minut. Gdyby miał pomocników, gdyby naprawdę istniał zapisany w ubeckich papierach pluton egzekucyjny, mogła ona pójść znacznie sprawniej…

Komendant, ppłk Łukasz Ciepliński, wiedział że nie będzie mieć pogrzebu, tylko zostanie wrzucony pod osłoną nocy do jakiegoś bezimiennego dołu. Dlatego tuż przed śmiercią połknął medalik z Matką Boską. Dziś to ważna wskazówka dla ekipy pracującej na „Łączce”
Po odejściu z bezpieki Aleksander Drej przez rok pracował w milicji. Został jednak zwolniony wobec braku „przygotowania do służby w MO”, gdyż „przez okres służby w BP st. sierż. Drej wykonywał zlecenia specjalne”. Krwawy kat zmarł kilka lat temu w Warszawie. Do końca pobierał resortową emeryturę dla szczególnie zasłużonych…

Tadeusz M. Płużański

POLSKI KATYŃ NA POWĄZKACH

Do dołów śmierci wrzucali ich tak jak w Katyniu. Z przestrzeloną potylicą, związanymi rękami. Szczątki polskich patriotów zamordowanych przez komunistów zostały odnalezione! Po 23 latach tzw. wolnej Polski. Na Powązkach Wojskowych w Warszawie Instytut Pamięci Narodowej odkopał zamordowanych w więzieniu na Rakowieckiej

Według najnowszych ustaleń w dzisiejszej kwaterze „Ł” /„Łączka”/ Cmentarza Wojskowego na Powązkach w Warszawie komuniści od połowy 1948 r. grzebali ciała zamordowanych w więzieniu przy ul. Rakowieckiej. Zrzucali je do dołów, zasypywali wapnem, a teren niwelowali. W miejscu tym które po wojnie nie należało do cmentarza zrobiono kompostownię, śmietnik, a potem zaczęto stawiać groby – często oprawców. Przywódców komunistycznej partii i państwa, sędziów, prokuratorów, funkcjonariuszy UB i Informacji Wojskowej. Bermanów, Brystygierów, Kryżów, Fejginów…

Mieli zniknąć na zawsze
Na „Łączce” pogrzebanych może być ok. 300 osób – polskich patriotów którzy nie zgodzili się na drugą, sowiecką okupację Polski. Tu najpewniej zakończyli swoją ziemską drogę: dobrowolny więzień Auschwitz rtm. Witold Pilecki, szef Kedywu AK gen. August Emil Fieldorf „Nil”, dowódca 5 Brygady Wileńskiej mjr Zygmunt Szendzielarz „Łupaszka”, dowódcy Zrzeszenia „Wolność i Niezawisłość”, w tym ppłk Łukasz Ciepliński, cichociemny, żołnierz AK mjr Bolesław Kontrym „Żmudzin”, dowódca AK i WiN na Lubelszczyźnie mjr Hieronim Dekutowski „Zapora”, obrońca Wybrzeża we wrześniu 1939 kmdr Stanisław Mieszkowski, działacz narodowy Adam Doboszyński. Wśród pochowanych tu ofiar komunistycznego terroru jest też zapewne przedwojenny dyrektor Katolickiej Agencji Prasowej, członek Rządu RP na Uchodźstwie, a po wojnie redaktor naczelny „Tygodnika Warszawskiego”, pisma Kurii Metropolitarnej Warszawskiej – ks. Zygmunt Kaczyński. I wielu, wielu innych przedstawicieli polskiej inteligencji, elity II RP

Rodziny często nie wiedziały o śmierci najbliższych. Oni mieli zniknąć na zawsze. Naczelnik więzienia mokotowskiego Alojzy Grabicki żonie jednego ze skazanych powiedział: „Po takich zbrodniarzach ziemia musi być zrównana”. Najpierw ich mordowano, a potem przez cały PRL mordowano pamięć o nich. Z przykrością należy stwierdzić że po 1989 r. niewiele się zmieniło. Skandaliczne jest to że IPN-owi pozwolono na badanie „Łączki” dopiero teraz, po 23 latach wolnej Polski… Przecież rodziny ofiar do dziś nie mogą zapalić lampki na grobie i pomodlić się, bo tych grobów po prostu nie ma. Można odnieść wrażenie że dzisiejsze okrągłostołowe „elity”, które bardzo często mają komunistyczny rodowód, również po stronie „Solidarności”, nie chcą by prawdziwi bohaterowie wrócili do świadomości Polaków

Bez grobów
Zamordowanych grzebano w bezimiennych grobach. Z przepisów więziennych wynikało że należało to robić na miejscowym cmentarzu, często na jego obrzeżach, z dala od innych grobów lub obok cmentarnego muru
Inaczej było np. w Białymstoku. Naczelnik wydziału więziennictwa miejscowego WUBP Leon Ozgowicz w 1953 r. napisał że zwłoki chowa się „w miejscach niedostępnych dla osób cywilnych, tzn. w różnych miejscach. Powyższych czynności dokonuje się tajnie, tak by nikt tego nie spostrzegł z osób niepożądanych. Na cmentarzu nie chowa się z powodu tego że mogą ciało wygrzebać i urządzić jakiekolwiek demonstracje, co jest niedozwolone. Wobec tego nie ma żadnych grobów ani też numerów na grobie”. Ciała chowano też bezpośrednio w miejscach kaźni – w więzieniach, np. owianej do dziś tajemnicą podwarszawskiej katowni w Miedzeszynie /kryptonim „Spacer”/, czy nie mniej tajnym areszcie NKWD we Włochach /tu więziono m.in. Bolesława Piaseckiego, a być może również gen. Fieldorfa/

„Ubek-emeryt”
Kluczem do ustalenia miejsca pogrzebania bohaterów Polski Podziemnej jest odnaleziony w archiwach IPN-u dokument. To zapis relacji Władysława Turczyńskiego, który w więzieniu przy Rakowieckiej w Warszawie trudnił się grzebaniem zwłok zamordowanych. Wskazywał on jednoznacznie na Powązki, a najprawdopodobniej właśnie na tzw. Łączkę – obecną kwaterę „Ł” Cmentarza Wojskowego, która w latach 50 znajdowała się poza terenem ówczesnej nekropolii. Obecnie jest tam symboliczny pomnik więźniów politycznych zamordowanych w latach 1945-56 na warszawskim Mokotowie

Groby oprawców…
Ustalenia IPN-u to przełom w poszukiwaniach zwłok polskich bohaterów, bowiem przez lata rodzinom, mimo wielu starań, prawdy nie udało się odkryć. Dotychczas oprócz „Łączki” wskazywano także inne miejsca grzebania ciał zamordowanych. Kilka lat temu dostałem list, podpisany: „ubek-emeryt”, w którym – sądząc po charakterze pisma – starszy pan informował mnie że generał Emil Fieldorf, podobnie jak rotmistrz Witold Pilecki i inne ofiary komunistycznych morderców, został pogrzebany na Okęciu, przy fosach

Wózkiem na Powązki
Oprócz „Łączki” badacze najczęściej wymieniali jednak Dolinkę Służewiecką – teren przy kościele św. Katarzyny, gdzie po latach stanął pomnik ofiar totalitaryzmu. Tak było przez lata. Dzisiejsza wiedza jest bardziej precyzyjna. Otóż na Służewcu polscy patrioci mieli być chowani od 1945 do 1948 r. Potem, od początku 1948 r., zbrodniczy plan uległ zmianie – miejscem spoczynku doczesnych szczątków bohaterów stały się Powązki
Finałowa scena filmu Ryszarda Bugajskiego „Generał Nil” pokazuje jak po wykonaniu wyroku ciało gen. Fieldorfa, zapakowane do worka, zostaje wywiezione poza teren więzienia na drewnianym wózku ciągniętym przez konia. Ten stukot kopyt, najczęściej późnym wieczorem, zapamiętało wielu więźniów Mokotowa. Następnie grabarze wrzucili worek do głębokiego dołu i posypali wapnem. Gdzieś pod murem cmentarza. Teraz, dzięki IPN-owi, możemy dopowiedzieć: cmentarza na Powązkach

Tadeusz M. Płużański /27.7.2012/

/POMYSŁ STRONY I OPRACOWANIE – CEZARY DĄBROWSKI/ZAWSZEPOLSKA.EU/