Silni, zwarci i gotowi?…

armiaRozmowa z senatorem Bogdanem Pękiem, członkiem senackiej komisji obrony

Rząd szykuje nam 15 sierpnia wielką defiladę wojskową w Warszawie, chwali się że pokaże nasze leopardy, haubice krab, setki żołnierzy, nad głowami przelecą nam F-16… Czy my mamy się czym chwalić, jeżeli chodzi o armię, uzbrojenie? Mamy co pokazać światu?

I tak, i nie… Zacznijmy od tego że ta defilada, ten pokaz siły, to będzie urządzone na potrzeby kampanii prezydenckiej, bo pan prezydent lubuje się wprost w tego typu uroczystościach, występując na tle tej niewielkiej ilości nowoczesnego sprzętu. Będzie chciał się pokazać narodowi jako ten dobry tata, który dba o obronność i armię. Rząd oczywiście, z podupadającym politycznie i medialnie premierem, nie omieszka podłączyć się do tego interesu, pokazując że jesteśmy silni, zwarci i gotowi. A sytuacja międzynarodowa jest akurat bardzo groźna. Nie chciałbym dezawuować naszych możliwości obronnych, ale muszę z pełną odpowiedzialnością powiedzieć, że kompleksowa polityka w stosunku do sił zbrojnych, do polskiej armii, prowadzona przez obecną koalicję od ponad siedmiu lat, jest fatalna i doprowadziła do znacznego osłabienia naszego potencjału obronnego.

Do czego więc koalicja rządowa Platformy Obywatelskiej i PSL doprowadziła przez te siedem lat nasze siły zbrojne?

Rząd PO/PSL zlikwidował stary system armii pochodzącej z poboru, wprowadził nowy system armii zawodowej i właściwie nasze dzisiejsze siły zbrojne mieszczą się na jednym stadionie. Są one pozbawione wielu niezbędnych atrybutów decydujących o poziomie zdolności obronnych, a przede wszystkim systemu antyrakietowego i nowoczesnego systemu obrony powietrznej, zwłaszcza średniego i dalekiego zasięgu, tu jesteśmy za krajami trzeciego świata. Wobec zagrożenia rosyjskiego, które stało się dziś realnym, trzeba powiedzieć że w ciągu tych wszystkich lat wydano na obronność o osiem miliardów złotych mniej niż zaplanowano w budżetach. Zapowiedź wydania ponad stu miliardów złotych do 2022 roku jest w znacznej mierze zapowiedzią propagandową, bo przypuszczam że nawet ułamka tych pieniędzy nie będzie wydawać obecny rząd. Jako członek komisji obrony jestem bardzo zaniepokojony obecnym stanem polskich sił zbrojnych, tym zamieszaniem w trakcie ich przebudowy, a także tym że nie jest dotąd do końca wytyczony system dowodzenia, który może nie zadziałać należycie w przypadku nie daj Boże jakiejś agresji zewnętrznej. Agresji, która dotąd wydawała się niemożliwa, ale teraz ta możliwość, choć jeszcze jako mgliste zagrożenie, to jednak nabiera kształtów realnych.

W związku z tym że prezydent i premier chcą pokazać 15 sierpnia siłę naszego wojska, to jaka jest tak naprawdę ta siła?

Mamy 48 myśliwców F-16, to najnowocześniejsza część naszego potencjału. To myśliwce wielozadaniowe. Biorąc pod uwagę poziom rozwoju światowego lotnictwa nasze F-16 są tego wyższego średniego poziomu, z nieco zapóźnioną elektroniką technologicznie w stosunku do najnowszych rozwiązań na świecie. Jednak jest to realna siła, pod warunkiem oczywiście że wszystkie te 48 maszyn F-16 jest utrzymywanych w pełnej gotowości bojowej, z odpowiednio wyszkolonymi pilotami, z nalataniem odpowiedniej liczby godzin, tak by ten potencjał mógł być realnie wykorzystany.

I już nic więcej poza F-16 nie mamy?

Jeżeli chodzi o siły lądowe, to tu braki są ogromne, szerokie i głębokie. W zasadzie oprócz wojsk specjalnych, które są na światowym poziomie, z tym że są to siły nie służące do kompleksowej obrony przed agresją z zewnątrz, a raczej do wykonywania zadań specjalnych, jak dotąd głównie za granicą, gdzie wykazały się odpowiednim wyszkoleniem, przygotowaniem, wyposażeniem, to mamy być może trzy, może cztery brygady w pełnej sprawności bojowej. I to jest dalekie od niezbędnego minimum.

Która to więc obecnie armia Europy, świata, ta nasza armia?

/śmiech/ Nie jestem w stanie odpowiedzieć na tak postawione pytanie. Myślę że cała Unia Europejska, która jest potęgą ekonomiczną i karłem militarnym, musi zacząć sobie stawiać to pytanie, bo dotąd żyła w bogactwie i przeświadczeniu że nie ma realnego zagrożenia z zewnątrz. Gdyby nie parasol ochronny USA to dzisiejszy potencjał militarny całej Unii Europejskiej moim zdaniem nie byłby wystarczający do wyrównania poziomu zagrożenia wschodniego. Poważną siłą jeżeli chodzi o wojska lądowe jest armia turecka, Francuzi dysponują dobrym lotnictwem i siłami nuklearnymi, Brytyjczycy również, Niemcy dysponują niewielką dobrze wyposażoną armią, ale jej mobilność w przeniesieniu na teatr rubieży wschodnich Unii Europejskiej i ilość realnych wojsk lądowych służących obronie jest niewystarczająca. Polska więc na tym tle wpisuje się w ten kompleks, z tym że u nas stosunek oficerów do żołnierzy, zwłaszcza żołnierzy wyszkolonych jest chyba najgorszy. I cały ten proces modernizacji, czytaj: praktycznie likwidacji, zwijania polskiej armii, jeszcze ją osłabia.

Co powinno się robić byśmy mieli odpowiednie siły zbrojne?

Wydaje się że zewnętrzne czynniki muszą wpłynąć na to, by nastąpiła błyskawiczna reorganizacja naszych sił zbrojnych, ich wzmocnienie, zwiększenie wydatków budżetowych, ale realne, a nie tylko deklarowane. Jednocześnie musi zwiększyć się nacisk na intensyfikację szkolenia, dziś daleko niewystarczającego. Musi też nastąpić jakieś rozwiązanie problemu obrony cywilnej, której praktycznie nie ma. I to wszystko dopiero może ten potencjał na tyle wzmocnić, że stałby się on potencjałem poważnym. Ale biorąc sprawy realnie, bez pewności, że nasi sojusznicy natowscy, czytaj Stany Zjednoczone Ameryki, staną w naszej obronie w przypadku zewnętrznych zagrożeń, to wobec zagrożeń ze Wschodu jesteśmy praktycznie bezsilni. Eksperci twierdzą, że nasza armia jest słabsza od armii białoruskiej. Właśnie do tego doprowadziła ciągła modernizacja, zmiany, oszczędności. A największy negatywny wkład ma tu obecna koalicja, która rządzi już dwie kadencje.

„Putin traktuje Polskę wśród państw zachodnich jako swego największego wroga” – tak powiedział ostatnio gen. Waldemar Skrzypczak. Co to dla Polski oznacza?

Największym osiągnięciem Rzeczypospolitej po 1989 roku było wstąpienie do NATO, które jako układ obronny jest jedynym realnym gwarantem naszego bezpieczeństwa. Wstąpienie do UE na kiepskich warunkach, całkowicie źle rozgrywane polskie interesy narodowe w UE, to jakby odrębny temat, ale nie można go ocenić zbyt pozytywnie. I Putin rozumie, że gdyby nie NATO i Polska na wschodniej rubieży, to jego chęć odbudowy mocarstwowości rosyjskiej byłaby dużo łatwiejsza do realizacji. Teraz zaczyna połykać Ukrainę, zostałaby mu Pribałtyka, czyli Litwa, Łotwa i Estonia, Białoruś jest właściwie w jego strefie wpływów, jest Naddniestrze, są państwa kaukaskie, które po opanowaniu tych rubieży musiałyby się stać przynajmniej kondominium, jeżeli nie zostałyby wchłonięte wprost w obszar wielkiej Rosji. Polska dlatego jest dla Putina największym zagrożeniem, że uważa nas za bliską zagranicę, inaczej mówiąc za największą stratę z dawnej strefy wpływów, z okresu PRL-u, kiedy to demokracja ludowa rozlewała się szeroko we wschodniej i środkowej Europie. A Polska chyba dopiero zaczyna trzeźwieć i poważnie traktować to zagrożenie ze Wschodu.

Coś poważnego nam grozi ze strony Putina?

Osobiście uważam że bezpośredniego zagrożenia uderzeniem armii rosyjskiej na nasz kraj nie ma. Dzisiejszy stosunek sił armii rosyjskiej do armii amerykańskiej nie wytrzymuje krytyki. Inaczej mówiąc Rosja nie ma żadnych szans z USA w bezpośrednim konflikcie zbrojnym i będzie prowadzić politykę nacisków, układania się z Niemcami ponad głowami UE, zwłaszcza Polski, Litwy, Łotwy i Estonii, a jest to moim zdaniem polityka donikąd. Putin rozumie tylko politykę siły i jedynym rozwiązaniem skutecznym będą sankcje, nie polegające na takich drobiazgach jak obecnie, ale na strategicznym wstrzymaniu, radykalnym zmniejszeniu odbioru surowców energetycznych, zwłaszcza gazu i ropy. To zmusiłoby Putina do przestawienia się w kierunku chińskim. Myślę że w ciągu dziesięciu lat Rosja stałaby się wtedy kondominium Chin. Wszystko to jest zarazem tak dziwne, że nie mogę tego zrozumieć. Bo nawet strategiczna gra Niemiec, polegająca na budowie pewnego cichego sojuszu z Rosją, dla wyrównania przewagi amerykańskiej, nie budując jednocześnie własnej siły militarnej, która byłaby realnym gwarantem obrony, jest działaniem nieracjonalnym. Przecież gdyby Ameryka wycofała się z NATO, przyjmując inną strategię globalną, to UE miałaby być może bardzo mało czasu na dozbrojenie się. A wymagałoby to radykalnych, trudnych do zaakceptowania przez społeczeństwa UE, przyzwyczajone do życia w luksusie, istotnych wyrzeczeń.

Pan mówi że realnego zagrożenia agresji Putina na Polskę nie ma, a doradca naszego ministra obrony gen. Pacek stwierdził: „Nie wykluczamy że blisko Polski będzie konflikt na szerszą skalę, co więcej, nie możemy zaprzeczyć że obejmie on nasz kraj”. Czyli mamy się czego obawiać, czy nie?

Uważam że zagrożeniem dla przyszłości Europy, a także Polski, która jest częścią Europy i UE, jest realna agresja Rosji na Ukrainę. Gdyby ona nastąpiła, zmienia to oczywiście w krótkim czasie układ sił. Rosja przejmując Ukrainę rzuca wyzwanie wolnemu światu i staje się na powrót groźnym, wrogim nam mocarstwem. Odpryski takiego działania moglibyśmy w Polsce odczuć w postaci fali uciekinierów z Ukrainy, czy czegoś podobnego. Natomiast myślę, że bezpośrednie wkroczenie czy agresja wojsk rosyjskich na teren Polski byłaby rzuceniem rękawicy Stanom Zjednoczonym Ameryki i całej UE. Coś takiego wydaje mi się niemożliwe. Natomiast obecnie rządzący w Polsce i ten doradca ministra obrony powinni zajmować się szybkim wzmocnieniem zdolności bojowej naszej armii, a nie opowiadaniem banałów politycznych, usiłując wygrać dla siebie, w związku ze spadającymi notowaniami społecznymi, ten problem, strasząc ludzi możliwością agresji, co powoduje naturalne gromadzenie się wokół realnej władzy. Czyli taki dobry, litościwy pan prezydent, który tak dba o to wojsko i urządza takie wspaniałe defilady, dobry pan premier, który ma poważanie na Zachodzie i będzie gwarantem że Rosja na nas nie najedzie. Choć do tej pory widać wyraźnie że ta ich polityka w obszarze kontaktów z Rosją zbankrutowała, w obszarze kreowania naszej siły zbrojnej również.

Czyli mówiąc o zagrożeniu ze strony Putina chcą poprawić sobie sondaże?

To cynizm mający wywołać pewien efekt wyborczy, bo ostatnie sondaże wskazują, że to już ostatnie miesiące rządów tej fatalnej dla Polski koalicji, i bardzo dobrze. A paradoks historyczny polega na tym, że agresja rosyjska na Krym i sianie zamętu, bo do tej pory jest to ewidentne sianie zamętu na Ukrainie, próba destabilizacji tego państwa, która być może skończy się rzeczywistą agresją, nie doprowadziła do dalszego spadku notowań tej fatalnej koalicji rządowej w Polsce. Bo ta koalicja ponosi także część politycznej odpowiedzialności za sytuację na Ukrainie, w związku z tą fatalną polityką, która nawet wzmocniła tę koalicję… Gdyby nie afera taśmowa to prawdopodobnie jej notowania byłyby całkiem niezłe, choć całkowicie niezasłużone. Oni potrafili tak zręcznie grać kartą zagrożenia rosyjskiego, że część wahającego się elektoratu wyborczego, zwłaszcza tego centrowego, uważa że w sytuacji realnego zagrożenia trzeba gromadzić się wokół rządzących. To już obecnie nie działa tak jak działało kiedyś.

Defilada wojskowa 15 sierpnia zadziała?

Ta manifestacja siły, ta defilada, ma zwrócić uwagę, bo przecież nie jest to pokaz siły wobec Rosji. Rosja – tak sądzę – ma dokładne rozpoznanie tego czym my dysponujemy, pewnie do jednego przecinka i do jednego naboju. To próba pokazania narodowi że jesteśmy silni, zwarci i gotowi, a synonimem tej zwartości jest pan prezydent, pan premier, ten rząd i ta koalicja. To taka próba wzmocnienia pozytywnego odbioru społecznego: my to marnie modernizujemy i my jesteśmy lepszym gwarantem bezpieczeństwa Polski niż potencjalni nasi następcy, obecna opozycja, która z Rosją prowadzi ostrzejszą politykę. Tyle, że gdyby ta ostrzejsza polityka była prowadzona jako polityka realna, to wydaje się, że Rosja nie pozwoliłaby sobie na to na co sobie pozwoliła. Bo wszyscy obserwatorzy z całego świata twierdzą, że jest to niebezpieczny precedens, pierwsze od wojny wrogie przejęcie części terytorium suwerennego państwa, i to w Europie. Konsekwencje tego dla Rosji na razie są niewielkie, a większość Rosjan akceptuje tego typu działania. Jeżeli sankcje nie będą wystarczająco skuteczne, a na razie są za słabe, to myślę, że Putin zdecyduje się na przejęcie, nie wiem tylko czy wprost, czy w drodze jakiejś bardziej długotrwałej destabilizacji, całej wschodniej Ukrainy.

rozm. Cezary Dąbrowski/www.zawszepolska.eu /14.VIII.2014/
/Odmówiły mi publikacji powyższego tekstu: Nasz Dziennik /ta redakcja, jak zawsze, nie chciała w ogóle rozmawiać ze mną w tej sprawie, nie odpowiedziała na ileś maili na ten temat/, Rzeczpospolita, Fakt /podobnie jak Nasz Dziennik/, Gazeta Wyborcza /podobnie jak Nasz Dziennik/, portal interia.pl /podobnie jak Nasz Dziennik/, portal wp.pl /podobnie jak Nasz Dziennik/, tygodnik Idziemy /podobnie jak Nasz Dziennik/, tygodnik Gość Niedzielny, tygodnik Niedziela /podobnie jak Nasz Dziennik/, Gazeta Polska, portal SDP, tygodnik Wprost /podobnie jak Nasz Dziennik/, Metro/

***

Zmiana warty w wojsku

Generał broni Mieczysław Gocuł objął obowiązki szefa Sztabu Generalnego Wojska Polskiego. Zastąpił gen. Mieczysława Cieniucha, którego trzyletnia kadencja właśnie się zakończyła. Przed Gocułem stoi zadanie przebudowy armii

Dobiegł końca czas pełnienia przeze mnie służby jako szefa Sztabu Generalnego. Towarzyszy mi refleksja że wiele trudnych zadań oraz odpowiedzialnych decyzji stało się moim udziałem. Wszystko co czyniłem wynikało z głębokiego przekonania że nadrzędną wartością jest służba ojczyźnie – powiedział gen. Cieniuch

– Siły Zbrojne Rzeczypospolitej Polskiej przeszły w minionych latach ogromne zmiany strukturalne, organizacyjne, technologiczne i mentalne. Działamy w stabilnym środowisku bezpieczeństwa międzynarodowego. Jesteśmy ważnym ogniwem Sojuszu Północnoatlantyckiego w zjednoczonej Europie. To efekt naszego wspólnego wysiłku – dodał. – Proszę was o wsparcie dla gen. Mieczysława Gocuła. Jestem głęboko przekonany że mój następca może liczyć na waszą pomoc w każdej sytuacji – zwrócił się do dowódców były szef.

Minister obrony Tomasz Siemoniak w objęciu stanowiska szefa Sztabu Generalnego przez 50-letniego gen. Gocuła widzi zmianę pokoleniową, a także element kontynuacji, bo obowiązki obejmuje dotychczasowy pierwszy zastępca Cieniucha. – Generał Mieczysław Gocuł jest najmłodszym generałem obejmującym szefostwo Sztabu Generalnego od czasu odzyskania niepodległości w 1989 r. – powiedział Siemoniak.

Generał Gocuł nie ukrywa że czekają go niełatwe zadania. Armia jest w trakcie przemian. – Przed nami rok intensywnego szkolenia dowództw, sztabów i wojsk przed sojuszniczym ćwiczeniem na terytorium naszego kraju. Kolejnym, równie istotnym zadaniem stojącym przed Siłami Zbrojnymi, jest sprawne funkcjonowanie naszych żołnierzy w misjach poza granicami kraju, w szczególności w Afganistanie – podkreślił nowy szef Sztabu Generalnego. Jak zaznaczył probierzem skuteczności działania będzie sprawne przekazanie odpowiedzialności władzom Afganistanu z jednoczesnym wycofaniem naszego kontyngentu i przywróceniem sprawności technicznej uzbrojenia i sprzętu wojskowego. Kolejne wyzwanie to modernizacja techniczna.

– Przypominam że jest to pierwszy rok wdrażania postanowień programu rozwoju Sił Zbrojnych na kolejną dekadę, na lata 2013-2022. Miarą efektywności w obszarze modernizacji technicznej będzie sprawne i terminowe wdrażanie nowoczesnego uzbrojenia i sprzętu wojskowego do Sił Zbrojnych – stwierdził Gocuł.

Generał Gocuł jest absolwentem Wyższej Szkoły Oficerskiej Wojsk Pancernych w Poznaniu, Akademii Obrony Narodowej w Warszawie, Land Force Command and Staff College w Kanadzie i Królewskiej Akademii Studiów Obronnych w Wielkiej Brytanii. Od października 2010 r. był pierwszym zastępcą szefa Sztabu Generalnego, a wcześniej zastępcą szefa Zarządu Planowania Operacyjnego, szefem Zarządu Analiz Wywiadowczych i Rozpoznawczych oraz szefem Zarządu Planowania Strategicznego. W 2003 r. stanął na czele oddziału operacyjnego Dowództwa Wielonarodowej Dywizji w Iraku, a w latach 2004-05 służył w Dowództwie Operacyjnym, najpierw w grupie organizacyjnej, potem jako szef zespołu operacyjnego, a następnie jako szef oddziału planowania operacyjnego centrum planowania oraz zastępca szefa centrum planowania.

Bronisław Komorowski wręczył też dowódcom rodzajów Sił Zbrojnych akty przedłużenia kadencji do końca stycznia 2014 r. Otrzymali je generałowie broni: Zbigniew Głowienka /Wojska Lądowe/ i Lech Majewski /Siły Powietrzne/, adm. floty Tomasz Mathea /Marynarka Wojenna/ i gen. bryg. Piotr Patalong /Wojska Specjalne/. 23 kwietnia prezydent wyznaczył także gen. dyw. Marka Tomaszyckiego na nowego dowódcę operacyjnego. Tomaszycki obejmie to stanowisko 20 maja.

pc-s/nd /7.V.2013/

***

Mułła bandyta wreszcie wpadł

Polscy żołnierze schwytali w Afganistanie groźnego talibskiego terrorystę – mułłę Saeeda Rahmana, który znajdował się na liście najbardziej poszukiwanych afgańskich terrorystów

Saeed Rahman został zatrzymany przez komandosów z Lublińca we współpracy z afgańskimi antyterrorystami z Ghazni. Poszukiwania mułły, który odpowiedzialny jest m.in. za porwania i przygotowania zamachów z użyciem prowizorycznych ładunków wybuchowych na wojska koalicyjne i afgańskie siły bezpieczeństwa w prowincjach Ghazni i Deh Yak, trwały od dłuższego czasu

Szef Sekcji Informacyjno-Prasowej Polskich Sił Zadaniowych w Afganistanie kpt. Janusz Błaszczak poinformował że realizację zadania umożliwiły informacje dostarczone przez służbę polskiego wywiadu wojskowego. Według niego akcja została przeprowadzona tak skutecznie że w momencie ujęcia mułła był „kompletnie zaskoczony i nie stawiał oporu”.

Kilka dni wcześniej nasi żołnierze zatrzymali także sześciu groźnych rebeliantów – w tym mułłę Abdula Kabira który znajdował się na pierwszym miejscu listy najbardziej aktywnych talibów we wschodnim Afganistanie. W wyniku ostatnich operacji polscy komandosi znaleźli także i zniszczyli 1.5 tony materiałów wybuchowych domowej roboty, kilkadziesiąt skrzynek z amunicją oraz broń.

mbz/nd /16.I.2013/

***

Polak szefem komandosów

Dowódca Jednostki Wojskowej Formoza kmdr Dariusz Wichniarek został szefem sztabu Dowództwa Komponentu Sił Specjalnych w Afganistanie

Funkcję tą będzie pełnić przez rok. Powierzenie Polakowi funkcji szefa sztabu zaproponowało Dowództwo Operacji Specjalnych NATO. Dowództwo Wojsk Specjalnych wskazało właśnie na kmdr. Wichniarka – poinformował rzecznik prasowy Dowództwa Wojsk Specjalnych ppłk Ryszard Jankowski

– Szef sztabu jest trzecią po dowódcy i jego zastępcy osobą w Dowództwie Komponentu Sił Specjalnych w Afganistanie. Jego zadaniem jest koordynacja pracy całego komponentu – powiedział kmdr Wichniarek.

– W sytuacjach szczególnych będą mi powierzane obowiązki jakie zwykle pełni dowódca – dodał. Nie jest wykluczone że będzie także kierować konkretnymi operacjami prowadzonymi przez komandosów. Wichniarek dowodził Formozą ostatnie trzy lata, wcześniej służył w Dowództwie Wojsk Specjalnych w Krakowie. Na czas nieobecności Wichniarka obowiązki szefa Formozy przejmie jego dotychczasowy zastępca – kmdr por. Radosław Tokarski.

Formoza to jednostka przygotowana do operacji specjalnych prowadzonych zarówno na wodzie, jak i na lądzie. Jej żołnierze wyposażeni są w uzbrojenie typowe dla wiodących jednostek specjalnych na świecie. Ze względu na wyszkolenie, wyposażenie i tryb działania członkowie jednostki nazywani są często „Polskimi Fokami” i porównywani do legendarnego oddziału US Navy Seals.

pap /9.I.2013/ 

***

Black Hawks w Mielcu

W Polskich Zakładach Lotniczych w Mielcu będą produkowane części do helikopterów Black Hawk z przeznaczeniem dla armii Stanów Zjednoczonych

Wielomilionowy kontrakt PZL Mielec z firmą Sikorsky Aircraft na produkcję kabin i belek ogonowych do czarnych jastrzębi to kolejne wyzwanie dla podkarpackiego producenta sprzętu lotniczego

W ramach pięcioletniej umowy firma Sikorsky Aircraft, która jest spółką zależną United Technologies Corporation, może zamówić w PZL Mielec do 250 kabin, stożków ogonowych i pylonów do dwóch odmian helikopterów Black Hawk.

Dokładna liczba zamówień jest jednak uzależniona od sprzedaży przez Sikorsky Aircraft śmigłowców armii USA, a za jej pośrednictwem także innym państwom. Realizacja zamówienia rozpocznie się z chwilą podpisania przez firmę Sikorsky liczonego w miliardach dolarów kontraktu z armią amerykańską, co zaplanowano na połowę lipca br. Na transakcji PZL mogą zarobić nawet do 350 mln dol. Michał Tabisz, rzecznik prasowy PZL Mielec, powiedział że dla podkarpackiego producenta sprzętu lotniczego to kolejny ważny kontrakt podpisany w dość krótkim czasie.

Można powiedzieć że to stempel jakości jaki otrzymujemy. Jeżeli bowiem armia USA jest gotowa wyposażać swoje śmigłowce kabinami i belkami ogonowymi z Mielca, to znaczy że standard tych struktur lotniczych jest najwyższy na świecie. To także sygnał że na naszej firmie, na profesjonalizmie załogi można polegać – powiedział rzecznik PZL Mielec.

Zarówno udział w programie Black Hawk, niebagatelna kwota kontraktu, jak i klient docelowy z najwyższej półki mimo kryzysu w branży przemysłowej pozwalają załodze PZL ze spokojem patrzeć w przyszłość. Od 2009 r. PZL Mielec wyprodukowały blisko 100 kabin, 75 stożków ogonowych i 75 pylonów dla śmigłowców Black Hawk.

W Mielcu wyprodukowano dotychczas 12 śmigłowców w wersji międzynarodowej Black Hawk S70i. Czarny jastrząb, który sprawdził się w działaniach wojennych ostatnich dekad, m.in. w Iraku i Afganistanie, ma także szanse wygrać lotniczy przetarg na śmigłowiec dla polskiej armii. PZL Mielec, które od 2007 r. należą do amerykańskiej firmy Sikorsky Aircraft Corporation, są największym i najnowocześniejszym producentem statków powietrznych w Polsce, ale rozwijają się także w innych obszarach.

W Mielcu powstają samoloty M28 wykorzystywane w transporcie towarowym i osobowym, a wkrótce ma się rozpocząć produkcja elementów nowego modelu zaawansowanego technologicznie siedmiomiejscowego biznesowo-dyspozycyjnego samolotu odrzutowego Eclipse 550. Pierwsza maszyna ma być gotowa w przyszłym roku, a jej cena to ok. 2.7 mln dol.

mk/nd /22.VI.2012/

***

Kałasznikow w odwrocie, ale…

Coraz więcej armii byłych republik sowieckich wybiera zachodni sprzęt. Kałasznikow idzie na złom

Z uniezależnieniem politycznym idzie uniezależnienie zbrojeniowe. Rosja, do niedawna główny dostawca sprzętu wojskowego w przestrzeni postsowieckiej, zaczyna tracić rynki zbytu. Ostatni przykład – Azerbejdżan. Tamtejsza armia rezygnuje z automatów Kałasznikow na rzecz izraelskich karabinów Tabor

Według nieoficjalnych doniesień w Azerbejdżanie powstanie nawet zakład produkcji tej broni. Izraelskie automaty to tylko jeden z ostatnich zakupów Azerbejdżanu w Izraelu. Jak pisze Jerulasem Post, Azerowie kupują od państwa żydowskiego także bezzałogowe samoloty, systemy przeciwrakietowe i inny sprzęt. W sumie za 1.6 mld dol. To wynik zbliżenia między obu państwami. – Łączy nas wspólny wróg, Iran – powiedział izraelski politolog Zeew Magen.

Podobną diagnozę stawiają rosyjscy eksperci. Izraelska broń ma być skuteczniejsza m.in. w walce z prorosyjską Armenią o Górski Karabach, enklawę zamieszkaną przez Ormian, ale w grę wchodzi także sytuacja geopolityczna. Sąsiadujący i skłócony z Azerbejdżanem Iran znalazł się na celowniku USA i Izraela. Władze w Baku, zacieśniając współpracę wojskową z państwem żydowskim, demonstrują kogo poprą w tym konflikcie. A tracąca kolejne kontrakty w Azerbejdżanie Rosja otwarcie popiera Teheran.

Wcześniej z kałasznikowów zrezygnowały jednak również Gruzja i Ukraina, które postawiły na zbliżenie z Zachodem. MSW w Kijowie informowało o nabyciu licencji na produkcję izraelskich tavorów już cztery lata temu, za rządów prozachodniej ekipy pomarańczowej rewolucji. Broń trafiła do uzbrojenia żołnierzy jednostek specjalnych.

W ubiegłym roku nawet rosyjska armia przestała składać zamówienia na kałasznikowy. Automat nadal jest jednak produkowany i Rosjanie zawzięcie go bronią. – Kałasznikowy mają być zmodernizowane. To dobra broń, ciągle popularna w wielu państwach świata – zapewniał rosyjski ekspert od bezpieczeństwa pułkownik Anatolij Cyganok.

Kałasznikow dla mieszkańców krajów uciemiężonych niegdyś przez ZSRS kojarzy się z dominacją Moskwy. To że Rosja ma coraz większe problemy ze sprzedażą sprzętu wojskowego w przestrzeni postsowieckiej, nie zmienia faktu że jest jego największym, po Stanach Zjednoczonych, eksporterem na świecie. W 2011 r. sprzedała broń o wartości 13.2 mld dol. W tym roku ma sprzedać jeszcze więcej. Jej głównymi klientami są jednak państwa egzotyczne: Indie, Algieria, Wenezuela, Birma, Indonezja, Uganda.

ts/pz/rp /21.VI.2012/

***

Już 37 naszych ofiar w Afganistanie

Sierżant Zbigniew Biskup zmarł w czwartek w szpitalu wojskowym w bazie Ghazni. To 37 ofiara polskiej misji w Afganistanie

Jak podał rzecznik prasowy Dowództwa Operacyjnego Sił Zbrojnych ppłk Mirosław Ochyra, żołnierz był w trakcie leczenia szpitalnego i jego śmierć nie ma związku z działaniami bojowymi. Okoliczności zgonu wyjaśniają służby medyczne

Sierżant Biskup służył w Afganistanie od ponad dwóch miesięcy jako starszy technik śmigłowca w Samodzielnej Grupie Powietrzno-Szturmowe. Miał 35 lat. Pozostawił żonę i dziewięcioletniego syna. Rodzina została powiadomiona o zdarzeniu.

W polskiej bazie w Ghazni odbyła się w czwartek, z udziałem premiera Donalda Tuska i szefa MON Tomasza Siemoniaka, ceremonia pożegnalna żołnierzy poległych w środę. Pięciu żołnierzy z 20 Bartoszyckiej Brygady Zmotoryzowanej zginęło podczas patrolu, gdy ich transporter najechał na minę. Wskutek eksplozji ładunku wybuchowego pod samochodem zginęli: starszy kapral Piotr Ciesielski, starszy szeregowy Łukasz Krawiec, starszy szeregowy Marcin Szczurowski, starszy szeregowy Marek Tomala i szeregowy Krystian Banach.

Dotychczas w Afganistanie straciło życie w sumie 37 Polaków: 36 żołnierzy i jeden ratownik medyczny.

mj/pap/iar/kk /22.12.2011/

***

Zginęło pięciu Polaków

Pięciu polskich żołnierzy zginęło w Afganistanie. Do ataku przyznali się talibowie. Trzech żołnierzy zmarło na miejscu, dwóch w szpitalu wojskowym

Konwój z żołnierzami wjechał na potężną minę-pułapkę. Do tragedii doszło 11 kilometrów od polskiej bazy w Ghazni. Nasi żołnierze jechali drogą Highway One do miejscowości w której miało być otwarte mauzoleum

Agencja AP podała że był to wybuch potężnej bomby. Informację potwierdził rzecznik Dowództwa Operacyjnego Sił Zbrojnych pułkownik Mirosław Ochyra.

Bomba wybuchła pod pojazdem typu M-ATV, budowanym z myślą o ochronie żołnierzy przed wybuchem min, czterokołowym opancerzonym wozem produkcji amerykańskiej. Ukryta na drodze mina, na którą wjechali, była jednak zbyt potężna, mogła ważyć nawet 150 kg.

Żołnierze byli członkami Zespołu Odbudowy Prowincji (PRT) z 20 Brygady Zmechanizowanej w Bartoszycach, zajmującego się rozdawaniem ubrań i żywności, budową dróg, studni itp.

Wcześniej Reuters, powołując się na rzecznika gubernatora Ghazni, podał informację o trzech zabitych polskich żołnierzach i jednym rannym. Ta sama agencja podała że wybuchła bomba domowej roboty.

Żandarmeria powiadomiła rodziny poległych żołnierzy.

W sumie więc już 36 Polaków zginęło w tej misji w Afganistanie.

CORAZ WIĘKSZE MINY

Afgańscy rebelianci znają dokładnie wagę, opancerzenie i możliwości bojowe pojazdów używanych przez polskich żołnierzy. Improwizowane ładunki wybuchowe zalegają w przełomach drogi nawet po kilka tygodni. Talibowie wykopują pod nie coraz głębsze dziury. – Na nagraniach z urządzeń rozpoznawczych widać czasem tylko głowę człowieka machającego łopatą – powiedział żołnierz w Afganistanie. – Zanim zdąży tam dojechać nasz patrol już nikogo nie ma – dodał.

NAJWIĘKSZA POLSKA TRAGEDIA

To największa tragedia polskich żołnierzy w Afganistanie, w którym zginęło do tej pory 30 wojskowych i cywilny ratownik medyczny. Ostatnim poległym był st. szeregowy Mariusz Deptuła, który zginął 23 października w ataku na polski patrol we wschodniej części prowincji Ghazni.

Do tej pory najbardziej tragicznym dniem dla polskiej misji był 20 sierpnia 2008 r. – zginęło wówczas trzech polskich żołnierzy.

Trwająca obecnie 10 zmiana polskiego kontyngentu w Afganistanie liczy 2500 żołnierzy i pracowników wojska na miejscu oraz 200 żołnierzy i cywilów w odwodzie w Polsce, z możliwością ich krótkotrwałego użycia w Afganistanie w przypadku wystąpienia zagrożenia dla PKW.

Trzonem sił jest ok. 800 żołnierzy 15 Giżyckiej Brygady Zmechanizowanej z jednostek w Giżycku i Orzyszu. Od IX zmiany obecne polskie siły są mniejsze o 100 osób w Afganistanie i 200 w kraju. Polscy żołnierze, podobnie jak siły innych państw NATO, mają wycofać się z Afganistanu do końca 2014 r.

Polski Kontyngent Wojskowy działa w ramach Międzynarodowych Sił Wspierania Bezpieczeństwa (ISAF). Polacy współpracują z żołnierzami 47 innych państw. Siły ISAF liczą łącznie 130 000 żołnierzy i pracowników wojska. Ponad dwie trzecie żołnierzy to Amerykanie. Polski kontyngent jest siódmy co do liczebności.

Operacja stabilizacyjna w Afganistanie jest dla Sił Zbrojnych RP jednym z największych wyzwań wojskowych ostatnich lat. Misja realizowana jest w warunkach, które pod względem kulturowym, cywilizacyjnym i klimatycznym całkowicie odbiegają od realiów europejskich.

Sytuacja wewnętrzna w Afganistanie jest wciąż niestabilna. Mimo postępów w dziedzinie politycznej, poziom bezpieczeństwa prowincji afgańskich ciągle jest niezadowalający. W ostatnim czasie nastąpiło wznowienie militarnej działalności talibów na południu i wschodzie Afganistanu oraz odzyskiwanie przez nich wpływów politycznych wśród ludności tych terenów. Odżyły także wewnętrzne konflikty. Coraz bardziej umacnia się władza lokalnych przywódców klanowych, którzy nierzadko powiązani są z narkobiznesem.

rik/pap/pg/żg/tvn/isaf.wp.mil.pl /21.12.2011/

***

W Afganistanie zginął 31 Polak

Starszy szer. Marcin Deptuła zginął w Afganistanie po wybuchu miny pułapki. To 31 Polak zabity w tej misji i pierwszy z rozpoczynającej się właśnie dziesiątej zmiany naszego kontyngentu

Marcin Deptuła był kierowcą transportera opancerzonego Rosomak. W niedzielę jego pojazd jechał w kolumnie kilku pojazdów przeprowadzających patrol w pobliżu bazy Giro w prowincji Ghazni kontrolowanej przez Polaków

Mina pułapka – która wybuchła pod pojazdem – zniszczyła go niemal doszczętnie. – Ciężko ranny st. szer. Marcin Deptuła zginął w wyniku odniesionych obrażeń. Zmarł w szpitalu w naszej bazie Ghazni. Drugi żołnierz jest ranny w nogi. Pozostali są w szpitalu na obserwacji powiedział ppłk Mirosław Ochyra z Dowództwa Operacyjnego

Ładunek był potężny. – Nie chcę spekulować ile to było materiału wybuchowego. Musiał to być jednak ładunek bardzo dużej mocy, bo rzadko się zdarza by żołnierz zginął w rosomaku – dodał Ochyra.

Nasze dowództwo zapewnia że życiu rannego żołnierza nie zagraża niebezpieczeństwo. Jest w szpitalu w bazie Ghazni ale w ciągu kilku najbliższych dni trafi do szpitala w amerykańskiej bazie Bagram, a następnie wróci do Polski.

W kraju st. szer. Deptuła służył w jednostce w Giżycku. Do Afganistanu przyjechał dwa tygodnie temu. Był żołnierzem rozpoczynającej się właśnie dziesiątej zmiany liczącej 2.5 tys. żołnierzy (o stu mniej niż poprzednia). Miał 28 lat, zostawił żonę i córeczkę.

W Afganistanie zginęło do tej pory 31 Polaków, w tym 30 żołnierzy (trzech z nich zmarło już w kraju w wyniku odniesionych ran) oraz jeden cywil – ratownik medyczny. Zdecydowana większość z nich zginęła właśnie na skutek wybuchów min pułapek.

Kończąca się właśnie dziewiąta zmiana Polskiego Kontyngentu w Afganistanie straciła czterech żołnierzy. 30 zostało poważnie rannych.

Polski rząd zapowiada że wycofa nasze wojska z Afganistanu do 2014 r.

mg/gw /23.10.2011/

***

Sierżant broni honoru żołnierza

Sierżant Jacek Żebryk ze Świdwina w wojsku jest od 15 lat. Obecnie służy w 21 Bazie Lotniczej w rodzinnym mieście. Ma za sobą dwie misje w Iraku i jedną w Afganistanie, dlatego ostro zareagował na obraźliwe wpisy internetowe, które pojawiły się na jednym z portali pod artykułem o śmierci st. szer. Pawła Poświaty

– Nigdy nie czytam komentarzy pojawiających się pod artykułami, ale tym razem zerknąłem na pierwsze wpisy i byłem przerażony. Tego zmarłego żołnierza internauci nazywali ‘wojskowym gównem’, ‘bydlakiem w mundurze’, ‘okupantem’, ‘bandytą’ – powiedział poruszony sierżant

Te wpisy obrażały całą polską armię i postanowiłem że na to nie mogę pozwolić – dodał poruszony Żebryk.

Sierżant o całej sprawie powiadomił białogardzką prokuraturę, a ta wszczęła postępowanie, dopatrując się we wskazanych internetowych wpisach nawoływania do popełnienia zbrodni oraz pochwał popełnienia przestępstwa, za co grozi odpowiednio kara pozbawienia wolności trzech lat i jednego roku. Zajęła się tym już policja. – Prowadzimy w tej sprawie intensywne śledztwo zapewnił Przemysław Kimon, rzecznik Komendy Wojewódzkiej Policji w Szczecinie.

St. szer. Poświata zginął w lipcu br. w prowincji Ghazni, kiedy nasz rosomak wjechał na podłożoną bombę.

domin/su /19.10.2011/

 

Parę słów komentarza. To jednak trochę smutne i dziwne że nie znalazł się w Polsce przed sierżantem nikt kto by bronił honoru polskiego żołnierza przed tymi przygłupami, wypisującymi te wszystkie brednie i obrzydliwości. Czy w naszym kraju już nie ma Polaków?… Nie ma już patriotów?…

Cezary Dąbrowski /19.10.2011/

***

Czas komandosa to noc

O chwytaniu terrorystów, odbijaniu zakładników i dlaczego muszą mieć dobry węch – komandosi z elitarnej jednostki walczącej z talibami opowiadają o misji afgańskiej

Rozmowa z dwoma oficerami pułku z Lublińca – Białym, dowódcą zespołu bojowego, i jego zastępcą Łukaszem (ich pełne dane muszą ze względów bezpieczeństwa pozostać tajne). Biały został odznaczony przez prezydenta USA Baracka Obamę Meritorious Sernice Medal – przyznawanym za wybitne osiągnięcia w służbie podczas misji wojskowych

‘Żołnierze przejmowali składy materiałów wybuchowych, amunicji i broni, niszczyli miejsca gdzie produkowano ładunki wybuchowe, zatrzymali też wielu przywódców talibskich bojowników’ – tak brzmiały lakoniczne notatki gdy ogłoszono przyznanie medalu. Jak takie operacje się przygotowuje?

Łukasz: Skutecznych operacji specjalnych nie ma bez dobrego zaplecza wywiadowczego. Tu nie się ma co oszukiwać. Praca służb wywiadowczych – ich rozmowy z miejscowymi, zdobywanie informacji – przekładają się na to co my potem robimy.

Biały: Poza tym musimy być gotowi do operacji ciągle. Od momentu uzyskania informacji do rozpoczęcia zadania potrzebujemy tylko tyle czasu by dograć ostatnie szczegóły: pozyskać śmigłowce, przygotować sprzęt. Naszym atutem jest że w bardzo krótkim czasie jesteśmy w stanie rozpocząć operację. Ona może trwać godzinę, albo kilka dni, ale jesteśmy do niej gotowi zawsze.

Ł: Są operacje gdy najlepiej jest zostawić ludzi kilka kilometrów przed obiektem. Trzeba skalkulować odległość, ustalić gdzie nie będzie słyszany śmigłowiec. Wysadzani jesteśmy w optymalnym miejscu, a potem po cichu, po cichu… i wpadamy z kurtuazyjną wizytą.

B: Ale w Afganistanie są też miejsca gdzie do wioski nie da się podejść bez wymiany ognia. Jadąc tam wiemy jaka grupa działa, jak reaguje na wojska koalicji, jak mogą być uzbrojeni. Czasem łatwiej jest wylądować bezpośrednio na obiekcie – tak jak było w przypadku zatrzymania Osamy bin Ladena w Pakistanie.

Operacje przeprowadzacie częściej w dzień czy nocą?

Ł: Dzień może dla nas nie istnieć. W dzień śpimy albo się szkolimy.

Macie noktowizję która pozwala wam widzieć nocą?

B: Noktowizja wszystkiego nie załatwia.

Ł: W nocy się też słucha, wącha.

Wącha?

Ł: Jeżeli w pobliżu są zwierzęta to jesteś w stanie je poczuć. Jeżeli są palone ogniska, też je poczujesz. A taka informacja może oznaczać że na naszej trasie ktoś jest i trzeba ją szybko skorygować. Kilka lat temu też byłem w Afganistanie i większość czasu spędzałem na pustyni. Ona ma specyficzny zapach.

B: To nie są bajki że dobę przed operacją się nie myjemy, nie pierzemy mundurów. Zwłaszcza płyn do płukania tkanin jest z bardzo daleka wyczuwalny. Zawieje lekki wiatr i już wiesz, że coś jest nie tak, bo zapach płynu nie jest normalny w tamtym terenie.

W jakich grupach operujecie?

B: W małych… (śmiech). Nie możemy tego powiedzieć.

Ł: W mniejszych niż jest to przyjęte w innych rodzajach wojsk. Z tego też wynika nasza siła. W małej grupie jesteśmy w stanie zaskoczyć przeciwnika.

Już prawie pakowaliście się gdy 12 marca 2011 r. w prowincji Ghazni zatrzymaliście Abdula Haqa – terrorystę umieszczonego na liście priorytetowych celów sił ISAF, czyli tzw. JPEL (Joint Prioritized Effects List).

B: Przyjęło się że zatrzymanie człowieka z JPEL jest dla zespołu bojowego nobilitujące. Ale często szliśmy na operacje których celem było np. zajęcie składu amunicji. Zatrzymywaliśmy ludzi i choć nie byli na JPEL, to efekt był piorunujący. Całe rejony robiły się spokojniejsze. Często gdy kogoś zatrzymaliśmy, dowiadywaliśmy się że ludzie się cieszą, bo nikt tam już nie pobiera haraczy albo nie zaminowuje dróg.

Ł: By ktoś został wprowadzony na JPEL, siły koalicji muszą o nim wiedzieć. Wprowadzenie kogoś na tę listę to żmudna praca. Trzeba na temat danej osoby zebrać informacje, potem je potwierdzić w kilku źródłach.

B: Zasługą moich chłopaków z rozpoznania było to że zidentyfikowaliśmy kilkanaście takich osób.

W dystrykcie Giro w prowincji Ghazni zlikwidowaliście wytwórnię materiałów wybuchowych z gotowymi do użycia ładunkami. Jak wyglądała ta operacja?

Ł: Tamta wytwórnia była oddalona o ok. 80 km od naszej bazy – czyli dość dużo. Część dystansu pokonaliśmy dzięki śmigłowcom, ale nie mogły one podlecieć zbyt blisko, by nikt nas nie zauważył. Potem musieliśmy już radzić sobie sami.

B: To był rejon który ostatni raz widział żołnierzy chyba w czerwonych kurtkach, czyli Brytyjczyków w XIX w. Dlatego mieszkańcy czuli się bezpiecznie.

Ilu bojowników pilnowało tego składu?

Ł: Nie liczyliśmy ale gdy tam weszliśmy było pełne zaskoczenie. Wchodzimy a jakiś Afgańczyk budzi się, patrzy na mnie i próbuje z powrotem naciągnąć kołdrę (śmiech). Chyba myślał że jesteśmy duchami.

B: Zaskoczenie to podstawa. W tej wiosce prawdopodobnie każdy był w jakiś sposób powiązany z talibami i zaangażowany w działalność tej fabryczki.

Skąd wiecie że po operacji teren jest już bezpieczny?

Ł: Nigdy nie ma takiej pewności. Dlatego nasza grupa cały czas się zabezpiecza.

B: Operacja kończy się gdy kończymy przesłuchania zatrzymanych lub ewidencję rzeczy które znaleźliśmy.

Robicie to na miejscu?

Ł: Tam robimy wstępne przesłuchania. Potem delikwentów przejmują odpowiednie służby.

A jeżeli zastajecie w wiosce kobiety i dzieci?

B: Przy każdej takiej operacji musi być obecna kobieta by je przeszukiwać lub pilnować dzieci.

Przecież w waszym pułku kobiety nie służą.

B: Ale są u sojuszników.

Ł: To nie jest komfortowa sytuacja gdy banda brodatych facetów wpada do domu i podniesionym głosem wypytuje o coś tatusia. Dlatego staramy się tak postępować by dzieciaki nie miały strasznej traumy, by choć trochę zmniejszyć ich stres.

B: Zawsze się przywitamy, uśmiechniemy, mamy cukierki.

Na ogół, wchodząc do wioski, nie jesteście jednak tacy uprzejmi?

B: Niektórym wydaje się że to co robimy, to jest brutalność dla samej brutalności. Tak nie jest. Skuwamy ludzi i trzymamy ich w odpowiedniej pozycji tylko po to by nie próbowali zrobić nam czegoś złego.

Najbardziej skomplikowane są chyba operacje odbijania zakładników?

B: W normalnych warunkach robisz planowanie, ale te operacje są ograniczone czasowo. Na przykład dostajesz informację że zakładnik ma być o konkretnej godzinie zlikwidowany. Masz mało czasu i nie możesz już korygować planów. Trzeba działać bo konsekwencją źle wykonanej operacji jest śmierć zakładnika.

Ł: Nigdy nie zostawimy porwanego człowieka.

A najtrudniejsza historia?

Ł: Najtrudniejsze na pewno były takie operacje kiedy musieliśmy jednak działać w dzień, a dodatkowo ograniczał nas czas. Wiedzieliśmy na przykład że w danym miejscu był człowiek poszukiwany przez ISAF. Ale dotarły do nas informacje że będzie tam tylko dwie godziny. Zdarzało się też że źródło nie było wiarygodne ale przekonywaliśmy się o tym dopiero w trakcie operacji. Kiedyś wylądowaliśmy w pewnym miejscu z naszym informatorem Afgańczykiem. Twierdził że zna doskonale teren. Okazało się że nie. Albo: wbijamy się do wioski, zatrzymujemy gościa, jest noc, świecę latarką a informator mówi: ‘nie, to nie ten’. Musimy się wtedy dostać na drugi koniec wioski by znaleźć tego którego szukamy.

W Afganistanie szkolicie też policjantów. Oni utworzą jednostki specjalne?

B: Mamy nadzieję że w przyszłości powstaną z nich policyjne jednostki antyterrorystyczne z prawdziwego zdarzenia. Afgańczycy to naprawdę dobrzy żołnierze choć trochę na bakier z musztrą i dyscypliną wojskową.

Zabieraliście ich na operacje?

B: Tak, byli z nami zawsze. Afgańczyk był też zwykle przewodnikiem. Znał teren. Zdaje się że nasza dobra współpraca z lokalną policją też została doceniona w postaci tego medalu. Nie traktowaliśmy tych ludzi z wyższością, ale wymagaliśmy też konkretnych rzeczy. Jeżeli ktoś się nie nadawał, to mu dziękowaliśmy.

Ł: Kiedyś pół wioski przyszło by jednego przywrócić z powrotem. Nic z tego. Nie nadawał się.

A jak wam się pracowało z zachodnimi sojusznikami?

B: Świetnie. Pracowaliśmy pewnego razu z amerykańskimi pilotami Apache’ów. Oni mają limit, około czterech godzin, używania gogli noktowizyjnych. Potem muszą bezwzględnie wracać do bazy i mieć przerwę. Ale specjalnie dla nas zrobili taki numer że wyłączyli na minutę gogle a do bazy nie polecieli. Amerykanie mają hopla na punkcie procedur, a nagięli przepisy. Zrobili to tylko dlatego że widzieli że mamy efekty.

Ł: Nie podawaj kryptonimu operacji, bo ich zamkną (śmiech).

B: Im chyba z nami też się dobrze pracowało. Dowódca ISAF SOF, Brytyjczyk, gdy kończyliśmy zmianę powiedział: ‘Dobrymi żołnierzami dobrze się dowodzi’.

Boicie się?

Ł: Strach jest naturalnym uczuciem które nam tam towarzyszy.

B: Jeżeli kiedykolwiek jako dowódca przestałbym się bać, natychmiast podałbym się do dymisji bo stanowiłbym zagrożenie dla swoich ludzi.

Ł: Trzeba nauczyć się żyć ze strachem. Po to przechodzimy selekcję, potem kurs przygotowawczy. Ale nawet gdy trafiamy już do zespołów bojowych w pułku, jesteśmy cały czas obserwowani i cały czas trwa proces budowania zaufania między nami. Znamy się wiele lat – jesteśmy kumplami ale jeżeli widzimy że ktoś z nas sobie nie radzi, to zespół takiego człowieka wyklucza.

B: O tym czy oddział jest elitarny nie świadczy to jaki ma sprzęt czy liczebność, ale sposób doboru ludzi. Człowiek jest podstawowym elementem który buduje oddział specjalny. Między nami musi być zaufanie. Ale też każdy żołnierz musi mieć poczucie że jest ważny. Choćby był na najniższym stanowisku. To chyba najbardziej różni jednostki specjalne od innych w wojsku.

Czy dobra selekcja i szkolenie zapewniają sukces na misji?

B: Właściwie tak. Choć to czego uczymy w kraju to jedynie namiastka stresu z którym mamy do czynienia w Afganistanie. Zdarzał się dzień że cała wioska do nas strzelała. A jeszcze trzeba było przemieścić się w określone miejsce. Pełnię szczęścia dopełniło to że na śmigłowce czekaliśmy dwie godziny. W takich sytuacjach ludzie muszą być przygotowani że choć jest źle to za chwilę może być jeszcze gorzej, a potem jeszcze gorzej. Tam jesteśmy ekipą. Wyeliminowanie któregokolwiek z nas nie powoduje że system się zawala. Ginie dowódca to jego obowiązki przejmuje zastępca. Ginie zastępca to obowiązki przejmuje najbardziej doświadczony z nas. I tak do ostatniego człowieka.

W jakich okolicznościach dowiedzieliście się że dostaniecie Meritorious Service Medal?

Ł: Do nas ta informacja dotarła tuż przed wręczeniem.

B: Pierwszy dowiedział się nasz szef sztabu, dwa lub trzy tygodnie wcześniej.

Ł: Nic nam nie powiedział. Amerykanie przysłali zapytanie o karierę Białego w wojsku. Pojawiło się też kilka półprywatnych pytań. Myśleliśmy że te informacje są potrzebne w związku z planowanym spotkaniem z gen. Davidem Petraeusem, który miał dać nam jakieś wyróżnienie. Jechaliśmy więc do dowództwa raczej wyluzowani i przekonani że usiądziemy, porozmawiamy i na tym się skończy.

B: A zrobiono z tego naprawdę bardzo fajną uroczystość. Gen. Petraeus był fenomenalnie przygotowany. Wiedział co zrobiliśmy m.in. w Afganistanie i o wszystkim wspomniał. Przytoczył nawet wesołą historię na temat mojej brody.

Co to za historia?

B: Wszyscy pytają dlaczego na misjach żołnierze jednostek specjalnych zapuszczają brodę. Najczęściej nie chcą być rozpoznani na zdjęciach. Ale w moim przypadku był jeszcze jeden powód. Na miejscu ściśle współpracowaliśmy z lokalną policją. Na początku misji zauważyłem że na spotkaniach miejscowi komendanci szukali wśród nas kogoś kto najpoważniej wygląda. Mnie całkowicie ignorowali. Dopiero kiedy zapuściłem brodę jeden z komendantów podszedł do mnie i powiedział: ‘W końcu wyglądasz poważnie’.

rozm. eż/rp /7.10.2011/

***

Zginął polski żołnierz

We wtorek w godzinach porannych w Afganistanie doszło do ataku na polski patrol. W wyniku zdarzenia zginął st. szer. Rafał Nowakowski

Do tragicznego zdarzenia doszło w południowej części prowincji Ghazni. W trakcie patrolu wykonywanego przez żołnierzy Zgrupowania Bojowego Bravo w celu sprawdzenia realizacji projektów Zespołu Odbudowy Prowincji PRT, na drodze Highway 1, pod pojazdem typu MRAP eksplodował improwizowany ładunek wybuchowy IED (Improvised Explosive Device)

W wyniku zdarzenia zginął st. szer. Rafał Nowakowski. Dwóch innych żołnierzy zostało niegroźnie poszkodowanych.

Na miejsce wypadku natychmiast wezwano śmigłowce ewakuacji medycznej MEDEVAC. Poszkodowanych żołnierzy przetransportowano do szpitala w bazie Ghazni, gdzie przebywają na obserwacji. Ich życiu nie zagraża niebezpieczeństwo.

W akcji zabezpieczenia miejsca zdarzenia oprócz amerykańskich śmigłowców ewakuacji medycznej uczestniczyły także powietrzne i lądowe siły szybkiego reagowania tzw. QRF (Quick Reaction Forces). Na wsparcie wysłano śmigłowce Mi-24 oraz śmigłowiec Mi-17.

TO 30 POLAK KTÓRY ZGINĄŁ PODCZAS MISJI W AFGANISTANIE. Rodzina poległego żołnierza i rodziny poszkodowanych zostały poinformowane o zdarzeniu.

ST. SZER. RAFAŁ NOWAKOWSKI rozpoczął służbę wojskową w 2003 r. Był żołnierzem 17 Wielkopolskiej Brygady Zmechanizowanej w Międzyrzeczu, gdzie służył jako strzelec w batalionie piechoty zmotoryzowanej. W Afganistanie pełnił obowiązki młodszego celowniczego. Był kawalerem. Miał 30 lat.

W ostatnich trzech dniach, podczas prowadzonych działań operacyjnych, żołnierze Polskich Sił Zadaniowych znaleźli 7 improwizowanych urządzeń wybuchowych (IED) o łącznej masie ponad 330 kg oraz jeden granat moździerzowy 120 mm, które miały być wykorzystane do ataku na siły bezpieczeństwa i żołnierzy wojsk koalicji.

Pod koniec ub. miesiąca żołnierze Zgrupowania Bojowego Alfa w wyniku prowadzonych działań przejęli bardzo duży magazyn nielegalnego uzbrojenia. W przejętym arsenale było min. ponad 300 granatów o kalibrze od 40 do 85 mm, przeszło 100 ładunków miotających do granatników przeciwpancernych, ponad 60000 sztuk amunicji, 70 sztuk karabinów maszynowych oraz 5 IED.

int.pl /4.10.2011/

***

Tusk z Klichem niszczyli armię

Rozmowa z gen. Sławomirem Petelickim – współtwórcą i byłym dowódcą GROM-u

Mówi się że były minister obrony Bogdan Klich odpowiada za bałagan w armii i brak kontroli nad nią. Ze zmianą na stanowisku szefa MON wiąże pan jakieś nadzieje?

Wiążę nadzieję przede wszystkim z działalnością CBA. Nie znam pana Siemoniaka i nic o nim nie wiem. Co więcej w październiku będą wybory i nie wiadomo czy po nich utrzyma swoje stanowisko. Jednak dla mnie najważniejsze jest by swój urząd opuścił premier Donald Tusk, który odpowiada za to że Bogdan Klich niszczył armię przez prawie cztery lata.

Ryba psuje się od głowy?

Tak. A premier nie może powiedzieć że nic nie wiedział o sytuacji w wojsku. Na ręce ministra Boniego jeszcze rok przed katastrofą smoleńską przekazałem informacje o nieprawidłowościach w armii. Donald Tusk jak zwykle zignorował je. Więc także on odpowiada za sytuację w wojsku i nie można przejść nad tym do porządku dziennego.

CBA złożyło zawiadomienie do Naczelnej Prokuratury Wojskowej ws. nieprawidłowości przy zamówieniach dla jednostki GROM. Jak to jest że w tak elitarnej jednostce dochodzi do takich nadużyć?

Jest tak że zdecydowana większość komandosów GROM przechodzi ciężką selekcję. Bierze udział w licznych operacjach bojowych i po długich szkoleniach dostaje wymarzony beret GROM. Odkąd jednostka podlega Ministerstwu Obrony Narodowej niektórzy żołnierze do niej trafiający beret ten odbierają z magazynu jak zwykłe gacie i to oni są odpowiedzialni za nadużycia.

Problem nie leży więc w samej jednostce?

Ci o których mówię nie mają nic wspólnego z honorem GROM, z wysiłkiem który jest potrzebny by do niego trafić. Przyszli tam by robić karierę lub coś ukraść. Wiadomo było o tym od dawna. Media nieraz informowały o nadużyciach do których dochodzi w jednostce. Prokuratura jednak nic nie zrobiła by tę sprawę rozwiązać.

Potrzeba było dopiero interwencji CBA?

Gdyby nie ta instytucja na czele której stoi dzielny człowiek, Paweł Wojtunik, nikt by się sprawą nie zajął i dalej byłoby tak że uczciwi ludzie którzy wskazywali na nadużycia, musieliby z jednostki odchodzić. Było tak przecież w przypadku płk. Zawadki który przeszedł szlak bojowy z GROM-em i jego dobro leży mu na sercu. Działania CBA dają więc nadzieję że uczciwość i honor zwyciężą.

W ubiegłym roku MON przeprowadził dwie kontrole w GROM-ie. Wynikało z nich że wszystko gra. Skąd ta rozbieżność między ustaleniami ministerstwa i CBA?

To proste. Prokuratura Wojskowa od dawna jest znana z zamiatania różnych spraw pod dywan. Pracują w niej przecież oficerowie którzy podlegają generałom i to dzięki nim dostają swoje stopnie. Nie będą więc wskazywać swoich przełożonych jako przestępców. Stąd choćby ‘afera bakszyszowa’ w Iraku, szeroko opisywana przez Newsweek, za którą mieli być odpowiedzialni m.in. gen. Bieniek czy płk Patalong, zakończyła się niczym.

rozm. tw/su /18.8.2011/

***

Znikająca armia

Polska posiada armię którą może pokonać napastnik dysponujący 300-400 tys. żołnierzy. Takie siły może bez mobilizacji wystawić Rosja, a po mobilizacji także Białoruś i Ukraina

W Polsce nie buduje się żadnej armii, nie wspominając o jej nowoczesności. Wojska lądowe będą musiały wkrótce oddać na złom większość czołgów i bojowych wozów piechoty. Podobnie artyleria. Obrona przeciwlotnicza dożywa swoich dni. Marynarka wojenna tonie

Minister Siemoniak rozwiązał 36 Specjalny Pułk Lotnictwa Transportowego i dokonał telewizyjnych dymisji wyższych oficerów sił powietrznych, przy czym trzech generałów właśnie z telewizji dowiedziało się o swojej dymisji. Według mediów to dopiero początek czystek w armii.

Obserwowałem wypowiedzi premiera i ministra uzasadniające podjęte kroki. Dostrzegam że obaj nie rozumieją do czego był potrzebny 36 SPLT. Politycy ci, zdaje się, uważają że była to jakaś wojskowa firma lotnicza do przewożenia tzw. ważnych osób. Sądzą że te same cele można będzie osiągnąć latając samolotami cywilnymi.

Minister Radosław Sikorski dokonał odkrycia że takie loty można wykonywać samolotami wynajętymi np. z firmy klocków lego.

W państwie są urzędnicy podejmujący decyzje w sytuacjach trudnych, gdy pojawiają się nagle zagrożenia, katastrofy, gdy prowadzi się wojnę. Są to prezydent, premier, ministrowie ważnych dla bezpieczeństwa państwa resortów. Oni powinni mieć stały kontakt z podległymi służbami które w razie konieczności powinny otrzymywać stosowne polecenia i rozkazy. Także w trakcie podróży przełożonych na terenie kraju i za granicą taki kontakt musi być zachowany. Samolot którym przemieszczają się prezydent lub premier musi być wyposażony w środki łączności. Muszą one być bezpieczne bo służą do przekazywania tajnych informacji. Samoloty pasażerskie cywilne nie mają takich urządzeń. Nie trzeba tłumaczyć że prezydent nie powinien przekazywać tajnych informacji za pośrednictwem telefonu komórkowego.

Kolejną okolicznością rozstrzygającą o konieczności używania lotnictwa wojskowego jest miejsce docelowe lotów. Często zdarza się że chociażby minister obrony udaje się w miejsce toczonych walk. W takie rejony nie może latać samolot cywilny. Także dostarczanie pomocy w rejony trzęsień ziemi, różnych katastrof z uwagi na niebezpieczeństwo wykonują samoloty wojskowe. Specjalne lotnictwo wojskowe jest też używane w razie wykonywania operacji specjalnej, np. przewiezienia komandosów do odległego kraju w celu uwolnienia porwanych obywateli.
Trudno sobie wyobrazić by oddział udający się na taką misję leciał samolotem rejsowym, a jego wyposażenie bojowe było nadawane jako bagaż na lotnisku. Wreszcie Polska jest państwem należącym do NATO. Prezydent i szef rządu RP także z tego powodu powinni poruszać się środkami transportu zapewniającymi im w razie konieczności łączność z kwaterą główną sojuszu w Brukseli.

Miała być profesjonalizacja i modernizacja

Te wszystkie funkcje powinien spełniać 36 SPLT. I spełniał mimo braku właściwego wyposażenia, niedofinansowania i wynikających z tego braków w szkoleniu. Decyzja MON likwidująca pułk jest szkodliwa i dowodzi że tak jak niekompetentni okazali się urzędnicy MON i MSWiA w przelocie do Smoleńska, tak samo niekompetentni są ci którzy likwidują pułk specjalny i wyrzucają ze służby dowódców lotnictwa.

Premier Donald Tusk wysoko ocenił pracę odchodzącego ze stanowiska ministra Bogdana Klicha, nazywając go najlepszym ministrem z wszystkich którzy dotąd kierowali resortem. Ja dokonania Klicha oceniam negatywnie. Już mianowanie go na stanowisko szefa MON było pomyłką. Postawiono na czele armii lekarza psychiatrę, z przekonań pacyfistę który w młodości był zwolennikiem uchylania się od służby wojskowej. Do tego obciąża go cały szereg tragedii w wojsku, jak choćby katastrofa samolotu CASA pod Mirosławcem w której zginęło wielu wyższych dowódców Sił Powietrznych. Także bliższy ogląd katastrofy smoleńskiej wykazuje dramatyczne błędy popełnione przez służby MON którymi kierował Bogdan Klich.

Reformy’ wprowadzane przez Klicha w Siłach Zbrojnych okazały się wielkim nieszczęściem. Dwa określenia których używał Klich chlubiąc się swoimi dokonaniami: profesjonalizacja i modernizacja – wydają się ponurym żartem. Tak zwane uzawodowienie armii sprowadziło się do zrezygnowania z poboru, czyli doszło do zaprzestania szkolenia rezerw. W praktyce skutkuje to negatywnymi zjawiskami już dziś. W jednej z jednostek, gdzie służbę pełnią ‘zawodowi’, zaplanowano ćwiczenia poligonowe. Nie mogły się odbyć bo wielu przedstawiło zwolnienia lekarskie wyłączające ich ze służby. Czy na wojnie tacy wojacy też pokażą dowódcy zwolnienie lekarskie przed pójściem do ataku?

Minister Klich zdewastował istotę służby wojskowej. Żołnierz zawodowy zaczął uważać się za kogoś w rodzaju zatrudnionego według prawa pracy. A pracownik o określonej godzinie kończy robotę i nic go więcej w ‘firmie’ nie obchodzi. Mamy więc żołnierzy traktujących mundur jako rodzaj kombinezonu roboczego który po pracy zostawia się w szatni.

Czy armia jest w stanie nas obronić?

Oficjalnie siły zbrojne liczą ok. 100 tys. żołnierzy (faktycznie trochę ponad 80 tys.). Według MON w służbie jest ponad 30 tys. szeregowców. Pozostali to ponad 100 generałów oraz oficerowie i podoficerowie, a więc dowódcy różnych szczebli. Jak nietrudno wyliczyć na jednego dowódcę w armii ministra Klicha wypada około pół szeregowca. Stanowi to ewenement w skali światowej.

Ustalono, nie wiadomo na podstawie jakich kryteriów, że Polsce wystarczy 100 tys. zawodowych żołnierzy. Mamy jeszcze w spadku po armii z poboru pewien zasób rezerwistów. Możemy jeszcze w razie zagrożenia, zdaje się, zmobilizować do 500 tys. żołnierzy. Zrezygnowano z poboru, czyli ze szkolenia rezerw na wypadek mobilizacji armii na wojnę, więc liczba ta będzie z upływem lat topnieć.

Na wojnie w starciu armii złożonych z ofensywnych wojsk operacyjnych do zwycięstwa wystarcza przewaga 3:1. Trzy dywizje powinny pokonać jedną. Inne proporcje występują jeżeli trzeba złamać opór nieregularny – np. w walce z obroną terytorialną napastnik musi mieć przewagę 20:1, a w bojach na terenach zurbanizowanych (miasta) nawet 52:1. Polska nie ma sił przygotowanych do prowadzenia walk nieregularnych. Mamy armię którą może pokonać napastnik dysponujący 300-400 tys. żołnierzy. Takie siły może bez mobilizacji wystawić Rosja, a po mobilizacji także Białoruś i Ukraina.

Wojsko Polskie powinno być zdolne do obrony obywateli (38.5 mln ludzi) i terytorium państwa polskiego (322 575 km kw.). Według danych Głównego Urzędu Statystycznego w Polsce znajduje się 909 miast, w tym tak ważne centra administracyjne jak Warszawa, 30 tys. mostów i tuneli, 12 dużych portów lotniczych i tyle samo ważnych portów morskich. Wyróżnia się też 22 duże okręgi oraz kilkadziesiąt mniejszych ośrodków przemysłowych. Te miejsca mogą być zaatakowane przez agresora.

Całkowita długość polskich granic wynosi 3511 km, w tym do ewentualnej obrony można wskazać 440 km granicy morskiej, 210 km granicy z Rosją (obwód kaliningradzki), 418 km z Białorusią, gdzie są bazy rosyjskich wojsk i być może granica z Ukrainą – 535 kilometrów. Łącznie mamy 1603 km granic do obrony. Armia ministra Klicha i jego następcy nie ma szans by obronić kraj.

‘Umiesz liczyć, licz na siebie’

Władze zapewniają że w razie zagrożenia możemy liczyć na pomoc sojuszników. Ale pamiętajmy że ewentualne wsparcie NATO też nie przyjdzie od razu. Musi upłynąć trochę czasu by sojusznicy zgromadzili swoje siły i wsparli polską obronę. Do tego momentu trzeba będzie bronić kraju wyłącznie własnymi siłami. Taki wariant był ćwiczony jakiś czas temu w Sztabie Generalnym Wojska Polskiego.

Założono że siły jakie Polska wystawi do obrony stanowić będą istniejące 15 brygad wojsk operacyjnych. Według norm taktycznych taka brygada może bronić od 20 do 30 km granicy lub terenu o powierzchni 150 km kwadratowych. Na tej podstawie można więc wnosić że obecna polska armia będzie mogła bronić ok. jednej piątej zagrożonych granic lub niecały 1 proc. terytorium RP.

W Polsce nie buduje się żadnej armii, nie wspominając o jej nowoczesności. To widać gołym okiem, np. wojska lądowe będą musiały wkrótce oddać na złom większość czołgów i bojowych wozów piechoty.

Podobnie będzie z artylerią. Obrona przeciwlotnicza dożywa swoich dni. Marynarka wojenna tonie. Z raportu przygotowanego przez dowództwo MW dowiadujemy się że w służbie znajdują się okręty wodowane w latach 60 i że od 20 lat marynarze nie dostali ani jednej nowej jednostki. Na flotę polską liczącą 41 okrętów wypada zaledwie 11 okrętów uderzeniowych. Z tej liczby 8 (2 fregaty, 4 okręty podwodne, 2 okręty rakietowe) trzeba będzie po 2015 r. oddać na złom. Zostaną tylko 3 sprawne okręty. Raport dowództwa MW stwierdza: Doprowadzi to do utraty zdolności bojowej.

Istnieje Strategia Bezpieczeństwa Narodowego z 2007 r. i załącznik do niej który nazywa się Strategią Obronności Rzeczypospolitej Polskiej przyjęty w 2009 r. Zapisano w nich deklarację o konieczności przygotowania Sił Zbrojnych do obrony kraju ale są to zapisy puste. Nie ma żadnych wskazań jak to zadanie będzie wykonane. Resort obrony jako główny cel Sił Zbrojnych przyjmuje zresztą potrzeby misji wykonywanych poza granicami państwa polskiego. Uważa też że nie wystąpi żadne zagrożenie dla niepodległości Polski i całości jej terytorium. MON wyklucza pojawienie się zagrożenia wojennego do 2030 r. Nie wiadomo na jakiej podstawie to ustalono.

Klich odszedł ale lepiej nie będzie

W 2009 r. siły zbrojne Federacji Rosyjskiej odbyły wielkie manewry na terenie europejskiej części Rosji i na Białorusi. Celem ćwiczeń było tłumienie ‘polskiego powstania’ w Grodnie i odparcie polskiej agresji na Białoruś podjętej przez WP w obronie grodzieńskich powstańców. Te manewry wywołały zdziwienie ministra Klicha ale nie skłoniły go do wyciągnięcia wniosków. Wojsko Polskie ma nadal walczyć w odległych rejonach świata a jedyną formą działań są operacje pacyfikacyjne w których polski żołnierz zmierzy się z partyzantem lub terrorystą. W przeglądzie strategicznym opracowanym ostatnio w MON mówi się że wojsko ma posiadać ‘zdolności rażenia na dalekich dystansach’. Oznacza to że funkcje obronne, defensywne zeszły na dalszy plan.

Trzeba uwzględnić polski współudział w misjach NATO ale nie można się do tego ograniczać. Tymczasem biorąc pod uwagę strukturę wydatków MON widać że na obronę kraju niewiele zostaje. Przypomnę że wojsko musi być gotowe do obrony kraju. Tak mówi Konstytucja RP. Chociaż nie ma zagrożenia na południu czy zachodzie Polski, to wschód nadal nie jest pewny. Wydarzenia na Kaukazie, agresja rosyjska w Gruzji, wspomniane rosyjskie manewry na Białorusi – to wszystko pokazuje czego można się spodziewać. Wniosek: głównym założeniem planowania obronnego mogą być jakieś ‘niespodzianki’ z kierunku wschodniego.

Kiedy Polska starała się o członkostwo w NATO amerykański ośrodek RAND Corporation opracował propozycje jak powinna być budowana polska armia. Wskazywano cztery etapy: w pierwszym zalecano utworzyć siły zbrojne zdolne do obrony granic, w drugim – komponent który będzie wspierać najbliższych sojuszników w NATO. Etap trzeci – wojsko będzie w stanie wspierać sojuszników na terenie całej Europy. Dopiero w czwartym i ostatnim Polska miała stworzyć komponent który będzie można wysłać poza Europejski Teatr Działań Wojennych. Tymczasem postąpiono tak jakby ktoś budując dom pominął fundamenty, ściany, dach, a skupił się na ozdobnym balkonie. Twórcą tego balkonu jest bez wątpienia minister Klich który wreszcie odszedł z resortu, ale sądząc po pierwszych poczynaniach jego następcy w wojsku lepiej nie będzie.

Romuald Szeremietiew /9.8.2011/

/autor jest wykładowcą Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego Jana Pawła II, byłym wiceministrem i p.o. ministra obrony/

***

Klich dobił armię

Rozmowa z gen. rez. Waldemarem Skrzypczakiem, dowódcą Wojsk Lądowych w latach 2006-09, byłym dowódcą m.in. 16 Dywizji Zmechanizowanej, 11 Dywizji Kawalerii Pancernej oraz Wielonarodowej Dywizji Centrum-Południe w Iraku

Donald Tusk zdymisjonował lub przyjął dymisje 13 wysokich rangą wojskowych z Ministerstwa Obrony Narodowej i Sztabu Generalnego. Właściwie ‘podzielił’ odpowiedzialność za zaniedbania w armii?

Rząd w ten sposób chciał, z tego wynika, zademonstrować że działa w sposób zdecydowany i konsekwentny. Rzecz w tym że główną odpowiedzialność za stan armii ponoszą politycy, zwłaszcza ci którzy mieli kupić nowe samoloty dla 36 Specjalnego Pułku Lotnictwa Transportowego a tego nie zrobili. Od lat ci politycy, związani z lobbystami, walczyli między sobą o to jakie maszyny kupić, jakimi samolotami mają być wożeni polscy przywódcy. Do dziś nie ma decyzji bo walka między politykami a lobbystami się nie skończyła. A odpowiedzialność za to złożono na wojskowych. Ci wojskowi którzy rzeczywiście źle wyszkolili pilotów – ponoszą za to odpowiedzialność ale pieniądze na szkolenia gwarantuje część cywilna, czyli polityczna, resortu obrony. To oni powinni być pociągnięci do odpowiedzialności i stanąć przed sądem! Karanie tylko wojskowych jest wielkim nadużyciem.

Rząd ukarał też 36 SPLT likwidując go. Jakie będą tego skutki?

Pułk był skazany na głęboką reorganizację ze względu na konieczność zakupu nowych samolotów i pozbycia się starych. Ale do dziś tych nowych maszyn nie kupiono. W efekcie pułk nie ma na czym latać. Dlatego były tylko dwa rozwiązania – albo zakupić nowe samoloty i zreorganizować 36 SPLT albo rozwiązać go i powołać nową jednostkę. Ważne jest by nie skrzywdzić tych wojskowych, wysoko wykwalifikowanej kadry. Ich nie można po prostu wyrzuć na bruk bo nie są niczemu winni.

Teraz przywódcy kraju sprawującego prezydencję w Unii Europejskiej będą latać na wizyty zagraniczne samolotami rejsowymi?

Dlatego obecnie kluczowy jest zakup nowych samolotów do przewozu VIP-ów. Bez tego nie da się też odbudować specjalnej jednostki lotnictwa transportowego. Rząd na razie dzierżawi samoloty od PLL LOT ale to może być rozwiązanie doraźne. Dzierżawa w dłuższym okresie zrujnuje budżet MON, jest bowiem najdroższą ze wszystkich form zapewnienia transportu VIP-om.

Dymisje i likwidację 36 SPLT rząd Donalda Tuska uzasadnia wnioskami z raportu komisji Millera w sprawie katastrofy smoleńskiej przedstawiającego czarny obraz sił powietrznych RP. Na ile jest on prawdziwy i reprezentatywny dla całej armii?

Myślę że ten raport pokazuje rzeczywistą sytuację w całych polskich Siłach Zbrojnych.

Dlaczego nasza armia znalazła się w takiej sytuacji? Przecież od niemal 20 lat słyszymy że jest reformowana?

A była jakaś reforma w polskiej armii?…

Ostatnią z wielkim hukiem wprowadzał właśnie odwołany niedawno minister Bogdan Klich, ogłaszając uzawodowienie polskiej armii i mamiąc wyborców że będzie pięknie…

Nic nie wiem o żadnej reformie ani o tym by polska armia stała się profesjonalna… Owszem – ‘zreformowano’ urzędy wojskowe ale w taki sposób że jeszcze bardziej je rozbudowano. Przybyło też kolejnych instytucji w Warszawie. Ale to nie jest żadna reforma tylko budowanie zamków na piasku.

Czyli po 20 latach zmian w wojsku ‘reforma’ Klicha dobiła polską armię?

Na jej obecną sytuację składają się całe lata zaniedbań ale najgorsze skutki mają zaniedbania z ostatnich 4 lat. Polska armia odczuła je szczególnie dotkliwie. Nie buduje się siły wojska wprowadzając nieustannie zmiany według tylko sobie znanych kryteriów, zwłaszcza na stanowiskach dowódczych.

Jakie są główne przyczyny złej kondycji armii?

Jeżeli oszczędza się na liczbie godzin szkoleń, na środkach przeznaczanych na nie, nawet na paliwie przeznaczonym na ten cel, to wszyscy powinni sobie zdawać sprawę że piloci latający czy to na samolotach transportowych, czy innych, będą mieć minimalne umiejętności. To powoduje bowiem że nie osiągają maksimum wyszkolenia ale minimum.

Czyli problemem są pieniądze? Krytycy zarzucają MON że doprowadziło do zbytniej biurokratyzacji armii co pochłania większość budżetu na obronność. Podziela pan ten pogląd?

Mówię od dawna że armia ‘się zurzędniczyła’. Odchodząc z wojska jasno mówiłem że to właśnie ci urzędnicy odebrali wojskowym wiele kompetencji a jednocześnie zrzucają na dowódców odpowiedzialność za wiele spraw. Jest to typowy proces w armii która dawno nie była na wojnie – urzędnicy przejmują władzę nad armią, dyktują warunki, decydują o wszystkim, a wojskowi mają wykonywać ich polecenia.

I to urzędnicy odpowiadają też za łamanie procedur bezpieczeństwa? Mówi się że w wojsku były opracowane odpowiednie procedury, tyle że ich nie przestrzegano…

Oczywiście! Nowoczesny sposób zarządzania armią zakłada stworzenie i przestrzeganie jasnych transparentnych procedur. Tymczasem w Polsce kompetencje są wymieszane między różnymi instytucjami a z drugiej strony często one się dublują. To zaś powoduje że za wiele spraw nikt nie odpowiada. Należy konsekwentnie przeciąć funkcjonowanie powiązań polityczno-towarzyskich między politykami i wojskowymi. Minister Klich wprowadził do armii ‘kolesiostwo’.

Jak to zrobić?

Po prostu należy spowodować by o awansach i obsadzie odpowiedzialnych stanowisk decydowali kompetentni dowódcy a nie politycy. W Polsce, niestety, nominacje generalskie stały się w ostatnich kilkunastu latach ‘towarem’ który politycy wykorzystują w rozgrywce z wojskowymi. Ponadto armię trzeba też ‘odurzędniczyć’…

Czyli zredukować liczbę urzędników w MON i podległych mu instytucjach czy też zlikwidować część z nich? Mówił pan że niektóre dublują swoje kompetencje.

I dlatego należy najpierw dokonać przeglądu tych instytucji i wytypować te które dublują kompetencje. Zapewniam pana że gdyby niektóre z nich zlikwidowano nikt by tego nie zauważył i nie odczuł! Aż trudno uwierzyć że niektóre z nich w ogóle istnieją. Należałoby zlikwidować np. wiele departamentów w MON.

Niektórzy uważają że armii brakuje środków bo pieniądze są źle wydawane, np. na cele które sama mogłaby z powodzeniem realizować. Niedawno w mediach krytykowano np. że firmy ochroniarskie zamiast żołnierzy strzegą obiektów wojskowych za grube miliony złotych.

Ta sprawa pokazuje że trzeba się na coś zdecydować. Jeżeli już zdecydowaliśmy się na armię zawodową to powstaje pytanie czy warto wysyłać zawodowych żołnierzy do ‘pilnowania płotów’, czy dać im możliwości i czas by jak najlepiej się szkolili w sztuce wojennej. W większości krajów świata, m.in. w USA, Wielkiej Brytanii, Francji, gdzie uzawodowiono armię, ochroną obiektów wojskowych zajmują się właśnie firmy ochroniarskie. Dlatego trzeba pamiętać że armia zawodowa niestety nie jest tańsza od armii z poboru. Ale ma być dobra!

W maju br. minister Bogdan Klich zapowiadał że tegoroczny budżet resortu wyniesie ponad 27 mld zł a przyszłoroczny – 29 miliardów. To powinno wystarczyć na zbudowanie sprawnej armii przy jej lepszym zarządzaniu?

Tak. Trzeba jednak pamiętać że połowa obecnego budżetu MON jest przeznaczana na emerytury, renty, wynagrodzenia, czyli tzw. wydatki osobowe. Zwykle na zakupy i modernizację sprzętu przeznacza się ok. 2.5 mld zł, a maksymalnie – 5 mld. Jednak moim zdaniem MON ma dość pieniędzy by właściwie zarządzać armią. Problem w tym że niewłaściwa jest struktura wydatków resortu i zarządzanie przez niego pieniędzmi.

Może pan podać przykłady takiego złego zarządzania?

Zakup 8 samolotów transportowych M28 Bryza dokonany 3 lata temu. Kupiono je nie wiadomo po co, bo one w ogóle polskiej armii nie były potrzebne. Bo w naszych warunkach nie nadają się ani do roli samolotów transportowych, ani bojowych, ani żadnych innych. Tymczasem w tamtym okresie brakowało i nadal brakuje śmigłowców bojowych i transportowych oraz samolotów transportowych i szkolno-bojowych.

Czy zwiększenie dostaw W-3PL Głuszec co do których MON prowadzi negocjacje z PZL Świdnik nie poprawi zdolności bojowych polskiego wojska?

Nasza armia potrzebuje nowych śmigłowców. Moim zdaniem głuszce nie spełniają jednak dzisiejszych oczekiwań pola walki. Obecnie wyścig zbrojeń na świecie sprawia że wymagania cały czas rosną, a zmodernizowane sokoły nie spełniają najnowszych oczekiwań armii.

A dostawy rakiet NSM dla polskiej marynarki wojennej je spełniają?

Z tego co mi wiadomo dostawca nie spełnił określonych warunków. MON zdecydowało się na obniżenie wymagań. A to już świadczy o nadużyciach.

Odpolitycznienie, odbiurokratyzowanie armii i zakup sprzętu wystarczą by ją postawić na nogi?

Musimy jeszcze odtworzyć potencjał bojowy wojska. Ponadto trzeba zreorganizować szkolnictwo wojskowe, zarówno na wyższym, jak i niższym szczeblu. Jeżeli szybko nie rozstrzygnie się tych dwu zasadniczych problemów, wojsko straci całkowicie zdolność bojową. Jestem przeciwnikiem organizacji szkolnictwa wojskowego na wzór cywilnego. W każdym państwie szkolnictwo wojskowe zachowuje swoją specyfikę z uwagi na charakter służby wojskowej. Tymczasem w Polsce na uczelnie wojskowe nałożono szablon według którego funkcjonuje szkolnictwo cywilne. Ale rządzą się one różnymi zasadami! W ten sposób, moim zdaniem, utraciliśmy zdolność do kształcenia wybitnych jednostek na potrzeby wojska. Musimy też zreformować dowództwa wojskowe i zredukować ich liczbę. Obecnie jest ich coraz więcej, choć zmniejszyliśmy liczebność armii! Część tych dowództw trzeba zlikwidować, inne połączyć. Na pewno należałoby zredukować liczebność pracowników, m.in. Sztabu Generalnego czy departamentów MON. Klich bowiem wbrew swoim zapowiedziom doprowadził do zwiększenia liczby urzędników, a zmniejszył liczbę żołnierzy.

Stutysięczna – formalnie zawodowa – armia wystarczy do obrony Polski? Wielu ekspertów uważa że Klich za bardzo ograniczył jej liczebność…

O wielkości armii decydują potrzeby wojenne i stan budżetu. Określona potrzebami wojennymi wielkość armii powinna być taka by w razie zagrożenia móc powiększyć jej ogólną liczebność co najmniej trzykrotnie. Nie wiem czy obecna liczba żołnierzy jest w stanie spełnić ten wymóg. Drugim czynnikiem kształtującym sytuację wojska w każdym kraju jest budżet. Myślę że obecny rząd brał pod uwagę przede wszystkim sytuację finansów.

Rząd twierdzi że budowa Narodowych Sił Rezerwowych jest wystarczającym uzupełnieniem małej i źle uzbrojonej armii na wypadek wojny. Co pan na to?

To nieprawda. NSR to będzie mięso armatnie a nie zawodowi żołnierze. To jest moim zdaniem wielkie nieporozumienie. Osoby które miałyby służyć w NSR nie są temu jednak winne. Ci ludzie po prostu nie są wyszkoleni i przygotowywani do udziału w akcjach bojowych.

Chce pan powiedzieć że NSR są w ogóle niepotrzebne? Wiele rozwiniętych krajów utrzymuje siły rezerwowe na wypadek konfliktu…

Tak – ale obowiązują tam inne kryteria doboru, rekrutacji i szkolenia członków tych sił rezerwowych. Na Zachodzie trafiają do nich głównie byli żołnierze zawodowi którzy otrzymują gratyfikację za to że są utrzymywani w rezerwie.

Czego możemy się spodziewać po nowym ministrze obrony który z wojskiem ma tyle wspólnego że był kiedyś szefem działu prasowego w MON?

Wszystko zależy na kim oprze swoją wiedzę. Jeżeli na tych którzy otaczali Klicha – to nie wróżę mu sukcesu.

rozm. mb/nd /7.8.2011/

***

Zginął 29 polski żołnierz

W wyniku ataku na patrol w Afganistanie zginął polski żołnierz, inny został ranny. To 29 Polak który poniósł śmierć w czasie wojny w Afganistanie od 2007 r. gdy Polska zaangażowała się w misję ISAF w tym kraju

St. szer. Szymon Sitarczuk zginął w ataku do jakiego doszło w północnej części prowincji Ghazni gdzie żołnierze 1 kompanii piechoty zmotoryzowanej Zgrupowania Bojowego Alfa wykonywali zadania patrolowe – poinformowało Biuro Prasowe PKW Afganistan

Podczas sprawdzania przez saperów podejrzanego terenu zdetonowane zostało improwizowane urządzenie wybuchowe (IED). Polski saper zginął na miejscu po eksplozji ładunku wybuchowego. Ranny został także inny polski żołnierz oraz dwóch afgańskich policjantów.

Po detonacji IED polski patrol został zaatakowany z broni strzeleckiej. Żołnierze natychmiast odpowiedzieli ogniem zmuszając rebeliantów do wycofania.

St. szer. Szymon Sitarczuk od 2004 służył w 1 Brzeskiej Brygadzie Saperów. Najpierw jako żołnierz służby zasadniczej a od września 2005 w służbie zawodowej na stanowiskach: saper, kierowca i zwiadowca.

Na początku sierpnia bieżącego roku dowódca Polskiego Kontyngentu Wojskowego przedstawił st. szer. Sitarczuka do wyróżnienia tytułem honorowym przyznawanym przez Dowódcę Sektora Wschodniego Sił ISAF (RC-East) – Hero of the Battle. Wyróżnienie polski saper otrzymał m.in. za odnalezienie podczas przeprowadzonej w czerwcu operacji w dystrykcie Zanakhan skrytki należącej do rebeliantów, w której ukryte były 22 pociski moździerzowe.

Wyróżnienie było także podziękowaniem za poświęcenie jakim st. szer. Sitarczuk wykazał się kiedy rebelianci zaatakowali polski patrol. Mimo odniesionych obrażeń postanowił sprawdzić teren gdzie doszło do ataku. Dzięki podjętym przez niego działaniom znaleziona została kolejna mina przygotowana do użycia przeciw siłom koalicji.

Starszy szeregowy Szymon Sitarczuk to pierwszy polski żołnierz przedstawiony do wyróżnienia Hero of the Battle.

Misja w Afganistanie była jego drugą misją. Wcześniej służył podczas IV zmiany PKW Afganistan. Był kawalerem, miał 28 lat.

W IX zmianie Polskiego Kontyngenty Wojskowego służy 2580 żołnierzy. Polacy stacjonują w pięciu bazach w położonej na wschodzie Afganistanu prowincji Ghazni. Według Biura Prasowego PKW Afganistan zmiana ta wykryła i zniszczyła ponad 30 skrytek na broń i środki walki. Polacy pozbawili rebeliantów ponad 400 różnego rodzaju rakiet, pocisków artyleryjskich oraz granatów, a także ponad 2.5 tony materiałów wybuchowych.

po/tbe/wp.pl/biuroprasowepkwafganistan /18.8.2011/

PIERWSZY POLSKI ŻOŁNIERZ POLEGŁ W SIERPNIU 2007

Był to 28-letni por. Łukasz Kurowski z 10 Brygady Kawalerii Pancernej im. gen. Maczka

W lutym 2008 r. zginęli: 27-letni st. szer. Hubert Kowalewski z 10 Brygady Kawalerii Pancernej oraz 34-letni st. kpr. Szymon Słowik z 16 Batalionu Powietrzno-desantowego

W kwietniu 2008 r. śmierć poniósł 26-letni kpr. Grzegorz Politowski z 5 Pułku Inżynieryjnego w Szczecinie

W czerwcu 2008 r. w Afganistanie zginął 28-letni por. Robert Marczewski z 6. Batalionu Desantowo-szturmowego

W sierpniu 2008 r. polegli: 28-letni plut. Waldemar Sujdak, 25-letni kpr. Paweł Brodzikowski oraz 27-letni kpr. Paweł Szwed z 2 Mazowieckiej Brygady Saperów w Kazuniu

W lutym 2009 r. w Afganistanie zginął 35-letni st. chor. szt. Andrzej Rozmiarek z 12 Brygady Zmechanizowanej im. gen. Józefa Hallera.

10 sierpnia 2009 r. poległ 32-letni kpt. Daniel Ambroziński z 25 Brygady Kawalerii Powietrznej im. Księcia Józefa Poniatowskiego w Leźnicy Wielkiej

4 września 2009 r. zginął 32-letni plut. Marcin Poręba z 5 Pułku Inżynieryjnego

8 września 2009 r. w szpitalu w Lublinie zmarł 28-letni st. szer. Artur Pyc z 18 Batalionu Desantowo-Szturmowego w Bielsku-Białej, poważnie ranny w Afganistanie 22 maja

10 września 2009 r. w wyniku wymiany ognia do której doszło w dystrykcie Andar zginął 30-letni st. szer. Piotr Marciniak z 6 Brygady Desantowo-Szturmowej

9 października 2009 r. zginęli: st. szer. Radosław Szyszkiewicz i st. szer. Szymon Graczyk. Obaj w kraju służyli w 5. Pułku Inżynieryjnym

19 grudnia 2009 r. zginął 22-letni kpr. Michał Kołek z Polsko-Ukraińskiego Batalionu Sił Pokojowych w Przemyślu

12 czerwca 2010 r. na skutek wybuchu miny-pułapki zginął 25-letni kpr. Miłosz Górka który służył w 25. Brygadzie Kawalerii Powietrznej

15 czerwca 2010 r. poległ 29-letni kpr. Grzegorz Bukowski. Zginął w wyniku ostrzału bazy Warrior, śmiertelnie zraniły go odłamki eksplodującego pocisku rakietowego. W kraju służył w Oddziale Specjalnym Żandarmerii Wojskowej w Mińsku Mazowieckim

26 czerwca 2010 r. w prowincji Ghazni w wyniku eksplozji ładunku wybuchowego zginął 26-letni plutonowy Paweł Stypuła. Służył w 2 Mazowieckiej Brygadzie Saperów w Kazuniu

27 września 2010 r. w wyniku ran odniesionych w eksplozji przydrożnego ładunku wybuchowego zmarł 32-letni sierż. Kazimierz Kasprzak. Służył w 15 Gołdapskim Pułku Przeciwlotniczym

14 października 2010 r. poległ st. szer. Adam Szada-Borzyszkowski – zginął gdy grupa żołnierzy zabezpieczająca saperów rozbrajających umieszczony przy drodze ładunek wybuchowy została ostrzelana z moździerza. Służył w 25 Brygadzie Kawalerii Powietrznej w 1 Batalionie z Leźnicy Wielkiej. Miał 28 lat

22 stycznia br. w wyniku eksplozji ładunku wybuchowego podczas patrolu w prowincji Ghazni zginęli: st. szer. Marcin Pastusiak oraz ratownik medyczny Marcin Knap. Pastusiak miał 26 lat, służył w Oddziale Specjalnym Żandarmerii Wojskowej w Mińsku Mazowieckim. Była to jego druga misja zagraniczna, w 2008 r. służył w Libanie. Knap miał 34 lata

3 kwietnia w bazie Ghazni w Afganistanie zmarł mł. chor. Bartosz
Spychała. Służył w wojsku od 1992 r. Dwa lata później zaczął służbę w 1 Pułku Specjalnym Komandosów w Lublińcu na stanowisku podoficer specjalista. Miał 39 lat. Pozostawił żonę i piętnastoletnią córkę

20 kwietnia w Wojskowym Instytucie Medycznym w Warszawie zmarł st. szer. Paweł Staniaszek, ciężko ranny w październiku 2009 r. w Afganistanie w wybuchu podłożonego ładunku wybuchowego. Do eksplozji doszło podczas przejazdu konwoju. Żołnierz miał 29 lat

2 czerwca zginął st. kapral Jarosław Maćkowiak który został ranny podczas ataku na polski patrol w prowincji Ghazni

28 lipca w wyniku ciężkich ran odniesionych w eksplozji improwizowanego ładunku wybuchowego pod pojazdem typu Rosomak zmarł st. szer. Paweł Poświat

6 sierpnia 2010 r. w wybuchu przydrożnej bomby zginął 31-letni st. szer. Dariusz Tylenda. Służył w 15. Gołdapskim Pułku Przeciwlotniczym

Poległy 18 sierpnia st. szer. Szymon Sitarczuk służył w 1 Brzeskiej Brygadzie Saperów od 2004 r., najpierw jako żołnierz służby zasadniczej, a od 2005 r. w służbie zawodowej. Misja w Afganistanie była jego drugą misją. Wcześniej służył podczas IV zmiany PKW Afganistan. Był pierwszym polskim żołnierzem przedstawionym do wyróżnienia Hero of the Battle. Był kawalerem, miał 28 lat. Zginął podczas ataku na polski patrol w północnej części prowincji Ghazni

dt/pap /18.8.2011/

27 POLAK ZGINĄŁ W AFGANISTANIE

W wyniku wybuchu w Afganistanie zginął polski żołnierz. Do ataku na polski patrol doszło w godzinach popołudniowych podczas wykonywania zadań w ramach operacji pod kryptonimem White Eagle Fury. W wyniku odniesionych ran zginął st. szer. Paweł Poświat

Poświat to 27 żołnierz poległy w Afganistanie lub w wyniku ran odniesionych w tym kraju od 2007 r. gdy Polska zaangażowała się w operację ISAF. W Afganistanie zginął też cywilny ratownik medyczny

Do zdarzenia doszło w północnej części prowincji Ghazni. W trakcie patrolu wykonywanego przez żołnierzy Zgrupowania Bojowego Alfa pod pojazdem typu KTO Rosomak eksplodował improwizowany ładunek wybuchowy (IED – ang. Improvised Explosive Device).

W wyniku eksplozji ciężko ranny został kierowca pojazdu st. szer. Paweł Poświat. Na miejscu zdarzenia udzielono rannemu natychmiastowej pomocy medycznej, wezwano śmigłowiec ewakuacji medycznej MEDEVAC. Poszkodowanego przetransportowano do polskiego szpitala w bazie Ghazni. Niestety mimo udzielenia natychmiastowej pomocy lekarzom nie udało się uratować życia żołnierza st. szer. Pawła Poświata – zmarł on w wyniku odniesionych obrażeń.

Starszy szeregowy Paweł Poświat służbę wojskową rozpoczął w 2003 r. W kraju służył na stanowisku kierowcy w 17 Wielkopolskiej Brygadzie Zmechanizowanej. Był bardzo dobrym wojskowym specjalistą z wieloma dodatkowymi uprawnieniami. Miał 29 lat. Był kawalerem.

Polski kontyngent w Afganistanie liczy obecnie ok. 2600 żołnierzy i pracowników. Według zapowiedzi NATO misja ISAF ma się zakończyć w 2014 r.

rz/pap /28.7.2011/

ZGINĄŁ 24 POLSKI ŻOŁNIERZ

Dowództwo Operacyjne Sił Zbrojnych poinformowało o śmierci polskiego żołnierza w bazie Ghazni w Afganistanie

‘Z głębokim ubolewaniem Dowództwo Operacyjne Sił Zbrojnych informuje że 3.4.2011 r. w bazie Ghazni w Afganistanie zmarł mł. chor. Bartosz Spychała. Okoliczności śmierci Naszego Kolegi są obecnie przedmiotem wyjaśnień służb medycznych i Żandarmerii Wojskowej. O tragicznym wydarzeniu została poinformowana najbliższa rodzina’ – taki komunikat podało Dowództwo Operacyjne Sił Zbrojnych.

W godzinach porannych w bazie Ghazni w Afganistanie zmarł młodszy chorąży Bartosz Spychała w miejscu swojego zakwaterowania. Jego śmierć nie ma żadnego związku z kontaktem bojowym. Obecnie okoliczności śmierci ś.p. mł. chorążego Bartosza Spychały są wyjaśnianie przez służby medyczne i Żandarmerię Wojskową. Powiadomiono jego najbliższą rodzinę. Był on żołnierzem 1 Pułku Specjalnego Komandosów z Lublińca’powiedział mjr Marcin Gil.

Mł. chor. Bartosz Spychała służbę wojskową rozpoczął w 1992 r. w JW 3306 Białystok. Od 1.9.1994 r. pełnił służbę w 1 Pułku Specjalnym Komandosów jako podoficer specjalista. Miał 39 lat. Zostawił żonę i piętnastoletnią córkę.

Komandos z Lublińca to 25 Polak który zmarł w Afganistanie od 2007 r. gdy Polska zaangażowała się w operację ISAF.

int.pl /3.4.2011/

***

GROM ma nowego dowódcę

Polska elitarna jednostka wojskowa GROM ma nowego dowódcę. Kierować nią będzie ppłk Piotr Gąstał który zastąpił płk. Jerzego Guta – informuje serwis polityka.pl. Dotychczasowy dowódca GROM-u awansował na zastępcę dowódcy wojsk specjalnych

Zdaniem niektórych nominacja ppłk. Gąstała to próba wygaszenia konfliktu między GROM-em a Dowództwem Wojsk Specjalnych. Płk Gut dowodził GROM-em od sierpnia 2010 r. Jego poprzednikiem był płk Dariusz Zawadka który szefował jednostce od lipca 2008.

Ppłk Gąstał ma 43 lata. W jednostce GROM służył prawie 20 lat. Jest jednym z pierwszych żołnierzy którzy trafili do tej jednostki. Wypatrzył go i ściągnął do niej twórca GROM-u gen. Sławomir Petelicki.

To dobra nominacja. Daje nadzieję że stosunki między jednostką a DWS się ustabilizują i jedni przestaną wykańczać drugich. To był konflikt do ostatniej krwi który nikomu nie służył. Gąstał daje szansę na normalność – powiedział jeden z generałów zorientowanych w temacie.

GROM (Grupa Reagowania Operacyjno-Mobilnego, JW 2305) powstał w 1990 r. Jej komandosi brali udział w misjach na Haiti, w Sławonii, Kosowie, Afganistanie, Zatoce Perskiej i w Iraku. Do września 1999 podlegał MSWiA, potem został podporządkowany MON. Większość działań GROM objęta jest tajemnicą. Opinia publiczna dowiaduje się o nich zwykle w szczątkowej formie i z pewnym opóźnieniem.

Za twórców jednostki uznawani są gen. Petelicki – pierwszy dowódca, a także ówczesny minister spraw wewnętrznych Krzysztof Kozłowski. W 1995 r. jednostka przyjęła za patrona Cichociemnych – legendarnych komandosów – spadochroniarzy Armii Krajowej.

rz/polityka.pl/pap /28.7.2011/

***

Agat – elita armii

Powstaje nowa jednostka specjalna w polskiej armii – ‘Agat’

– Kiedy ‘Grom’ będzie szturmować kryjówkę terrorystów – żołnierze Jednostki Wojskowej ‘Agat’ będą osłaniać kolegów i izolować obiekt szturmu z zewnątrz – poinformował ppłk Ryszard Jankowski, rzecznik Dowództwa Wojsk Specjalnych

‘Agat’ osiągnie zdolność bojową jednak dopiero za 5 lat. Choć pierwszy zespół szturmowy ma działać za 3 lata

JW ‘Agat’ powstaje na bazie gliwickiego oddziału Żandarmerii Wojskowej. Gliwiccy żandarmi od 2005 r. nie zajmowali się już pilnowaniem dyscypliny w wojsku ale jeździli na zagraniczne misje.

Byli w Iraku, Afganistanie, na Bałkanach, w Libanie i w Czadzie – wyliczył ppłk Marcin Wiącek, rzecznik komendanta głównego ŻW.

W Demokratycznej Republice Konga pierwszy raz samodzielnie sformowali kontyngent. Przed nimi jednak ciągle selekcja do JW ‘Agat’ i kurs podstawowy. Dalsze szkolenie będzie przechodzić tylko dziesięciu na stu chętnych!

Nazwa ‘AGAT’ nie jest przypadkowa. To nawiązanie do nazwy specjalnej grupy która funkcjonowała podczas II wojny światowej. Pochodziła ona od słów ‘anty gestapo’. Jej główne zadanie polegało na zabijaniu agentów SS. Jednostka była częścią Kedywu – pionu organizacyjnego Armii Krajowej który odpowiadał za organizację i planowanie dywersji. Jej dowódcą był słynny gen. August ‘Nil’ Fieldorf.

ele/pst/f. /7.7.2011/

***

Nowi superkomandosi

Nowa jednostka będzie wspierać najtrudniejsze operacje GROM-u czy Formozy

– Chcę stworzyć jednostkę elitarną o trochę innym charakterze niż te już istniejące – powiedział płk Sławomir Berdychowski, były oficer GROM-u, który został dowódcą Agatu

Agat będzie więc różnić się od jednostek które już wchodzą w skład Wojsk Specjalnych, czyli GROM, 1 Pułku Specjalnego Komandosów z Lublińca i Morskiej Jednostki Działań Specjalnych Formoza. Głównie dlatego że dostanie cięższy sprzęt, m.in. broń przeciwpancerną, maszynową czy przeciwlotniczą. Po co? Ponieważ to właśnie komandosi Agatu będą wspierać operacje specjalne swoich kolegów z GROM, Lublińca czy Formozy.

– Ta jednostka weźmie na siebie ciężar walki z przeciwnikiem uzbrojonym w sprzęt pancerny czy lotnictwo, w tym czasie operatorzy będą prowadzić precyzyjne akcje specjalne, np. odbijania zakładnikówwyjaśnił Piotr Cień-Maciejczyk, były oficer GROM-u.

Agat będzie też lekką jednostką szturmową wykonującą akcje bezpośrednie na tyłach wroga. Ma się również stać pierwszym miejscem gdzie trafią żołnierze którzy w przyszłości, jeżeli się sprawdzą, będą mogli przejść do innych jednostek specjalnych.

– To dobry kierunek ale by Agat stał się jednostką specjalną z prawdziwego zdarzenia musi minąć kilka lat – ocenił ekspert wojskowy Janusz Walczak.

Pomysł utworzenia jednostki narodził się kilka miesięcy temu. Jego autorem jest gen. Bogusław Pacek, doradca ministra obrony i były szef Żandarmerii Wojskowej.

W wywiadzie ze stycznia tego roku gen. Pacek mówił: ‘Kilka lat temu politycy zdecydowali że jako kraj będziemy liderem jeżeli chodzi o wojska specjalne’.

W marcu minister obrony Bogdan Klich wydał oficjalną decyzję o utworzeniu nowej jednostki w strukturach wojsk specjalnych. Agat powstał w miejsce zlikwidowanego Oddziału Specjalnego Żandarmerii Wojskowej (OSŻW) w Gliwicach.

Przyjęliśmy wszystkich żołnierzy OSŻW którzy chcieli. Teraz przygotowujemy ich do tego by przeszli selekcjędodał gen. Piotr Patalong, dowódca wojsk specjalnych. A ci którym się to nie uda będą musieli odejść. Pierwsza selekcja do Agatu ruszy jesienią.

To dobrzy żołnierze i mają predyspozycje by służyć w wojskach specjalnych – powiedział płk Berdychowski który jeszcze niedawno sam selekcjonował chętnych do GROM-u. Teraz będzie sprawdzać żołnierzy którzy chcą służyć w jednostce specjalnej Agat. – Będą dwa rodzaje testów. Kwalifikacje dla sztabowców i selekcja dla żołnierzy zespołów szturmowych – zapowiedział dowódca.

W przyszłym roku rozpocznie się szkolenie pierwszej grupy operatorów (tak nazywani są żołnierze jednostek specjalnych). Pierwszy zespół szturmowy ma być gotowy w 2014 r.

eż/rp /5.7.2011/

***

Tej wojny się nie wygra

– Talibowie byli, są i będą. O tym się przekonali Rosjanie [mowa o interwencji sowieckiej 1979-89], teraz Amerykanie i my. Nie ma sposobu na rozwiązanie militarne bo tej wojny się nie wygra – przekonuje gen. Waldemar Skrzypczak, były dowódca Wojsk Lądowych

Rozmowa z gen. rez. Waldemarem Skrzypczakiem

Prezydent Barack Obama ogłosił że amerykańska armia opuści Afganistan do 2014 r. Czy to dobry moment?

Czas najwyższy. Nie ma już militarnego problemu afgańskiego. Doświadczenia ostatnich 10 lat trwania operacji Enduring Freedom [trwała wolność] wskazują że nie ma powodzenia w operacji militarnej i trzeba szukać innych rozwiązań. Już dwa lata temu mówiłem że trzeba po negocjacjach z prezydentem Karzajem, NATO i talibami wyłonić rząd jedności narodowej w Afganistanie który pogodzi wszystkie zwaśnione strony i zaprowadzi pokój w kraju. Zostały trzy lata by to zrobić. Trzy lata obecności wojsk amerykańskich to czas by móc dać szansę Afgańczykom. By wyłonili z siebie na tyle silną władzę by mogła tym państwem kierować. NATO i wszystkie siły zaangażowane w rejonie – myślę tu też o ONZ – muszą w tym pomóc. Musi być kompromis pomiędzy oczekiwaniami Karzaja, oczekiwaniami NATO i oczekiwaniami talibów.

Ale wielu mówi że z talibami nie można negocjować bo to terroryści.

Tak się utarło. Ale czy ci którzy tak mówią znają wyjście z sytuacji? Nie. Skoro są takie siły i organizacje które są w stanie ułożyć się z talibami to powinny podjąć próbę. Tu nie chodzi o negocjacje, czyli jakieś targi, tylko o przekazanie władzy narodowi afgańskiemu którego reprezentacją są również talibowie. Trzeba się z tym pogodzić. Oni byli, są i będą. O tym się przekonali Rosjanie [mowa o interwencji sowieckiej 1979-89], teraz Amerykanie i my. Nie ma sposobu na rozwiązanie militarne bo tej wojny się nie wygra, trzeba więc doprowadzić do rozwiązań politycznych. Kompromis i podział władzy jest nieunikniony. A targi mogą iść głównie o to co Karzaj zostawi dla siebie.

Dlaczego operacja w Afganistanie poniosła militarną klęskę?

Bo to wojna partyzancka w bardzo dogodnym rejonie na prowadzenie działań partyzanckich. Talibowie są wspierani dużymi pieniędzmi przekazywanymi z państw arabskich. Po drugie – broń, amunicję i środki szkolenia kupują w państwach sąsiednich, choćby w Chinach – głównym zaopatrującym talibów. Tylko wola tych państw może spowodować że w Afganistanie zapanuje pokój.

Co kieruje zatem politykami, wojskowymi i ekspertami którzy atakują obecnie amerykańską administrację za ten krok?

Myślałem że narodowi amerykańskiemu zależy by tam gdzie stanęła noga ich żołnierza zapanował spokój. Trzeba sobie po 10 latach operacji odpowiedzieć na pytanie – co nasi żołnierze osiągnęli w Afganistanie. Okazuje się że nic. Poza dużymi stratami w stanie osobowym. Oni są waleczni. Miałem dla nich zawsze duży szacunek. Natomiast obecni krytycy Obamy są często inspirowani przez przemysł zbrojeniowy który zbija kapitał na sprzedaży sprzętu i amunicji dla armii. Brak wojny jest zagrożeniem dla amerykańskiego sektora zbrojeniowego który zarabia na niej ogromne pieniądze. To oni wygrywają w tej wojnie ale nie pokój i stabilizację tylko pieniądze dla siebie.

Wyjście z Afganistanu to wielka operacja. Czy nie jest tak że łatwiej jest wejść do dalekiego kraju niż z niego wyjść?

Tu chodzi o to jak zachować twarz. Technicznie, wojskowo to nie jest żaden problem. Wojsko jest do tego przygotowane i sobie poradzi. Trzeba to dobrze rozegrać politycznie. Amerykanie muszą się przyznać do kolejnej klęski. Pierwsza była w Wietnamie. Po Iraku nauczyli się do tego nie przyznawać. Generał Petreus powiedział wyraźnie że ‘daleko jest od tego by mówić o sukcesie w Iraku’. Jeżeli tak mówi najwyższy dowódca wojskowy to otwarcie nie przyznaje się do klęski ale też mówi że nie ma sukcesu. Przyznanie się spowodowałoby ogromne perturbacje polityczne w USA. Urażona duma, godność itd.

Ale poza przyzwoleniem politycznym do wycofania się z Afganistanu potrzebna jest współpraca z Rosją.

To zdecydowanie prawda. Rosjanie dysponują w pobliżu dużymi bazami lotniczymi. Są one w samej Rosji ale też w WNP: Kazachstanie, Kirgistanie i Tadżykistanie. Użycie tych baz o doskonałym z logistycznego punktu widzenia położeniu, warunkach i możliwościach pozwoli sprawnie i bezpiecznie przeprowadzić tę operację. Zgoda Rosji i dobra współpraca z nią są tu niezbędne.

rozm. pf/nd /27.6.2011/

***

Amerykańscy lotnicy w Polsce

Minister obrony Bogdan Klich i ambasador Stanów Zjednoczonych Lee Feinstein podpisali w Warszawie porozumienie o stacjonowaniu w Polsce żołnierzy USA obsługujących samoloty myśliwskie i transportowe przylatujące okresowo na ćwiczenia do Polski

Memorandum dotyczące wspólnych szkoleń polskich i amerykańskich lotników to kolejny krok w pogłębianiu współpracy obu krajów – ocenił Klich po podpisaniu dokumentów

Gdy polscy i amerykańscy lotnicy zaczną wspólnie ćwiczyć, to myślę że i inne państwa zechcą do nich dołączyć; to krok na drodze do przekształcenia Polski w centrum współpracy lotniczej – dodał Feinstein.

Pododdział którego dotyczy umowa, tzw. air detachment, ma liczyć ok. 20 osób i obsługiwać infrastrukturę, samoloty i załogi samolotów F-16 oraz C-130 Hercules przylatujących cztery razy do roku na co najmniej dwutygodniowe ćwiczenia do Polski z amerykańskich baz w Europie. Pobyty szkoleniowe amerykańskich samolotów w Polsce mają się zacząć po 2013 r. Podpisanie umowy było spodziewane podczas wizyty w Polsce prezydenta Baracka Obamy, nie zdążono jednak zakończyć negocjacji.

To porozumienia każe nam patrzeć śmielej w przyszłą współpracę pomiędzy Polską a Stanami Zjednoczonymi w obszarze obrony i bezpieczeństwa. Traktujemy je jako otwarcie nowego obszaru tej współpracy i następny krok w pogłębieniu polsko-amerykańskiego partnerstwa – mówił Klich.

Uznaliśmy wspólnie z Amerykanami że warto by polscy i amerykańscy piloci szkolili się razem i warto by odbywało się to w Polsce regularnie. Dlatego przewidujemy od 2013 r. regularną okresową obecność amerykańskich samolotów z obsługą i pilotami – dodał Klich.

Jak mówił ambasador – memorandum jest też potwierdzeniem słów prezydenta Obamy który podkreślał wagę amerykańskiego partnerstwa z Polską i całym regionem Europy Środkowo-Wschodniej. – Polska ma szansę odgrywać w niej kluczową rolę – dodał, powtarzając zapewnienie USA o uznaniu Polski za strategicznego partnera w tej części.

Klich wyrażał wcześniej opinię że szkoleniowe przyloty Amerykanów będą dla polskich lotników szansą wspólnych treningów. Dotychczas polscy piloci F-16 odbywają zaawansowane szkolenie w USA, a po jego ukończeniu ćwiczą m.in. z innymi pilotami NATO w Hiszpanii, Belgii i Francji.

Pytany w której bazie Amerykanie będą przebywać szef MON odpowiadał że amerykańskie samoloty będą latać, a nie stacjonować w bazach, toteż miejsca ich pobytu mają być ustalane każdorazowo przed ćwiczeniami. Najczęściej wymienianą bazą był Łask gdzie stacjonują polskie F-16.

pap /13.6.2011/

***

26 Polak zginął w Afganistanie

Kolejny polski żołnierz zginął w Afganistanie w wyniku ataku na nasz patrol. To starszy kapral Jarosław Maćkowiak

Dwóch innych żołnierzy zostało lekko rannych. Do ataku doszło w prowincji Ghazni nad którą pieczę sprawuje nasza armia

Atak nastąpił w godzinach porannych na północny zachód od bazy Giro, w południowej części prowincji, w której stacjonują żołnierze zgrupowania bojowego Bravo.

Według Polskiego Kontyngentu Wojskowego żołnierze 2 kompanii piechoty zmotoryzowanej wykonywali patrol w czasie którego zostali zaatakowani z broni strzeleckiej i granatników przeciwpancernych. Polacy odpowiedzieli ogniem.

W wyniku ostrzału rannych zostało trzech polskich żołnierzy, w tym jeden ciężko. Rannych ewakuowano w bezpieczne miejsce i udzielono im pierwszej pomocy. Na miejsce zdarzenia natychmiast wezwano śmigłowiec ratunkowy i wsparcie lotnicze w postaci samolotów F-15 i śmigłowców Mi-24.

Rannych przetransportowano do szpitala polowego w Ghazni. W szpitalu w wyniku odniesionych ran zmarł st. kpr. Jarosław Maćkowiak, a stan pozostałych rannych żołnierzy lekarze oceniają jako stabilny i ich życiu nie zagraża niebezpieczeństwo.

Maćkowiak służył w 17 Wielkopolskiej Brygadzie Zmechanizowanej w Międzyrzeczu na stanowisku dowódcy drużyny. Był doświadczonym żołnierzem, w wojsku od 2006 r., drugi raz służył na misji w Afganistanie, także na stanowisku dowódcy drużyny. Był kawalerem. Wielokrotnie zdobywał tytuł mistrza WP w tenisie stołowym.

Jest 26 Polakiem który zginął lub zmarł w Afganistanie w wyniku ran odniesionych w tym kraju od 2007 r. gdy Polska zaangażowała się w operację ISAF.

łs/nd/iar/pkwafg./mp/ap /2.6.2011/

***

Te misje są potrzebne

Czuliśmy wsparcie rodzin i czuliśmy wsparcie takich ludzi jak gen. Petelicki, gen. Skrzypczak, gen. Wójcik, wielu, wielu żołnierzy. Nasze środowisko wojskowe wierzyło w nas – mówi chor. Andrzej Osiecki, uniewinniony przez sąd ws. Nangar Khel

Rozmowa z chorążym Andrzejem Osieckim

Panie chorąży, jeżeli to co wydarzyło się 16 sierpnia 2007 nie było zbrodnią wojenną, to czym było?

Przede wszystkim było wielką tragedią dla nas ale także dla osób które zginęły i zostały ranne.

A jak pan to sobie dzisiaj definiuje? Błąd? Splot złych okoliczności? Zły rozkaz?

To był splot złych okoliczności. To jest wojna. Na wojnie różne dzieją się rzeczy. Niestety, w naszym przypadku doszło do splotu paru niekorzystnych okoliczności.

Paru niekorzystnych okoliczności za które nikt nie powinien ponieść odpowiedzialności?

Nie mnie oceniać niektóre rzeczy. Przykładowo niesprawna amunicja, niesprawne pociski moździerzowe, kiepskie celowniki, kiepskie moździerze.

A kiepskie rozkazy? Był rozkaz ostrzelania tych wiosek czy nie było?

Chciałbym zostawić te kwestie do wyjaśnienia przez sąd i czekamy na prawomocny wyrok. Sąd stwierdził i zobaczymy co będzie.

A pan się czuje kozłem ofiarnym?

Nie, nie czuję się kozłem ofiarnym. My wszyscy nie mamy takiego poczucia.

Wczoraj Radosław Sikorski pisał: ‘rozliczyć trzeba tych wszystkich którzy nakręcili tę aferę’. Kto ją nakręcił?

Proszę zapytać pana ministra.

A pan myśli że ktoś ją nakręcił?

Bardzo się cieszę że są ludzie, politycy zwłaszcza, którzy widzą że coś było nie tak w tej sytuacji.

Takiego wyroku jak ten wczorajszy pan oczekiwał czy tylko o nim marzył?

Ja byłem pewny.

Że zostaniecie uniewinnieni?

Tak, na pewno.

A nie było tak że kiedy był pan zatrzymywany przez żandarmerię, czy siedział w areszcie, były chwile zwątpienia?

Nie. Można mieć chwile zwątpienia do systemu ale ja wierzę w nasz naród i wiedziałem że wyjdziemy z aresztu.

A wierzy pan również w polityków którzy mówili że trzymają za was kciuki, że nie pozwolą byście poszli do więzienia, gdyby nawet wyrok był skazujący? Czuł pan to wsparcie polityków czy wręcz przeciwnie?

Przede wszystkim czułem wsparcie społeczeństwa. Czuliśmy wsparcie rodzin i czuliśmy wsparcie takich ludzi jak gen. Petelicki, gen. Skrzypczak, gen. Wójcik, wielu, wielu żołnierzy. Nasze środowisko wojskowe wierzyło w nas, mógłbym długo wymieniać ale także na ulicy każdego dnia widzieliśmy odruchy solidarności i za to jesteśmy wdzięczni.

Ma pan żal do tych którzy wysłali was do Afganistanu?

Nie. Misja w Afganistanie czy w Iraku jest potrzebna.

A nie ma pan poczucia że najpierw was wysłali a potem posadzili na ławie oskarżonych?

Myślę że osoby które faktycznie to zrobiły też do końca nie wiedziały jak to się skończy.

Pojechałby pan ponownie do Afganistanu?

Jeżeli wymagałyby tego obowiązki służbowe, oczywiście.

Ale pan nie pojedzie?

Nie mam pojęcia, jeszcze nie rozstrzygnąłem co będę robić po zakończeniu procesu.

Ta misja afgańska nie była pana pierwszą. Był pan również w Iraku.

Była drugą a czy ostatnią to zdecyduje los.

Już nikt pana nie chce wysyłać na misje, czy pan nie chce jechać? Czy to jest tak że proces się toczył i nie było takiej technicznej możliwości?

Tak, proces się toczył i nie było technicznej możliwości. Nie ma możliwości by Casa z Afganistanu przywoziła nas na rozprawy w sądzie. Co prawda nie do końca musieliśmy być na tych rozprawach ale gdy walczy się o swoje życie w przypadku dożywocia trzeba być na miejscu.

Długo pan jeszcze pozostanie w armii?

Na pewno do listopada.

Bo wtedy zaczyna pan nabierać praw emerytalnych.

Tak.

I w listopadzie pan odejdzie?

Nie wiem, zobaczymy jak zachowa się wojsko po wczorajszych słowach ministra Klicha który nas wsparł, który stwierdził że ‘honor żołnierza polskiego został odzyskany’. Zobaczymy teraz jak armia odda nam ten honor.

Bo do tej pory traktowali was, przepraszam za cytat, ‘jak wrzód na d…’?

Nie, nie będę tego oceniać w ten sposób. W paru przypadkach mogło tak być ale nie oceniam tego jako armii. Było może kilka osób które były nam nieprzychylne.

Ale jeżeli by pan odchodził to z powodu tego co wydarzyło się w Nangar Khel, czy dlatego że ma pan dosyć wojska?

Nie, jestem żołnierzem i będę żołnierzem do końca życia. Zobaczymy, nie podjąłem jeszcze decyzji.

A żołnierz może mieć wyrzuty sumienia?

Nie, żołnierz powinien przede wszystkim analizować wszystko co zrobił w swoim życiu, w swojej karierze wojskowej, w działaniach bojowych i wyciągać z tego dobre rzeczy.

A jak pan analizuje ten 16 sierpnia, to ma pan wyrzuty sumienia?

Nie, ale jest parę rzeczy które teraz z takim doświadczeniem można było trochę zmienić.

Jakie?

Nie będziemy o tym rozmawiać.

To rzeczy techniczne, czy wojskowe?

Wojskowe i techniczne przede wszystkim.

Wczoraj można było usłyszeć takie zdanie: ‘Od strony moralnej i psychologicznej to uniewinnienie jest rzeczą groźną’. Co by pan odpowiedział tym którzy tak mówią?

Zapraszam do Afganistanu.

rozm. kp/rfm /2.6.2011/

***

Wojskowa elita do zadań specjalnych

13 lipca 1990 r. powołano do życia jednostkę wojskową nr 2305. Pod nic nie mówiącą nazwą zebrano najlepszych ludzi i wyszkolono według zachodnich wzorców – tak powstał GROM

To elitarny oddział komandosów, gotowych w ciągu kilku godzin wyruszyć w dowolny punkt świata, by tam bronić interesów Polski i bezpieczeństwa jej obywateli

Konieczność posiadania jednostki wyszkolonej do odbijania Polaków z rąk terrorystów i zdolnej do działania poza granicami kraju wyjątkowo brutalnie potwierdziły realia lat 80 ubiegłego wieku

Nasz kraj, decydując się wtedy na udział w tzw. operacji MOST – przerzut Żydów z krajów ZSRR do Izraela – naraził się na zemstę ze strony takich organizacji terrorystycznych, jak Hezbollah czy Ludowy Front Wyzwolenia Palestyny.

W zamachach terrorystycznych na polską ambasadę w Bejrucie, na budynek przedstawicielstwa handlu zagranicznego i budynek linii lotniczych LOT zostały ciężko ranne dwie osoby.

Najlepsi z najlepszych

Nadzorujący ewakuację Polaków z Libanu Sławomir Petelicki, ówczesny podpułkownik wywiadu, po powrocie do Polski przedstawił Krzysztofowi Kozłowskiemu, szefowi MSW, szczegółowy plan powołania jednostki, która nie tylko ratowałaby zakładników z rąk terrorystów, ale także zwalczała grupy mafijne, prężnie działające w Polsce na początku lat 90 XX wieku.

Petelicki dostał zgodę na to by w ramach struktur MSW utworzyć oddział do zadań specjalnych. Osobiście jeździł po jednostkach wojska, policji i UOP, skąd dobierał ludzi.

Tworzenie jednostki zbiegło się w czasie z najsłynniejszą operacją polskiego wywiadu: wywiezieniem przez grupę Gromosława Czempińskiego sześciu agentów CIA z Iraku. Nikt, oprócz Polaków, nie chciał się podjąć tego karkołomnego zadania. W nagrodę Amerykanie unieważnili część polskiego długu i wydatnie zaangażowali się w szkolenie i wyposażenie nowej jednostki specjalnej.

Potęga utrzymywana w tajemnicy

Nieoficjalnie, w wąskich kręgach, o jednostce wojskowej nr 2305 mówiono GROM. Nazwę wymyślił założyciel oddziału. Jak tłumaczył kilka lat później, wywodzi się ona zarówno od pierwszych liter imienia Gromosław, jak i od faktu że jej żołnierze mają działać przez zaskoczenie, czyli ‘jak grom z jasnego nieba’. Właściwym rozwinięciem skrótu GROM jest natomiast: Grupa Reagowania Operacyjno-Manewrowego.

Początkowo opinia publiczna nic nie wiedziała o istnieniu jednostki ani tym bardziej o szkoleniu operatorów (czyli żołnierzy jednostki) w bazach amerykańskich oddziałów Delta i Navy Seals czy brytyjskiego Special Air Service. Choć GROM wykorzystano do konwojowania akt podczas sławnej nocy teczek Macierewicza w czerwcu 1992 r., to Polacy dowiedzieli się o tej jednostce dopiero dwa lata później.

Pierwszy sprawdzian

17 października 1994 r. na warszawskim lotnisku Okęcie żegnano 50 gromowców który wylatywali na misję na Haiti. Złośliwi twierdzą że premier Waldemar Pawlak wybrał GROM do tej misji bo chciał się przekonać, na ile prawdziwe są zapewnienia jej dowódcy że jednostka jest w stanie przygotować się do wyjazdu w ciągu sześciu godzin.

GROM zdał ten test przede wszystkim dlatego że był wówczas jedynym oddziałem Wojska Polskiego zdolnym do działania poza granicami kraju. Na wyspie żołnierze zajmowali się głównie zapewnieniem ochrony dla najważniejszych osobistości, ze specjalnym wysłannikiem ONZ do spraw Haiti – Lahdarem Brahimimi – włącznie.

Podczas swojej pierwszej prawdziwej misji, jaką był pobyt na Haiti, Polacy pokazali że są przygotowani do współdziałania z sojuszniczymi jednostkami. Amerykanie z ‘zielonych beretów’ przekonali się natomiast że pierwsza jednostka z krajów byłego Układu Warszawskiego z którą współdziałali jest godna zaufania, że Polacy nie zmarnowali milionów dolarów wyłożonych na wyszkolenie i uzbrojenie jej operatorów.

GROM na ustach wszystkich

Po akcji na Haiti media i politycy zaczęli mówić i pisać o GROM-ie coraz więcej, co nigdy nie jest dobre dla takiej jednostki. Na światło dzienne zaczęły wychodzić fakty o liczebności, strukturze i sposobach finansowania formacji. Opinia publiczna dowiedziała się że GROM to specjalistyczna formacja która potrafi zaatakować zarówno z lądu, wody, jak i z powietrza.

Zastosowane amerykańskie i brytyjskie wzorce pozwalają GROM-owi na realizację wielu zadań, takich jak odbijanie zakładników, ochrona VIP-ów i placówek dyplomatycznych, poszukiwanie zestrzelonych pilotów czy działania dywersyjne i partyzanckie.

Podstawową jednostką GROM-u jest zespół czterech operatorów. Każdy z nich, oprócz ogólnego przeszkolenia, posiada dwie specjalności, np. strzelca wyborowego, medyka, radiotelegrafisty, sapera, kierowcy itp.

GROM – z powodzeniem realizujący zadania ochrony VIP-ów czy aresztowania zbrodniarzy wojennych na Bałkanach – był wychwalany zarówno przez Polaków, jak i sojuszników. Jednak we wrześniu 1999 r. o mało co nie doszło do rozwiązania jednostki w wyniku konfliktu między Sławomirem Petelickim (po raz drugi został dowódcą GROM-u pod koniec 1997 r.) a Januszem Pałubickim, ówczesnym koordynatorem służb specjalnych.

Pałubicki kazał nie tylko zwolnić Petelickiego ze stanowiska ale też rozpruć szafę pancerną w siedzibie jednostki. Spodziewanych kwitów kompromitujących tak Petelickiego, jak i GROM, nie znaleziono. Pałubicki publicznie przeprosił za swoje słowa (ponoć skłonili go do tego Amerykanie). Rozprutą szafę zostawiono na pamiątkę w sali pamięci jednostki. Wygrana przez Petelickiego bitwa nie zakończyła jednak wojny wokół GROM-u…

Wysyłani do najtrudniejszych zadań

W październiku 1999 r. jednostka wojskowa 2305 znalazła się w strukturach Ministerstwa Obrony Narodowej. Dla GROM-u oznaczało to doposażenie i dalsze szkolenia żołnierzy. Równocześnie zaczęto mówić o zmniejszeniu liczebności jednostki oraz obniżeniu pensji operatorów.

Jedną z nielicznych pozytywnych zmian dla formacji było w tamtym czasie mianowanie podpułkownika Romana Polki na dowódcę. Po początkowej nieufności żołnierzy do ‘człowieka z zewnątrz’, jakim był Polko, zyskał on szacunek gromowców. Na tyle duży że nazywali go ‘wodzem’ i jeździli z nim na wojnę.

GROM w ostatniej dekadzie operował na pewno w Kosowie, Kuwejcie, Iraku i Afganistanie. W tym ostatnim kraju żołnierze wciąż wykonują zadania. Jakie? Tego do końca pewnie nigdy się nie dowiemy, ale z pewnością koncentrują się one wokół poszukiwania i neutralizowania terrorystów oraz ochrony osobistej VIP-ów.

Trochę więcej wiemy o tym co Polacy robili w Zatoce Perskiej. Zajmowali się tam kontrolą i abordażem statków, opanowywaniem platform wiertniczych i instalacji naftowych w irackim porcie Um Kasr. Oprócz tego ochraniali polską ambasadę i dyplomatów.

Roman Polko dowodził jednostką do 2004 r. Odszedł gdy uznał że MON nie tylko blokuje rozwój jednostki ale jeszcze chce odebrać jej oddział morski i włączyć go do Formozy (oddziału specjalnego Marynarki Wojennej, ale o innej specyfice niż GROM). To uruchomiło karuzelę personalną – dowódcy jednostki zmieniali się bardzo często.

Prawdziwą awanturę wywołało jednak odwołanie w lipcu 2008 r. płk. Piotra Patalonga ze stanowiska dowódcy GROM-u i powołanie na to miejsce płk. Dariusza Zawadki. Kolejne pomysły na jednostkę, próby wyodrębnienia jej ze struktur Dowództwa Wojsk Specjalnych i podporządkowania wyłącznie ministrowi obrony narodowej, musiały przełożyć się na morale służących w jednostce żołnierzy.

To właśnie w tym okresie miało dojść do sytuacji kiedy służący w Afganistanie żołnierze amerykańskich sił specjalnych nazywali Gromowów ‘difakowcami’, to znaczy tymi którzy siedzą w stołówce zamiast brać udział w akcji.

Dużo szumu szkodzi jednostce

Prawdą jest że płk Zawadka ma bardzo dobre kontakty z politykami rządzącego obozu. Trochę gorsze z generałami (uniezależnił jednostkę pod względem finansów od Dowództwa Wojsk Specjalnych) oraz… częścią własnych żołnierzy.

W połowie lutego tego roku jeden z oficerów jednostki złożył doniesienie, m.in. do prokuratury, na swojego dowódcę. Zwolniony ze stanowiska dowódcy grupy żołnierz zarzucał płk. Zawadce nepotyzm, nieprawidłowości kadrowe w jednostce i poniżanie. Przeprowadzona kontrola MON nie potwierdziła tych doniesień, a sprawa szybko przycichła.

Żołnierze i cywilni pracownicy jednostki wojskowej 2305 którzy spotkali się 5 marca br. bez obecności dowódców z szefem Sztabu Generalnego śp. Franciszkiem Gągorem, podczas jego niezapowiedzianej wizyty, chwalili płk. Zawadkę. Stwierdzili że podoba im się to że jest jednym z nich, że przeszedł wszystkie szczeble kariery w formacji i… zmusza ich do ciężkiej pracy, a nie do popisywania się przed dziennikarzami.

Teraz o GROM-ie nie mówi nikt, co pewnie nie oznacza że wszystkie problemy zostały rozwiązane. Dobrze jednak że na GROM nikt nie ‘rzuca gromów z jasnego nieba’, bo to oznacza że żołnierze robią to co do nich należy, a nie obrzucają się wzajemnie błotem.

Mamy jedną z najlepszych jednostek specjalnych na świecie i powinniśmy dołożyć wszelkich starań by stan ten utrzymać. Nie żałujmy pieniędzy na sprzęt, szkolenie i pensje dla gromowców. Oni reprezentują Polskę.

Marcin Wójcik /13.7.2010/
/autor korzystał z książek: ‘Wojskowa Formacja Specjalna Grom’ Huberta Królikowskiego oraz ‘GROM.PL’ Jarosława Rybaka/

***

Polacy schwytali ważnego taliba

Mullah Abdul Manan, znajdujący się na liście najbardziej poszukiwanych rebeliantów w Afganistanie, został pojmany 18 maja podczas nocnej operacji żołnierzy polskich wojsk specjalnych w dystrykcie Andar – poinformowało dowództwo Polskiego Kontyngentu Wojskowego w Afganistanie

Jak donoszą przedstawiciele kontyngentu – dzięki czynnościom operacyjno-rozpoznawczym Służby Kontrwywiadu Wojskowego udało się ustalić miejsce pobytu groźnego taliba. Komandosi otrzymali także informację że Abdul Manan jest ostrożny, często zmienia miejsce przebywania, zwłaszcza gdy w okolicy przelatują śmigłowce koalicyjne.

Polscy żołnierze dotarli jednak do jego kryjówki i schwytali całkowicie zaskoczonego Manana oraz trzech innych rebeliantów. Wszyscy zatrzymani zostali wstępnie przesłuchani i przekazani służbom afgańskim.

Abdul Manan kilka tygodni temu mianowany został khazim – sędzią w prowincji Ghazni. Odpowiedzialny był za zabójstwo osób współpracujących z siłami bezpieczeństwa oraz za ataki na wojska koalicyjne i afgańskie siły bezpieczeństwa. Uczestniczył także w porwaniu Koreańczyków w 2007 r. w dystrykcie Andar. To kolejny tak wysoko postawiony członek Talibanu schwytany przez polskich żołnierzy.

łż/nd /21-22.5.2011/

***

Polacy zlikwidowali talibską fabrykę

Polscy żołnierze podczas operacji likwidacji talibskiej fabryki materiałów wybuchowych wykryli w dystrykcie Qarabagh rakiety, granaty moździerzowe oraz gotowe do użycia improwizowane ładunki wybuchowe

15 marca żołnierze Sił Specjalnych przeprowadzili precyzyjną operację mającą na celu sprawdzenie informacji pozyskanych drogą operacyjną przez Kontrwywiad Wojskowy. Po dokładnym przeszukaniu wskazanego budynku ustalono że pełnił on rolę magazynu i zarazem fabryki materiałów wybuchowych.

O szybkości działań polskich żołnierzy świadczy fakt że część znalezionych materiałów była niedawno wyprodukowana a ładunki wybuchowe były przygotowane do użycia. Wewnątrz budynku wykryto kilkudziesięciokilogramowe improwizowane ładunki wybuchowe z lontami detonującymi, ponadto znaleziono rakiety 107mm, granaty moździerzowe oraz pociski do ręcznych granatników.

Po szczegółowym sprawdzeniu pomieszczenia podjęto decyzję o wysadzeniu wszystkich znalezionych przedmiotów na miejscu. Przeprowadzone na miejscu czynności jednoznacznie wskazały że miejsce to było wykorzystywane do produkcji dużych ładunków wybuchowych przeznaczonych do ataków na konwoje wojsk koalicji, szczególnie na pojazdy bojowe.

Prawdopodobnie miejsce to było wykorzystywane przez członków ugrupowania rebelianckiego dowodzonego przez Ala Nur jako magazyn i fabrykę improwizowanych ładunków wybuchowych. Grupa ta odpowiedzialna jest za przeprowadzenie licznych ataków na siły koalicji w tym również na patrole Polskich Sił Zadaniowych w dystrykcie Qarabagh.

Akcję przeprowadzono przy wsparciu śmigłowców Mi-17 i Mi-24 z Samodzielnej Grupy Powietrznej. W trakcie prowadzonych działań rejon był monitorowany przez bezzałogowe środki rozpoznawcze (BSR). Zlikwidowanie talibskiego obiektu w dystrykcie Qarabagh może mieć znaczący wpływ na możliwości działań lokalnej grupy rebelianckiej. To kolejny cios zadany rebeliantom w tym dystrykcie gdyż w ostatnich dniach lutego zatrzymano tu jednego z ważniejszych dowódców lokalnej siatki rebelianckiej – Mułłę Abdula Zahir.

Systematycznie przeprowadzane są również aresztowania najbardziej poszukiwanych rebeliantów w innych dystryktach prowincji, co przekłada się na osłabienie systemu dowodzenia a co za tym spadek aktywności rebeliantów w prowincji Ghazni. Znacznym wsparciem polskich i amerykańskich żołnierzy podczas codziennych operacji są dobrze wyszkoleni i coraz lepiej wyposażeni żołnierze i policjanci afgańscy.

int.pl /17.3.2011/

***

Minister Klich ośmiesza polską armię

Rozmowa z gen. Waldemarem Skrzypczakiem

Prowincja Ghazni stała się jednym z najniebezpieczniejszych miejsc w Afganistanie, bo nie potrafiliśmy nad nią zapanować – mówi Waldemar Skrzypczak, były dowódca Wojsk Lądowych

Prawie tysiąc amerykańskich żołnierzy ma przejąć od Polaków trzy bazy wojskowe w afgańskiej prowincji Ghazni. Nasze oddziały skupią się teraz na ochronie jedynej w kraju autostrady, ciężar zaś walki z talibami w prowincji wezmą na siebie siły USA

Jak pan ocenia decyzję o wycofaniu polskich sił z większej części prowincji Ghazni?

Decyzja jest uzasadniona. Od początku nie mieliśmy tyle sił, by kontrolować tę prowincję. Nie trzeba było brać za nią odpowiedzialności. To był wielki błąd. Każdy średnio wykształcony wojskowy zdawał sobie sprawę, że do Ghazni nie trzeba się pchać.

Gdy przejmowaliśmy Ghazni, szef MON Bogdan Klich argumentował, że siły skupione w jednej prowincji będą skuteczniejsze, a polska flaga będzie bardziej widoczna.

Ministrowi Klichowi się akurat nie dziwię, bo on nie ma w ogóle pojęcia o wojsku. Dziwię się wojskowym, którzy mu doradzali. Jak mogli nie przewidzieć rozwoju wypadków w Ghazni? Dowódcy mieli obowiązek ocenić sytuację i odwieźć ministra od posłania tam wojsk. Nie zrobili jednak analizy operacyjnej. Powstał chaos, bo ci, którzy podejmowali decyzje, nie mieli kompetencji.

Ci, którzy podejmowali decyzje? Czyli kto?

Minister Klich i jego otoczenie.

Chwileczkę, kiedy w październiku 2008 r. przejmowaliśmy Ghazni, był pan dowódcą Wojsk Lądowych. To panu podlegał kontyngent w Afganistanie. Zwracał pan Klichowi uwagę, że misja jest niewykonalna?

Zwracałem. Problem że nikt mnie nie chciał słuchać. Przedstawiałem wiele razy szefowi Sztabu Generalnego śp. Franciszkowi Gągorowi głębokie analizy, co trzeba w Afganistanie zrobić. Co się z tymi analizami stało? Nie wiem. Spędziłem w jego gabinecie wiele wieczorów na rozmowach o misji afgańskiej. Generał Gągor widział potrzebę bardziej racjonalnego działania, ale to było utrącane przez decyzje polityków. Nie zgadzałem się z tym wszystkim i po śmierci kapitana Daniela Ambrozińskiego udzieliłem wam wywiadu, po którym zrzuciłem mundur.

Minister Klich był przekonany o słuszności decyzji. Mówił, że w 2013 r. Ghazni stanie się ‘kulturalną stolicą świata islamu’, szefa BBN, nieżyjącego już Aleksandra Szczygłę oskarżał o ‘nieznajomość elementarnej sztuki wojennej’ w odpowiedzi na wątpliwości w sprawie objęcia prowincji.

Mówienie o Ghazni jako kulturalnej stolicy to jakiś obłąkańczy pomysł. A Aleksander Szczygło też nie miał przygotowania wojskowego, ale słuchał lepszych doradców.

Kiedy przejmowaliśmy prowincję, mieliśmy 1600 żołnierzy. Wojskowi wiedzieli, że to za mało?

Tak, liczba została zwiększona jeszcze o 1000 osób, ale było jasne, że do opanowania tak dużego terenu, porównywalnego do województwa wielkopolskiego, to nie wystarczy. Żeby zapewnić spokój w Ghazni, powinniśmy mieć silne oddziały praktycznie w każdej części prowincji.

Ilu żołnierzy?

Rok temu mówiłem, że nie mniej niż 4 tysiące, nie więcej niż 6 tysięcy. Tego się trzymam. Prawda jest też taka, że Polskę stać na taki wysiłek, ale w krótkim okresie. Dalibyśmy radę przez rok, półtora. Jeśli trzeba byłoby siedzieć dłużej, nie mielibyśmy wojska do kolejnych zmian.

Jak wyglądała misja, skoro brakowało ludzi?

Polegała na ciągłym przerzucaniu wojska w różne zagrożone rejony. Żołnierz pakował się, podróżował, rozpakowywał i znowu się pakował. Na dłuższą metę to nie miało sensu, bo w ten sposób można tylko zamęczyć ludzi. Wojsko było dobre, robiło, co się dało, ale żołnierze nie mogli się rozdwoić i być wszędzie. W rezultacie efektywność operacyjna była znikoma i nie wynikało to z winy żołnierzy czy dowódców.

Ghazni jest prowincją niebezpieczną?

Na mapach sojuszników jest oznaczana kolorem czerwonym, który mówi o najwyższym poziomie zagrożenia.

A przed naszym przyjściem?

Zagrożenie było mniejsze. Kolor żółty.

Wynika to z tego, że sobie nie poradziliśmy, czy z tego, że talibowie zostali przepędzeni z innych prowincji i zakotwiczyli się w Ghazni?

Znaleźli sobie w Ghazni miejsca, w których mogą czuć się bezpieczni. Powtarzam, nasze siły były za małe, żeby to wszystko ogarnąć. Teraz Amerykanie wejdą z tysiącosobowym kontyngentem na południe, które jest najbardziej niestabilne. Może to uspokoi sytuację.

Podobno Polacy nadal będą dowodzić.

Mrzonka. Być może propagandowo będziemy dowodzić. Ale nigdy, powtarzam, nigdy Amerykanie nie oddadzą nam pod komendę tysiąca ludzi.

To jaka będzie nasza rola?

Będziemy siedzieć w bazach i bez uzgodnienia z US Army nie będziemy mogli z nich wyjść. Będziemy musieli informować ich o swoich zamierzeniach, a oni się będą zgadzać albo nie.

Sojusznicy chyba nie są zadowoleni?

Zachowaliśmy się jak kapryśna panienka, która co kilka miesięcy zmienia zdanie. Najpierw chcemy prowincji, chcemy trzymać wysoko flagę, potem się okazuje, że nie potrafimy. Co więcej, Ghazni stała się jednym z najniebezpieczniejszych miejsc w Afganistanie, bo nie potrafiliśmy nad nią zapanować.

Straciliśmy wiarygodność?

Ewidentnie. Przecież Amerykanie od nas nie wymagali przejęcia prowincji, to był nasz pomysł. Chcieliśmy, to nam dali, a teraz oni mają kłopot: muszą zebrać ludzi, przerzucić na nasz teren.

Sojusznicy rozpatrują to tak jak my? Jako nieroztropność? Rzucanie słów na wiatr?

Sojusznicy są dyplomatami, więc nigdy nam oficjalnie tego nie powiedzą. W rozmowach kuluarowych przebija pretensja, że jesteśmy chimeryczni, że nie inaczej było w Iraku, też opuszczaliśmy poszczególne prowincje, bo sobie nie radziliśmy. W końcowej fazie byliśmy odpowiedzialni tylko za jedną. Dziś sytuacja się powtarza. Stajemy się mało wiarygodni i to nie z winy wojskowych, ale polityków.

Żyjemy w micie, że Polacy w misjach wojskowych radzili sobie doskonale, niesłusznie?

Sojusznicy mają szacunek do naszego wojska, wątpię, czy mają szacunek do polityków, którzy mają dość zmienne nastroje i dziwne pomysły.

Czy ofiary, które ponieśliśmy w Afganistanie, idą na marne?

Żołnierze wykonują rozkazy, tak jak na wojskowych przystało. Ale widzą, że strategia jest błędna. Bo zamiast koncentrować się na walce, muszą bez przerwy się pakować, rozpakowywać, przenosić z miejsca na miejsce. Są zdziwieni niekonsekwencją polityków, a zwłaszcza ministra Klicha, który ośmiesza siebie i polską armię.

Rozumiemy, że wycofanie się z Ghazni politycy mogą propagandowo sprzedawać jako sukces. Ale wojskowi są chyba zgodni, że to jest wywieszanie białej flagi?

Nie bardzo rozumiem, jak można tę porażkę przekuć w sukces. Nie da się ukryć kompromitacji. Powiem jeszcze jedną rzecz. My, podatnicy, ponosimy duże koszty finansowe obłędnych decyzji Bogdana Klicha. Za te przenosiny, wieczne manewry po Afganistanie płacimy. Czas zacząć rozliczać decydentów z wydatków.

Na sprawę można spojrzeć z drugiej strony. Wzięliśmy pod skrzydła całą prowincję, robiliśmy to, na co było nas stać. Ale rebelianci są liczniejsi, bardziej hardzi, niż oceniano. Jest kryzys gospodarczy i nie możemy wysyłać na drugi koniec świata kolejnych setek żołnierzy. Na dodatek sondaże pokazują, że Polacy nie chcą tej wojny. Może dobrze, że Amerykanie zdejmą z nas część odpowiedzialności?

Misja afgańska nigdy nie miała poparcia polskiego społeczeństwa. Tu się nic nie zmieniło. Kryzys? Przecież, kiedy braliśmy prowincję, już był kryzys. Po co były te szumne decyzje i wciąganie flagi jak najwyżej? Minister Klich i jego doradcy wykazali się brakiem myślenia strategicznego i operacyjnego. Nikt nie dokonuje analizy strategicznej tego, co się może zdarzyć. Wszystko stoi na głowie. Decyzje podejmują politycy, a wojskowi mają uzasadnić to, co politycy wymyślą. Do tego ogranicza się rola wojskowych. Nie ma żadnego kolegium dowódców, którzy doradzają, wykonują analizy, wyciągają wnioski.

Pan odszedł, protestując także przeciw temu, że nasze wojsko w Afganistanie nie ma odpowiedniego sprzętu. Czy coś się zmieniło na lepsze?

Po moim odejściu w sierpniu 2009 deklaracje pana premiera i ministra obrony były wielkie. Ale na tym się skończyło. Bezzałogowych samolotów rozpoznania nie ma, śmigłowców nie ma, nie ma karabinów Dillona, o które toczyłem bój. Popłynęły rosomaki, ale tu decyzja była podjęta przeze mnie, jeszcze w styczniu 2009. Jest propaganda sukcesu, ale nie zmienia to stanu rzeczy – sprzętu nadal nie ma. Pakiet afgański okazał się literacką fikcją.

Czy minister Klich powinien odejść?

To decyzja premiera. Mnie się wydaje, że sytuacja dojrzała do rozstrzygnięć. Armia nie jest miejscem do zabaw. To jest poważna instytucja, która wykonuje daleko od granic niebezpieczną misję i reprezentuje Polskę. A minister Klich jest pacyfistą. Żartem można powiedzieć, że jego decyzje wynikają z przekonań. Po prostu rozbraja armię.

W jakim stanie jest armia?

Jest w złej kondycji, w coraz gorszej kondycji. To, co słyszę od żołnierzy, to zgroza.

W ostatnim czasie z wojska odchodzi sporo generałów.

Nie chcą brać odpowiedzialności za to, co politycy wyprawiają z armią. Mówiłem to już nad trumną kapitana Ambrozińskiego: ‘Zabrano nam kompetencje, zostawiono nam odpowiedzialność’. Nie chcą odpowiadać za coś, czego nie zrobili. Wiele podań o zwolnienie załatwianych jest w specyficzny sposób. Ci, którzy chcą odejść, dostają awans po to, by zostali. Jest nawet ostatnio takie powiedzonko, że najpewniejsza ścieżka awansu to złożenie wymówienia.

Waldemar Skrzypczak – zawodowy żołnierz, oficer dyplomowany wojsk pancernych. Służbę rozpoczął w 1976 r. w siłach zbrojnych PRL. Przeszedł wszystkie szczeble kariery – od podporucznika do generała broni (awans dostał w 2006). Od lutego do lipca 2005 dowodził polskim kontyngentem w Iraku. W październiku 2006 został dowódcą Wojsk Lądowych. W sierpniu 2009 wywołał medialną i polityczną burzę, gdy skrytykował stan uzbrojenia polskich żołnierzy w Afganistanie. Generał podał się do dymisji, a 15 września 2009 został odwołany ze stanowiska dowódcy Wojsk Lądowych.

rozm. mm/pr/rp /13.10.2010/

***

21 Polak zginął w Afganistanie

W Afganistanie zginął polski żołnierz, st. szeregowy Adam Szada-Borzyszkowski; kolejny wojskowy został ranny, jego życiu nie zagraża niebezpieczeństwo – poinformowało wojsko.

Jak powiedział mjr Mirosław Ochyra – rzecznik Dowództwa Operacyjnego Sił Zbrojnych odpowiadającego za misje zagraniczne polskiego wojska – do zdarzenia doszło w rejonie bazy Warrior.

Grupa żołnierzy, w której byli poszkodowani, odpowiadała za zabezpieczenie pracy saperów, rozbrajających umieszczony przy drodze ładunek wybuchowy.

Polacy zostali ostrzelani z moździerza, a odłamki śmiertelnie raniły st. szeregowego. Drugi żołnierz został ranny i przebywa w szpitalu w Ghazni. Jego życiu nic nie zagraża, ma m.in. obrażenia twarzy.

St. szeregowy Adam Szada-Borzyszkowski jest 21 polskim żołnierzem, który zginął w Afganistanie. Służył w 25 Brygadzie Kawalerii Powietrznej w 1 Batalionie z Leźnicy Wielkiej. Na misji miał stanowisko strzelca.

Poległy miał 28 lat. Zostawił żonę i synka. Afganistan to była jego druga misja zagraniczna, w 2007 r. służył w Iraku. Za kilka dni miał wrócić do kraju z innymi żołnierzami dobiegającej właśnie końca siódmej zmiany polskiego kontyngentu.

Pierwszy polski żołnierz poległ w sierpniu 2007 r. Był to 28-letni por. Łukasz Kurowski z 10 Brygady Kawalerii Pancernej im. gen. Maczka.

W lutym 2008 r. zginęli 27-letni st. szer. Hubert Kowalewski z 10 Brygady Kawalerii Pancernej oraz 34-letni st. kpr. Szymon Słowik z 16 batalionu powietrzno-desantowego.

W kwietniu 2008 r. zginął 26-letni kpr. Grzegorz Politowski z 5 pułku inżynieryjnego.

W czerwcu 2008 r. w Afganistanie zginął 28-letni por. Robert Marczewski z 6 batalionu desantowo-szturmowego.

W sierpniu 2008 r. polegli 28-letni plut. Waldemar Sujdak, 25-letni kpr. Paweł Brodzikowski oraz 27-letni kpr. Paweł Szwed z 2 Mazowieckiej Brygady Saperów w Kazuniu.

W lutym 2009 r. w Afganistanie zginął 35-letni st. chor. szt. Andrzej Rozmiarek z 12 Brygady Zmechanizowanej im. gen. Józefa Hallera.

10 sierpnia 2009 poległ 32-letni kpt. Daniel Ambroziński z 25 Brygady Kawalerii Powietrznej im. Księcia Józefa Poniatowskiego w Leźnicy Wielkiej.

4 września 2009 zginął 32-letni plut. Marcin Poręba z 5 Pułku Inżynieryjnego.

8 września 2009 w szpitalu w Lublinie zmarł 28-letni st. szer. Artur Pyc z 18 Batalionu Desantowo-Szturmowego w Bielsku-Białej, poważnie ranny w Afganistanie 22 maja.

10 września 2009 w wyniku wymiany ognia, do której doszło w dystrykcie Andar, zginął 30-letni st. szer. Piotr Marciniak.

9 października 2009 zginęli st. szer. Radosław Szyszkiewicz i st. szer. Szymon Graczyk. Obaj w kraju służyli w 5 pułku inżynieryjnym w Szczecinie.

19 grudnia 2009 zginął 22-letni kpr. Michał Kołek z Polsko-Ukraińskiego Batalionu Sił Pokojowych w Przemyślu.

12 czerwca bieżącego roku wskutek wybuchu miny-pułapki zginął 25-letni kpr. Miłosz Górka, który służył w 25 Brygadzie Kawalerii Powietrznej.

15 czerwca zginął st. szer. Grzegorz Bukowski.

26 czerwca w prowincji Ghazni, w wyniku eksplozji ładunku wybuchowego, zginął 26-letni plutonowy Paweł Stypuła.

6 sierpnia w wybuchu przydrożnej bomby zginął 31-letni st. szer. Dariusz Tylenda. Służył w 15 Gołdapskim Pułku Przeciwlotniczym.

27 września w wyniku eksplozji przydrożnego ładunku wybuchowego zmarł sierż. Kazimierz Kasprzak.

pap /14.10.2010/

***

Brakuje chętnych do NSR

Zamiast 10 tys. ochotników do Narodowych Sił Rezerwowych kontrakty z armią podpisało w tym roku zaledwie tysiąc osób.

W sumie zgłosiło się 4 tys. osób, ale wiele z nich nie spełnia wymogów tej służby. MON planowało na ten rok podpisanie kontraktów z 10 tys. ochotników. Zaś pod koniec 2011 r. formacja miała osiągnąć docelową liczbę 20 tys. rezerwistów.

Żołnierze Narodowych Sił Rezerwowych nie utworzą odrębnej formacji, lecz będą w miarę potrzeb, przydzielani do istniejących jednostek.

Specjaliści twierdzą, że służba w NSR jest zbyt mało atrakcyjna finansowo, by przyciągnąć pożądanych fachowców. Mile widziani byliby wojskowi emeryci, lecz wielu z nich odeszło ze służby rozczarowanych i nie mają zamiaru już nigdy do armii wrócić.

Także forma organizacyjna sił rezerwowych nie przyciąga zwolenników munduru.

Wobec braku odpowiednich kandydatów, MON zdecydował o przyjmowaniu osób bez przeszkolenia wojskowego i zorganizowaniu dla nich, trwającej kilka miesięcy, służby przygotowawczej.

pap /16.10.2010/

***

Najgorszy minister obrony w historii!

Mamy największy kryzys w polskim wojsku od 20 lat – mówi generał Sławomir Petelicki, twórca jednostki GROM. Jego zdaniem dowództwo GROM-u rezygnuje, bo ‚każdy żołnierz ma prawo do dobrego szefa’, a ‚dowództwo sił specjalnych to sztuczny, niepotrzebny twór’. Generał uważa, że Bogdan Klich jest najgorszym ministrem obrony w historii Polski.

Petelicki uważa, że GROM jest ‚polskim dobrem narodowym i nie należy go niszczyć’. Amerykanie włożyli w tę jednostkę 100 mln dolarów – przypomniał. Zdaniem twórcy GROM-u, powinien on przejść bezpośrednio pod opiekę premiera, tak jak amerykańska Delta Force podlegająca prezydentowi USA.

Jak wiadomo od kilku dni, dowódca GROM-u płk Dariusz Zawadka złożył wypowiedzenie. Odmówił podania szczegółów sprawy. Wnioski o rezygnacji z pracy w kierownictwie tej jednostki pozostałych osób – które według nieoficjalnych informacji, w geście solidarności z dowódcą również chcą odejść – m.in. szefa zespołu operacji specjalnych w Afganistanie, najprawdopodobniej nie opuściły jeszcze jednostki, ale niewykluczone, że formalnie dotrą do Dowództwa Sił Specjalnych lada dzień.

Według nieoficjalnych informacji ze źródeł zbliżonych do sprawy, Zawadka miał to uczynić w reakcji na planowane zmiany kadrowe w dowództwie wojsk specjalnych. Z niezadowoleniem miał przyjąć pojawiające się doniesienia, że prezydent elekt zamierza powołać na stanowisko dowódcy wojsk specjalnych płk Piotra Patalonga. Etat dowódcy jest nie obsadzony od czasu smoleńskiej katastrofy 10 kwietnia, w której zginął m.in. dowódca komandosów gen. Włodzimierz Potasiński.

A oto co o naszej armii w kontekście katastrofy pod Smoleńskiem pisał w liście do posłów gen. Petelicki: ‚Apeluję o ratowanie naszych Sił Zbrojnych i oddzielenie wyjaśniania przyczyn Katastrofy Narodowej od polityki. Wmawianie Polakom, że Państwo zdało egzamin, a zawiniła pogoda, piloci, lotnisko w Smoleńsku i Kancelaria Prezydenta, kompromituje nas nie tylko w oczach sojuszników z NATO i Unii Europejskiej, ale przed całym światem. Nie brnijmy dalej w ten ślepy zaułek, nie opowiadajmy, że NATO nie ma procedur bezpieczeństwa, nie mówmy, że dyskutowanie nad przyczynami katastrofy jest dolewaniem oliwy do ognia i kampanią wyborczą. Straciliśmy wiarygodność wojskową u naszych sojuszników w NATO. Nie tylko dlatego, że przez nasze zaniechania i zaniedbania zginęli najwyżsi dowódcy Wojska Polskiego, ale także dlatego, że zamiast mozolnie to zaufanie odbudowywać, próbujemy udawać, że jesteśmy silni, zwarci i gotowi.

Szanowni Państwo, macie teraz do wyboru postawić na młodych, kompetentnych absolwentów Akademii Wojskowych państw NATO, którzy osiągnęli już stopnie pułkowników i generałów, albo być nadal ściągani na dno przez beton, który już teraz niepodzielnie rządzi w Ministerstwie Obrony Narodowej.

A w liście do premiera D. Tuska napisał min.: ‚Gdy Bogdan Klich leciał dwukrotnie do Afganistanu, w niepotrzebną PR-owską podróż, wyleasingował dla siebie Boeinga Rumuńskich Linii Lotniczych za 150 tys. zł. Dodać należy, że za boeingiem leciał wojskowy samolot CASA, który dla Ministra Klicha był za mało wygodny. Dlaczego minister obrony narodowej nie zdecydował się na leasing nowoczesnego samolotu dla tak ważnej delegacji państwowej, do składu której zatwierdził podsekretarza stanu w MON, szefa Sztabu Generalnego WP i dowódców wszystkich rodzajów wojsk. Jak można było umieścić kluczowe dla bezpieczeństwa państwa osoby w jednym samolocie z
poprzedniej epoki i wysłać ten samolot w czasie mgły na polowe
lotnisko, bez wyznaczenia z góry zapasowego wariantu lądowania i scenariusza pozwalającego na przesuniecie terminu uroczystości.

Tłumaczyłem B. Klichowi kilkakrotnie, co to jest nowoczesne zarządzanie ryzykiem, którego od 1990 r. uczyli nas Amerykanie. Przekonywałem, że nowoczesne samoloty pasażerskie są niezbędne nie tylko do przewozu VIP, ale dla ratowania obywateli polskich, gdy znajdą się na zagrożonych terenach. Teraz minister obrony twierdzi, że nie było pieniędzy na te samoloty, a jednocześnie wydawał dużo więcej na sprzęt, który okazał się nieprzydatny, że wspomnę tylko bezzałogowe Orbitery za 110 mln dol.’

Czas przestać udawać, że mamy sprawne wojsko. Katastrofa smoleńska oraz powódź wykazały wszystkie słabości polskiej armii – uważa Petelicki. ‚To nie piloci Tu-154 są winni katastrofy pod Smoleńskiem, ale minister obrony Bogdan Klich, który zostawił ich bez wsparcia i pomocy, tak jak rok temu śp. kapitana Daniela Ambrozińskiego, którego patrol Talibowie bezkarnie ostrzeliwali przez 6 godzin.
Państwo, które nie potrafiło zapewnić ochrony swojemu prezydentowi, ministrom i najwyższym dowódcom wojskowym (czyli znaczącej części infrastruktury krytycznej tego państwa), nie zdało egzaminu. Wmawianie Polakom, że państwo zdało egzamin, a zawiniła pogoda, piloci, lotnisko w Smoleńsku i Kancelaria Prezydenta, kompromituje nas nie tylko w oczach sojuszników w NATO i Unii Europejskiej, ale przed całym światem.

Warto się zastanowić, ile koni, krów i innych zwierząt domowych mogłyby uratować amfibie, które musiały transportować terenowe bmw premiera, szefów MSW i MON’.

‚W 1990 r. oficerowie b. wywiadu PRL uratowali w Iraku życie amerykańskim oficerom CIA i DIA. Z wdzięczności za ten spektakularny akt odwagi i profesjonalizmu rząd USA (tajna dyrektywa prezydenta) nie tylko zmniejszył nasze długi o 20 mld dol. i udzielił pomocy przy tworzeniu jednostki GROM, ale także przez ponad 10 lat uczył kolejne rządy RP zarządzania w sytuacjach kryzysowych i ochrony infrastruktury krytycznej państwa. Zdaniem Amerykanów było to niezwykle ważne dla ładu demokratycznego wolnej Polski. Nasz strategiczny partner wiedział, co mówi! My na to odpowiadaliśmy, że polski lotnik potrafi latać na drzwiach od stodoły, a procedury Ministerstwa Obrony Narodowej są najlepsze i mogą się ich uczyć inne resorty!

W tym tekście chciałbym skupić się wyłącznie na ochronie najwyższych dowódców naszego wojska. Zwracam uwagę na następujące fakty: to minister obrony narodowej dysponuje samolotami CASA, Jak-40 i Bryza, mającymi między innymi służyć do transportu najwyższych dowódców (tym uzasadniał Bogdan Klich kupno samolotów Bryza po katastrofie samolotu CASA). Dysponuje też pilotami wojskowymi, technikami lotniczymi mogącymi sprawdzić i w razie potrzeby odpowiednio przygotować polowe lotnisko A i lotniska zapasowe dla najważniejszych delegacji.

To w dyspozycji ministra obrony narodowej jest Służba Kontrwywiadu Wojskowego i Żandarmeria Wojskowa, do obowiązków których należy ochrona najwyższych dowódców naszego wojska. Dla wszystkich specjalistów (z wyłączeniem tych od propagandy) oczywiste jest, że ekipy SKW i Żandarmerii Wojskowej powinny znajdować się na lotnisku w Smoleńsku i lotnisku wybranym jako zapasowe przed przylotem delegacji, a nie wieczorem po porannej katastrofie!

Nie ma takich cudów techniki, które pozwoliłyby prawidłowo zabezpieczyć rządowe telefony satelitarne, laptopy i telefony ofiar katastrofy, do której doszło rano, jeśli się przybywa na jej miejsce wieczorem. A zabezpieczenie tych urządzeń jest bardzo ważne, bo aby w inny sposób zdobyć znajdujące się na nich dane, obcy wywiad musiałby pracować wiele lat.
Nie brnijmy więc dalej w ten ślepy zaułek, nie opowiadajmy, że NATO nie ma procedur bezpieczeństwa, nie mówmy, że dyskutowanie nad przyczynami katastrofy jest dolewaniem oliwy do ognia i kampanią wyborczą.

Dzięki zaufaniu rządu Tadeusza Mazowieckiego mogłem w 1990 r. nie tylko zacząć tworzyć GROM, ale przejść kilkuletnie szkolenie, na które rządy USA i Wielkiej Brytanii wydały ponad milion dol. To dzięki zdobytym wtedy umiejętnościom w zakresie zarządzania ryzykiem, ochrony infrastruktury krytycznej państwa i zarządzania w sytuacjach kryzysowych mogłem przez ostatnie osiem lat pracować jako doradca strategiczny prezesa globalnej korporacji amerykańskiej. Także z tego powodu czuję się zobowiązany pomagać społecznie Polsce. Dlatego po katastrofie przekazałem moje przemyślenia premierowi oraz posłom, a teraz zwracam się do czytelników Rzeczpospolitej.

W 1920 r. wielkie zwycięstwo Polaków nad Armią Czerwoną przeciwnicy marszałka Józefa Piłsudskiego nazwali cudem nad Wisłą, choć to nie był cud. To było skoordynowane, przemyślane działanie bohaterskich profesjonalistów. Wybitni polscy matematycy rozszyfrowali system łączności wroga, dzięki czemu polskie dowództwo mogło wyprzedzać ruchy Armii Czerwonej na froncie o długości 700 km.

Pomagało wtedy całe społeczeństwo czujące, że jest dobrze dowodzone. Żołnierz w czasie wojny, tak jak strażak, policjant i ochotnik w czasie klęski żywiołowej, ma niezbywalne prawo być dobrze dowodzonym. Jednak gdyby nie ostatnia katastrofa, to oszukiwane przy pomocy piarowskich sztuczek społeczeństwo nie dowiedziałoby się pewnie o rozmiarach aroganckiego nieudacznictwa władzy.

Redaktor naczelny bardzo popularnego wśród młodzieży, żołnierzy zawodowych i miłośników wojskowości miesięcznika Komandos Andrzej Wojtas pisze: ‚Historia wojskowości nie odnotowuje takiego przypadku, aby w ciągu dwóch lat w wyniku dwóch niemal takich samych incydentów, jakaś armia straciła wpierw wszystkich dowódców sił lotniczych, a następnie wszystkich głównodowodzących.
Arabskie przysłowie powiada, iż tylko dureń potyka się dwa razy o ten sam kamień (…). Z całą pewnością jako naród i społeczeństwo zasługujemy na znacznie lepiej skonstruowane państwo i armię. Żądamy tego od całej (zdziesiątkowanej) klasy politycznej. Jeśli owego oczekiwania obecni politycy szybko nie spełnią, to niech się idą bujać na zieloną trawkę, tam będą mogli do woli pogrywać w szmaciankę’.

Obydwoma rękami podpisuję się pod słowami redaktora Wojtasa, napisanymi jeszcze przed powodzią. A wielka powódź potwierdza, że nasi politycy, na czele z premierem Donaldem Tuskiem, nie wyciągnęli żadnych wniosków z katastrofy pod Smoleńskiem i brną dalej w ślepą uliczkę.
W liście do premiera, który wysłałem w nocy po zakończeniu żałoby narodowej, sugerowałem między innymi przywrócenie na stanowisko szefa Rządowego Centrum Bezpieczeństwa doktora Przemysława Guły, po którego skandalicznym zwolnieniu odeszło z tego centrum na znak protestu dziesięciu najlepszych w Polsce specjalistów od zarządzania w sytuacjach kryzysowych.

Premier tę szczerą radę zignorował. Gdyby z niej skorzystał, mógłby już w piątek, 14 maja, zacząć profesjonalną akcję zapobiegawczo-ratowniczą. Specjaliści z Rządowego Centrum Antykryzysowego zamiast wydawać uspokajający komunikat, że nie ma zagrożenia powodzią, przygotowaliby mu raport, na podstawie którego rozdzieliłby zadania i obowiązki pomiędzy ministrów spraw wewnętrznych i obrony narodowej.

W czasie tak wielkiej powodzi te dwa ministerstwa muszą ze sobą ściśle współpracować, uzupełniając się i wspierając nawzajem. Ktoś musi jednak pracę tych resortów skoordynować, i od tego właśnie jest prezes Rady Ministrów. W Wielkiej Brytanii raz do roku odbywają się ćwiczenia antykryzysowe pod przewodnictwem premiera. Po 11 września bywało, że takie ćwiczenia odbywały się nawet dwa razy w roku.

Elementarną zasadą jest, że premier i ministrowie kierują akcją ratowniczą ze sztabu. Na miejsce kataklizmu wolno im przyjechać dopiero po zakończeniu tragedii, żeby ocenić straty. Przyjazd w czasie akcji ratowniczej ma charakter czysto piarowski i dezorganizuje pracę miejscowych służb ratowniczych, które zamiast zajmować się ratowaniem dobytku mieszkańców, w tym ich zwierząt, muszą zajmować się premierem i jego świtą. Wystarczy się zastanowić, ile koni, krów i innych zwierząt domowych mogłyby uratować amfibie przewożące terenowe bmw premiera, ministra spraw wewnętrznych i ministra obrony narodowej.

Użycie w pierwszym etapie katastrofy tylko 700 żołnierzy i brak ciężkich śmigłowców przystosowanych do przenoszenia specjalnych wielkich worków z gruzem, które mogą szybko uszczelnić duże wyrwy w przerwanych tamach, stanowić może nawet podstawę do wnioskowania o postawienie przed Trybunałem Stanu odpowiedzialnego za to ministra.

Ale czego można się spodziewać po członku rządu, który nie wiedział nawet, że przed przylotem do Smoleńska najwyższych dowódców Wojska Polskiego powinien znajdować się tam zespół składający się z ekspertów lotniczych od naprowadzenia samolotu na lotnisko polowe oraz oficerów Kontrwywiadu i Żandarmerii Wojskowej? Taki sam zespół powinien znajdować się na lotnisku zapasowym. Wtedy piloci nie byliby pod tak niewyobrażalną presją. Generałowie powinni byli lecieć kilkoma samolotami CASA, których wojsko ma przecież 11!

W tekście w Rzeczpospolitej Petelicki pisze: ‚Czas przestać udawać, że mamy sprawne wojsko. Gdy Romuald Szeremietiew mówił kiedyś, że dla bezpieczeństwa obywateli potrzebne są śmigłowce, a nie samoloty F-16, po prostu go zniszczono. Brał w tym udział obecny kandydat na prezydenta Bronisław Komorowski.

To Komorowski jako minister obrony narodowej obniżył pensję komandosów GROM i zaakceptował wykreślenie z etatu jedynych w naszych Siłach Zbrojnych pilotów śmigłowców przeszkolonych w USA do nocnych lotów na niskich wysokościach. W wyniku tej decyzji odeszło z GROM kilkudziesięciu świetnie wyszkolonych specjalistów.

Wcześniej Bronisław Komorowski próbował przekazać GROM pod dowództwo gen. Jerzego Słowińskiego – szefa Żandarmerii Wojskowej, z którym polował na terenie zamkniętego ośrodka wojskowego Omulew. A generał Słowiński, powołując się na decyzję ministra Komorowskiego, zażądał od dowództwa GROM zaprezentowania sobie karabinów snajperskich, bo chciał sprawdzić, czy nadają się one do polowań.

W koszmarnym współzawodnictwie o to, kto bardziej zaszkodził naszym Siłom Zbrojnym, Bronisław Komorowski pozostaje jednak daleko w tyle za obecną ekipą rządzącą z ministrem Bogdanem Klichem.

Rok temu, po bohaterskiej, ale niepotrzebnej śmierci kapitana Daniela Ambrozińskiego w Afganistanie, premier miał szansę skorzystać z rad wybitnego dowódcy generała Waldemara Skrzypczaka, który ostrzegał, że
biurokratyczny beton w wojsku może doprowadzić do kolejnej katastrofy. Jednak wtedy generała zakrzyczano, twierdząc, że naruszył świętą zasadę cywilnej kontroli nad wojskiem. To pewnie dlatego żadnemu z najwyższych dowódców wsiadających na pokład tupolewa nie przyszła do głowy myśl, że powinni polecieć innymi samolotami. Śp. Kapitan Daniel Ambroziński ze swym patrolem był pozostawiony bez pomocy tak samo jak piloci samolotu Tu-154 lecącego do Smoleńska.

Największym bogactwem Polski jest świetnie wykształcone pokolenie młodych ludzi, które myśli zupełnie inaczej niż ludzie skażeni programem BMW (bierny, mierny ale wierny). Młodych jest ponad 13 milionów i to oni wprowadzą nas w złotą dekadę. Aż przyjemnie jest z nimi rozmawiać, gdyż myślą kategoriami państwa, a nie partii politycznej. To oni przed kilkoma laty odsunęli od władzy PiS, między innymi wysyłając esemes o treści ‚schowaj babci dowód’. Teraz wysyłają esemesy: ‚przebrała się miarka, głosuję na Jarka’, ‚wolę Jarka z kotem niż Bronka z Palikotem’ i – najwięcej mówiący – ‚oni myślą, że my nie myślimy, a my wiemy, co oni o nas myślą’.

Tym młodym ludziom nie podobają się ani ‘chłopcy z ferajny’, ani zakładające komitet ich obrony ‚towarzystwo wzajemnej adoracji’. Na szczęście osoby niezależne, do niedawna należące do towarzystwa wzajemnej adoracji, pod wpływem nieprofesjonalnego prowadzenia akcji ratowniczej przy powodzi przechodzą na stronę ludzi dobrej woli. Wybitny satyryk rozesłał ostatnio esemes o następującej treści: ‚dobry Niemiec, u którego od 13 lat jestem dozorcą, doradza, żeby pochwalić się sukcesem w walce z powodzią, zanim powodzianie się zorientują, że nie ma obiecanych im pieniędzy. Pomóżcie proszę’.

Pewien wybitny muzyk napisał do mnie: ‚Czas skończyć z nazywaniem ludzi krytykujących nieudacznictwo władzy pisiorami (czyli zwolennikami PiS). Ja nigdy nie będę popierał PiS, ale jak patrzę na arogancję i niereformowalność Klicha, zagłosuję na Jarka!’.

Dlaczego w ostatnim czasie poparcie Jarosława Kaczyńskiego tak bardzo wzrosło wśród młodego pokolenia? Nie dlatego, że polubili oni PiS, ale dlatego, że wiedzą, co to jest audyt zewnętrzny i czym grozi sytuacja, gdy z jednej partii będą prezydent i premier. Głęboko wierzę, że w nowym parlamencie, tak jak to ma miejsce w Wielkiej Brytanii, pokolenie ludzi ukształtowanych po 1989 będzie miało tak silną pozycję, że nie będzie można zbudować rządu bez ich udziału. Bo tylko oni mogą wprowadzić nas w złotą dekadę i zahamować tragiczną spiralę aroganckiego nieudacznictwa.

Ci młodzi ludzie świetnie rozumieją, że dla bezpieczeństwa naszych obywateli najważniejsze są profesjonalne szpitale, dobre drogi, obrona terytorialna (zbudowana na wzór państw skandynawskich) i różne rodzaje
śmigłowców, a nie kadłub korwety Gawron, który zamiast 300 milionów,
kosztował 1 miliard 200 milionów złotych i nie nadaje się nawet do pocięcia na żyletki.

Tragicznym symbolem nieudolności władzy są zdjęcia pokazywane w TVN 24. Na pierwszym samotna kobieta klęczy i modli się przy przerwanej tamie, a na drugim czterech żołnierzy na łodzi kręci się wkoło, bo każdy wiosłuje w inna stronę, a mieszkańcy, których mają ratować, krzyczą ‚O rany! Oni nie umieją wiosłować! Za chwilę rozwalą nam płot!’.

Sowicie opłacani specjaliści od piaru ministra obrony narodowej Bogdana Klicha doradzili mu, żeby jak najczęściej pokazywał się na terenach zalanych wodą w towarzystwie generałów. Jako piarowcy nie muszą oni wiedzieć, że robiący tło ministrowi dowódca Wojsk Lądowych i szef Dowództwa Operacyjnego Sił Zbrojnych powinni w tym czasie dowodzić żołnierzami. Nikt nie potrafił też wyjaśnić, co na miejscu katastrofy robił kilkakrotnie generał Gruszka, szef Dowództwa Operacyjnego odpowiedzialnego za prowadzenie działań wojennych w Afganistanie.

Całkowitą piarowską i organizacyjną klapą dla ministra Klicha okazało się uroczyste powitanie w Morągu 25 maja szkoleniowych wyrzutni rakiet Patriot i obsługujących je amerykańskich żołnierzy. W swoim długim przemówieniu minister Klich przypomniał Amerykanom nasze zwycięstwa pod Grunwaldem, Kircholmem i Wiedniem, a następnie ostrzegł ich, żeby nie nadużywali polskiej gościnności i przestrzegali polskiego prawa. Amerykanie wzięli sobie to do serca i wyjeżdżają już w czerwcu, by wrócić dopiero za trzy miesiące.

Prawdziwe problemy ministra zaczęły się, dopiero gdy ambasador USA Lee Feinstein rozpoczął swoje przemówienie. Nadleciał wtedy niezidentyfikowany śmigłowiec Mi-8, który narobił takiego hałasu, że amerykański dyplomata musiał przerwać przemówienie. Minister pytał szefa Sztabu Generalnego, czy wie, co to za śmigłowiec. Generał Mieczysław Cieniuch nie wiedział. Dopiero po 10 minutach oczekiwania ambasador mógł zakończyć przemówienie.

Jako następny wystąpił amerykański pułkownik, który chciał podziękować za gościnę i zapewnić, że żołnierze amerykańscy będą przestrzegali polskiego prawa – ale nikt go nie słuchał, bo ktoś dał komendę do defilady i polscy żołnierze zaczęli maszerować. Zdezorientowani Amerykanie podążyli za nimi, a TVN 24 przerwał transmisję.

Gdyby to nie dotyczyło polskiego ministra obrony, a happeningu zorganizowanego przez miłośników bobrów i piżmaków, to można by się z tego śmiać. To nie jest śmieszne, ale tragiczne.

To z winy obecnego ministra obrony 1 czerwca w 36. Specjalnym Pułku Lotnictwa Transportowego 30 oficerów złożyło wypowiedzenia. A w sumie do tego dnia wypowiedzenia w wojsku złożyły ponad 5 tysięcy żołnierzy zawodowych. MON twierdzi, że to efekt plotek i insynuacji. Ale czy z winy plotek i insynuacji nastąpiły także katastrofy CASY, bryzy, mi-24 i tu-154, w których śmierć poniosło 121 osób?’ – pisze Petelicki.

Petelicki do 1989 r. był oficerem wywiadu PRL. Potem był pomysłodawcą i organizatorem Jednostki Wojskowej GROM, którą dowodził w latach 1990–96 i 1997–99. Otrzymał za to stopień pułkownika, a następnie gen. brygady WP oraz Krzyż Oficerski i Komandorski Order Odrodzenia Polski, Krzyż Zasługi za Dzielność i amerykańskie odznaczenie bojowe For Military Merit.

CD /2.8.2010/

***

Żołnierz ma walczyć, ginąć i milczeć!

Rozmowa z gen. Waldemarem Skrzypczakiem, byłym dowódcą wojsk lądowych

Czy konflikt między wojskowymi, a Ministerstwem Obrony Narodowej to największa wojna armii z cywilnym kierownictwem w ciągu 20 lat?

To najgłębszy kryzys z tych, które przeżywaliśmy do tej pory. Powodem są głównie dwa zjawiska. Pierwsze to niedoinwestowanie armii. Drugie to niewłaściwy sposób zarządzania wojskiem.

Co pan ma na myśli, mówiąc ‘niewłaściwy’?

To, że ważniejsze są układy polityczne, towarzyskie, różne knucia i knowania niż przejrzysta polityka personalna i dowodzenie siłami zbrojnymi. Wojsko jest dość wrażliwe na tego typu nieczyste układy i dlatego reaguje na nie niechętnie. Nikt nie bada nastrojów w armii, a warto byłoby to zrobić. Być może analiza tych nastrojów pozwoliłaby ludziom zarządzającym MON korygować błędy, które popełniają. Tak złego zarządzania armią nie było nigdy, odkąd sięgam pamięcią. Podkreślam – zarządzania – a nie cywilnej kontroli nad armią, czego nikt nie podważa. Powinno się to jednak opierać na teorii i zasadach zarządzania, a nie widzimisię kilku osób z kierownictwa MON.

Niechęć wojskowych wobec kierownictwa MON pojawiła się przy okazji programu profesjonalizacji armii.

Nie tylko. Miernikiem wiarygodności kierownictwa resortu jest pakiet afgański. Przypomnijmy sobie te szumne zapowiedzi dotyczące dozbrojenia polskich żołnierzy w Afganistanie, które politycy składali przed rokiem. Co z nich doczekało się realizacji? Otóż nic! Śmigłowców jak nie było, tak nie ma. Nie ma też bezzałogowych samolotów BSR, podobnie jak karabinów automatycznych, o które walczyłem jeszcze przed odejściem z armii. I co mają w tej sytuacji myśleć żołnierze? Profesjonalizacja to druga kwestia.

Jak wyglądała i wygląda ta reforma z punktu widzenia praktyka?

Wygląda tak, że ograniczono się do wstrzymania poboru przymusowego. Zobaczmy tymczasem, jak wygląda profesjonalizacja w innych armiach na świecie? Francja prowadzi ten proces już 9 lat i końca nie widać. Niemcy nie zdecydowały się zrezygnować z poboru. Modernizacja polega u nas na zabraniu armii pieniędzy. A to powoduje posługiwanie się przestarzałym sprzętem, którego nie warto użytkować. Zbyt stary staje się kapitałochłonny, a i tak nie nadaje się na ewentualną wojnę, która miałaby się wydarzyć w przyszłości. Skupiamy się też na Afganistanie, a co z resztą armii? Mówimy ‘profesjonalizacja’, ale pięknymi hasłami wybrukowane jest piekło.

Jednym z filarów programu reform ministra Klicha jest zawieszenie powszechnego poboru do wojska. Wyborcom pamiętającym pobór raczej się to podoba.

Jako żołnierz mam pytanie: jaka jest zdolność bojowa wojska polskiego do zadań zgodnych z jej wojennym przeznaczeniem? Owszem, wstrzymanie poboru bardzo łatwo sprzedać politycznie. Niestety, niewiele więcej zostało zrobione. Nie opracowano w to miejsce nowego sposobu mobilizacji sił zbrojnych. Zapomniano nie tylko o mobilizacji, ale też wojennym systemie dowodzenia. To, co wdraża MON, nie pozwoli wyłącznie armii zawodowej udźwignąć ciężaru, jaki na nią spada.

Logicznie rzecz biorąc – zmniejszając armię z infrastrukturą na 200 tys. żołnierzy, pieniądze na modernizację, szkolenia i uzbrojenie powinny się znaleźć niejako automatycznie.

Teoretycznie tak, ale wykorzystano to do szukania dodatkowych oszczędności. MON pozbawiono w ubiegłym roku niemal 2 miliardów złotych. Znaczną część środków ministerstwa wydano zatem na wydatki osobowe, czyli na pensje i zaopatrzenie wojska, a nie modernizację. Ta ogranicza się zatem właśnie do wstrzymania poboru. Politycy lubią szermować hasłami, ale armia jest niewrażliwa na PR. I samymi zaklęciami sytuacji się nie poprawi.

Czy właśnie z tą atmosferą związane jest odejście kolejnego dowódcy GROM bądź zaniżanie przez armię liczby rannych w Afganistanie? Inne zdefiniowanie osoby rannej pozwala na pewne oszczędności.

Nie znam motywów działania szefa GROM, płk Zawadki. Kilka dymisji, w tym moja, wynikało jednak z lekceważenia żołnierzy przez polityków. Nie wiem też, czy niepodawanie rzeczywistej liczby rannych jest związane z oszczędnościami, choć ta praktyka jest faktem i nie da się jej wykluczyć. Dla mnie jako dowódcy nie poddanie żołnierza z obrażeniami ogólnymi badaniom diagnostycznym jest skandalem. Przecież może mieć obrażenia wewnętrzne, a tego nikt nie bada. Miejmy świadomość tego, że za pewien czas MON będzie musiał łożyć znacznie większe pieniądze na odszkodowania. Po drugie słyszę, że te badania są kosztowne, ale to państwo wysyła żołnierzy na wojnę i powinno mieć świadomość kosztów i odpowiedzialności, jakie się z tym wiążą. Niestety, obecne kierownictwo MON uważa, że żołnierze mają walczyć, ginąć i milczeć.

Odszedł pan z armii przy olbrzymim zainteresowaniu mediów. Mówił pan o niedociągnięciach i psychozie strachu. Czy po pańskiej spektakularnej dymisji koledzy, którzy zostali, mówią, że coś się zmieniło?

Niestety, nic się nie zmieniło. Wciąż to trwa, oficerowie czują się przy większości podejmowanych decyzji jak potencjalni podejrzani. Zwróćmy uwagę na nową ustawę o Żandarmerii Wojskowej, której daje się niespotykane uprawnienia. Przecież to jest jakaś histeria. W armii mamy już więcej podsłuchujących niż podsłuchiwanych. Niestety, nie ma to nic wspólnego z jakimś wieloletnim planem reformy armii. To wyłącznie chaotyczne działanie nieodpowiednich osób.

SE /3.8.2010/

***

Arogancja MON jest niewyobrażalna

Rozmowa z gen. Waldemarem Skrzypczakiem

W ostatnich dniach coraz częściej słychać krytyczne głosy pod adresem Ministerstwa Obrony Narodowej. Nie tylko ze strony polityków, ale zwłaszcza wojskowych i ekspertów ds. lotnictwa.

Nic dziwnego. Arogancja MON jest tak niewyobrażalna, jak rozmiary samej katastrofy pod Smoleńskiem. Samoloty VIP-owskie są własnością MON i to ten resort odpowiada za przestrzeganie procedur bezpieczeństwa na ich pokładzie. Zwalanie winy na pilotów bądź na prezydenta jest wyjątkowo skandaliczne. Co więcej, próbuje się tam teraz wykazać, że do katastrofy na pewno nie doszło z powodu zaniechania tychże procedur. Skoro jednak były takie doskonałe, to dlaczego zginęło tylu ludzi?

Dwa lata temu w bardzo podobnych warunkach doszło do katastrofy wojskowego samolotu CASA, w której zginęło 20 osób…

I nie wyciągnięto z tamtej tragedii właściwych wniosków. Później miała miejsce katastrofa śmigłowca Mi-24, w której zginął pilot, kapitan Wagner. Dlaczego do niej doszło? Bo minister Klich nie kupił na czas odpowiednich śmigłowców. Był jeden śmigłowiec na osiem załóg! Piloci nie mieli na czym się szkolić i latali tą maszyną, ryzykując własne życie.

Z pańskich słów wynika, że minister działał autonomicznie, nie oglądając się na sugestie fachowców…

Mógł posłuchać doświadczonych dowódców, a nie swoich doradców, którzy mają bardzo mgliste pojęcie o jakości szkolenia pilotów. Znam polskich pilotów i mam do nich duże zaufanie. Są na tyle dobrze wyszkoleni, na ile pozwalają warunki. Chodzi o to, że MON, które odpowiada za szkolenie pilotów latających z VIP-ami, nie zadbało o to, by te warunki polepszyć. Przecież piloci CASY czy tupolewa nie byli samobójcami. Swego czasu mówiłem też głośno o tym, że MON nie kupuje niezbędnych żołnierzom śmigłowców, lecz nikomu niepotrzebne Bryzy. Odpowiedni sprzęt mógłby przygotować wojsko do działań w Afganistanie i zwiększyć bezpieczeństwo naszych żołnierzy.

SE /29.4.2010/

***

Armii potrzeba takich doświadczeń

Wywiad z pułkownikiem Krzysztofem Królem z Dowództwa Wojsk Lądowych, uczestnikiem misji w Iraku

Ma pan rodzinę? Jeżeli tak, to jak ona odnosiła się do pana wyjazdu do Iraku i w ogóle do wysyłania naszych żołnierzy na takie misje?

Tak, mam rodzinę. Jestem żonaty i mam dwóch synów. Polskie rodziny, te nie wojskowe, nie zdają sobie nawet sprawy, jak ciężkim przeżyciem jest wysłanie syna, ojca, matki na taką misję. Szczególnie chodzi mi o misję taką, jak iracka, czy afgańska. Są to misje stabilizacyjne, czyli niebezpieczne. Rodzina każdego dnia słucha informacji, co się dzieje na misji, czy ktoś nie zginął, czy komuś się coś nie stało, cały czas mając świadomość, że ta najbliższa osoba może być zagrożona, bo jest bardzo blisko miejsc szczególnie niebezpiecznych. Dużym problemem jest również wychowanie dzieci, które w przypadku wyjazdu na misję całkowicie spoczywa na barkach małżonka. Moja żona, na przykład, została sama z dwójką synów. Nieobecność rodzica i ciągłe napięcie związane z niepewnością o jego bezpieczeństwo odbija się także na psychice dzieci żołnierzy wyjeżdżających na misje. Bardzo przykrą chwilą było dla mnie, kiedyżona opowiedziała o młodszym synu, bojącym się mojego powrotu z Iraku i tego, że ja go po prostu nie poznam.

Kontakt ułatwiał chyba bardzo internet?

Wojsko bardzo dobrze zabezpieczało naszą łączność z krajem. Mogliśmy korzystać z internetu, ale mieliśmy też możliwość telefonowania do rodzin.

Jest pan rodowitym warszawiakiem?

Urodziłem się pod Ciechanowem, potem przeniosłem się do Pułtuska, teraz mieszkam pod Nieporętem. W Warszawie byłem przez dwa lata w kwaterze służbowej przy Grójeckiej. Natomiast od 1999 roku pracuję w Warszawie,z trzyletnią przerwą.

Ile czasu był pan w Iraku?

Siedem miesięcy. Byłem tam z czwartą zmianą Polskiego Kontyngentu Wojskowego, ale Irak odwiedzałem też kilka razy przed wyjazdem na misję. Wcześniej byłem na dwóch innych misjach poza granicami kraju, w Libanie i Kosowie.

Na czym polegała pana rola w Iraku?

Z Irakiem byłem związany od 2004 r. Będąc oficerem Oddziału Szkolenia Dowództw zajmowałem się planowaniem, przygotowaniem i prowadzeniem ćwiczeń sprawdzających przygotowanie dowództw Wielonarodowej Dywizji do kierowania operacją w Iraku. W czasie czwartej zmiany byłem szefem oddziału operacyjnego G-3, czyli osobą zajmującą się planowaniem, przygotowaniem i kierowaniem działaniami prowadzonymi przez dowódcę dywizji w polskiej strefie odpowiedzialności.

Na czym polegały te ćwiczenia, o których pan mówi?

Sprawdzane było właściwe funkcjonowanie wszystkich komórek sztabu Wielonarodowej Dywizji Centralno-Południowej (MND CS). Na przykład czy czy są w stanie planować i kierować działaniami podległych brygad, batalionów i samodzielnych elementów. Biorąc pod uwagę mnogość jednostek i pododdziałów oraz to, że oficerowie wchodzący w skład sztabu dywizji pochodzili ze wszystkich krajów wchodzących w skład Wielonarodowej Dywizji, zadanie to oceniam, jako niezwykle trudne. To w trakcie tychćwiczeń zdobywaliśmy doświadczenie w samodzielnym planowaniu i prowadzeniu wielonarodowych jednostek na tak wysokim szczeblu.

Widział pan śmierć w Iraku?

Tak. Razem z innymi żegnałem wszystkich żołnierzy Wielonarodowej Dywizji, którzy oddali swoje życie w Iraku. Był wśród nich jeden Polak, trzech Bułgarów i Ukrainiec. To byli nasi towarzysze broni. Jako osoba odpowiedzialna za sprawy operacyjne planowałem i monitorowałem wszystkie zadania, lecz nigdy nie brałem udziału w realizacji zadania bezpośrednio na miejscu. W czasie półrocznej operacji czwartej zmiany MND CS często dochodziło do zdarzeń, w których ginęli ludzie. Najczęściej jednak ofiarami byli iraccy cywile, którzy byli łatwym celem ataków terrorystycznych. Najkrwawszy zamach miał miejsce 28 lutego 2005 r. w miejscowości Al. Hillach, w którym życie straciło 110 Irakijczyków, a poważnie rannych zostało ponad 130.

W czasie, kiedy był pan w Iraku, jeden z Polaków zginął?

Dowodzona przez generała Waldemara Skrzypczaka zmiana była pierwszą, w której żaden z polskich żołnierzy nie zginął w czasie prowadzenia działań bojowych. Mieliśmy jedną ofiarę śmiertelną, ale był to żołnierz, który zginął w wypadku samochodowym.

Był pan w Iraku w sytuacjach ekstremalnie niebezpiecznych? Pana życie było zagrożone?

Nie byłem żołnierzem z pierwszej linii frontu, natomiast wszelkiego typu przemieszczanie się w rejonie misji było niebezpieczne. W każdej chwili można było spodziewać się ataku. Często przemieszczałem się z jednej bazy do drugiej, samochodami lub śmigłowcem. Nikt nigdy do mnie wtedy nie strzelał, na szczęście…

…pan do nikogo też?

Osobiście do nikogo nie strzelałem, ale byłem cały czas w gotowości, by odpowiedzieć na atak. Muszę powiedzieć, że bywały różne sytuacje. Na przykład w moim baraku znalazłem przy swojej umywalce pocisk 7,62, który utkwił w podłodze. Gdybym nie pracował tego dnia do godziny 23, to być może ta kula by mnie trafiła…

Najtrudniejsze zadania wykonywane przez Polaków w Iraku?

Najtrudniejsze były działania ofensywne, na przykład operacje typu ‚Cordon and Search’, czyli okrążenie i przeszukanie określonych kwartałów miast, wydzielonych rejonów lub domów. Polacy nie przeszukiwali bezpośrednio budynków, gdyż głównie ze względów kulturowych robili to sami Irakijczycy, oczywiście pod naszym nadzorem. Natomiast opanowanie tych miejsc i ich zabezpieczanie było zadaniem naszych żołnierzy. Inaczej było w przypadku operacji poza terenem zabudowanym, gdzie nasiżołnierze również prowadzili przeszukiwanie, przy próbach przedarcia się przez kordon lub dotarcia do wymiany ognia. Nigdy nie wiadomo było do końca, czego można się spodziewać ze strony Irakijczyków. Bardzo często były to operacje nocne bądź też prowadzone bardzo wcześnie rano. Niebezpieczne było również wykonywanie zadań patrolowych i konwojów. Kolumny pojazdów MND CS stawały się wówczas celem ataków przy użyciu improwizowanych ładunków wybuchowych. Kolejnym niezwykle niebezpiecznym zadaniem było niszczenie niewybuchów, niewypałów i pozostałości ogromnej ilości amunicji rozrzuconej w każdym niemalże miejscu. W kraju realizujemy podobne zadanie, jednak w Iraku saperzy narażeni byli dodatkowo na atak ze strony terrorystów. W przypadku czwartej zmiany działania zawsze były prowadzone przy wsparciu śmigłowców.

Naszą misję określa się jako pokojową, stabilizacyjną, ale 22 Polaków zginęło. Odbywało się to w warunkach wojny… Czy to była wojna partyzancka z elementami terroryzmu?

Myślę, że ocena tego, jaka była to operacja jeszcze zostanie sprecyzowana. Moim zdaniem, opisując to, co działo się w Iraku po obaleniu Saddama Husajna, stosuje się niewłaściwe nazewnictwo. Oceniam naszą operacje w Iraku jako wojnę z terroryzmem i prowadzenie działań stabilizacyjnych. Irak zamieszkują głównie dwie grupy etniczne, Kurdowie i Arabowie. Ci ostatni bardzo wyraźnie dzielą się na Sunnitów i Szyitów, dwa odłamy Islamu. Istnieje zarówno historyczne jak i pochodzące z czasów dyktatury Saddama wrogie nastawienie miedzy tymi grupami. Po wejściu wojsk koalicyjnych trwały bardzo silne tarcia wewnętrzne, głównie o władzę. Z perspektywy osoby, która zajmowała się planowaniem operacji w naszej strefie, nazwałbym takie działania nie partyzanckimi, lecz rebelianckimi, antyrządowymi i nastawionymi na celowe niszczenie wysiłku międzynarodowego i wewnętrznego, zmierzającego do normalizacji sytuacji. W polskim pojmowaniu wojna partyzancka, to walka z okupantem w czasie II wojny światowej oraz działania zbrojne okresu zaborów, jak na przykład Powstanie Styczniowe. Działania prowadzone w Iraku nie miały nic wspólnego z walką o wolność i niepodległość swojego kraju.

Czy i jeżeli tak, to w jaki sposób misja w Iraku służyła obronności Polski?

Myślę, że gdybyśmy nie mieli misji w Iraku, nie bylibyśmy w stanie przeprowadzić takiej transformacji naszej armii oraz przygotować profesjonalizacji oraz modernizacji sił zbrojnych w takim wymiarze, w jakim obecnie są realizowane. To właśnie irackie doświadczenia doprowadziły do przewartościowania szkolenia ze sztampowego, pokojowego i garnizonowego na nowoczesne, kreatywne, elastycznie dostosowujące się do szybko zmieniających wymagań i warunków.

Po misji w Iraku można więc powiedzieć, że poprzez to doświadczenie Polska jest obecnie bezpieczniejsza?

Zdecydowanie tak. Przede wszystkim przez to, że ma bardzo dobrze wyszkolonych żołnierzy, przygotowanych do prowadzenia najtrudniejszych działań. Myślę że angażowanie Polski w tego typu operacje, ciągłe utrzymywanie właściwej kondycji naszych Sił Zbrojnych, jest niezwykle istotne. Wymusza to konieczność ciągłej ich transformacji, modernizacji i zmian, stałego ulepszania naszego systemu szkolenia i przygotowania do prowadzenia działań tak, by sprostać szybko zmieniającym się potrzebom w zakresie bezpieczeństwa.

Żołnierze, którzy tam byli, to wyłącznie ochotnicy?

Wszyscy żołnierze, którzy byli na naszej misji w Iraku, to ochotnicy. Oni wyrazili zgodę na piśmie na ten wyjazd. Dla wielu z naszych żołnierzy znalezienie się w Iraku było pierwszym przypadkiem realnego stanięcia oko w oko z wrogiem, a więc ze śmiercią.

Jak sobie z tym radzili, rozumiem, że dość dobrze. I ilu tego nie wytrzymało?

Polacy bardzo dobrze radzą sobie ze stresem. Nie wiem, czym to jest spowodowane. Być może nie zawsze łatwymi warunkami życia w kraju. Ale w porównaniu z na przykład Amerykanami, jesteśmy chyba lepiej nastawieni psychicznie do prowadzenia tego typu operacji. U nich procent wykruszeń ze względu na problemy stresu pourazowego jest zdecydowanie wyższy. Amerykanie przyznają też, że są przypadki nie wykryte od razu po sytuacji stresowej, ale nawet po kilku miesiącach od powrotu z misji. Oczywiście, były problemy natury psychicznej u naszych żołnierzy. Między innymi z powodu tej misji powstała w Warszawie, w Wojskowym Instytucie Medycznym przy Szaserów, Klinika Stresu Bojowego. Żołnierze, którzy byli w sytuacji bezpośredniego zagrożenia życia, bądź w sytuacji, kiedy zginął siedzący obok kolega, lub nie radzili sobie ze stanem zagrożenia, wracają do kraju i są pod opieką najlepszych specjalistów. Są w Polsce takie przypadki. Tacy żołnierze są objęci ochroną i pomocą ze strony wojska. Jeżeli więc pyta pan, ilu nie wytrzymało, odpowiadam, że ułamek procenta.

Przykłady bohaterstwa naszych żołnierzy?

Jesienią 2004 r. w odbudowanym więzieniu w Al. Hillach zostali osadzeni rebelianci oskarżeni o ataki na polskich żołnierzy. Ich towarzysze postanowili przejąć kontrolę nad więzieniem i odbić zatrzymanych. Na drodze rebeliantom stał jednak posterunek policji irackiej, w którym współpracowało z Irakijczykami trzech polskich oficerów. Atak na policję i więzienie nastąpił wieczorem. Dowódca Polskiej Grupy Bojowej, w reakcji na informację o ataku na posterunek, uruchomił pododdział szybkiego reagowania i sam przebił się pod ogniem do uwięzionych Polaków i Irakijczyków. Okazało się, że siły rebelianckie są bardzo duże i pododdział, który miał wesprzeć więzionych, sam znalazł się w pułapce. Dopiero po walkach trwających całą noc, użyciu ciężkiego sprzętu i śmigłowców, udało się odblokować posterunek, więzionych w nim żołnierzy i policjantów. Bohaterska postawa dowódcy batalionu, który mimo poważnego zagrożenia, udał się osobiście, by odbić swoich żołnierzy jest godna pochwały. Po tym zdarzeniu iraccy policjanci z Al. Hillach, którzy odczuli, że mogą na Polaków liczyć, przy każdej nadarzającej się okazji wyrażali swoją wdzięczność.

Czy Polska może być dumna ze swoich żołnierzy, którzy byli w Iraku?

Myślę, że Polska nie tylko może, ale bezwzględnie powinna być dumna z misji naszych żołnierzy w Iraku. Pamiętam moment, kiedy żegnaliśmy się z naszymi kolegami z 8 Armii Irackiej i oni nam autentycznie dziękowali. To właśnie my daliśmy Irakijczykom nadzieję na normalne życie. Irakijczycy to też normalni ludzie, też mają rodziny i nie chcą, by ich dzieci zginęły w drodze do szkoły lub w szkole, a żona idąca na zakupy została przez kogoś zastrzelona. Oni też chcieli żyć normalnie. Zwykli Irakijczycy naprawdę dziękowali Polakom, że stworzyliśmy im normalne warunki do życia.

Jak by pan jeszcze uzasadnił celowość decyzji o wysłaniu naszych żołnierzy do Iraku?

Zdobyte w Iraku zdolności ekspedycyjne, które oczekiwane są przez naszych sojuszników w NATO i UE, pozwolą wojsku realizować coraz trudniejsze zadania oraz stawiać czoła coraz większym wyzwaniom. To nasi saperzy i logistycy przygotowują bazy, logistycy i lotnicy przemieszczają naszych żołnierzy, sprzęt wojskowy i wyposażenie w rejon misji w odległych częściach świata. Gdyby nie misja iracka, nie bylibyśmy w stanie przygotować i wykonywać naszej misji w Czadzie. Nie bylibyśmy również w stanie realizować zadań w niedawno przejętej przez nasze Siły Zbrojne prowincji Ghazni w Afganistanie. Nauczyliśmy się przygotowywać i realizować misje ekspedycyjne samodzielnie.

Polska nie ma aspiracji globalnych, ale ma globalną odpowiedzialność, która nakazuje nam uczestniczyć w misjach wojskowych, nawet jeżeli są one trudne. Zgadza się pan z takim kierunkiem myślenia?

To oczywiste. Polska należy do NATO oraz do Unii Europejskiej i obydwie te organizacje angażują się w zapewnienie bezpieczeństwa nie tylko w swoich granicach, ale również w odległych miejscach świata. Istotne jest, że Polska bardzo aktywnie włączyła się w działania na rzecz pokoj w ramach obydwu tych organizacji, wpisując się we współczesne wyzwania globalnego bezpieczeństwa. Jest to bardzo dobrze postrzegane przez sojuszników. Niedawno wróciłem z konferencji w Heidelbergu, na której dowódcy wojsk lądowych krajów europejskich, plus USA i Kanada, dyskutowali na temat wizji działań na przyszłym polu walki. Podkreślano, że obecne i przyszłe środowisko operacji wojskowych, to działania broni połączonych i przede wszystkim sił wielonarodowych. Polska, będąc państwem ramowym wielonarodowej dywizji w Iraku, składającej się z 25 krajów, potwierdziła umiejętność prowadzenia wielonarodowych operacji połączonych, a tym samym wykazała swoją odpowiedzialność również za globalne bezpieczeństwo.

Polacy w Iraku dowodzili Wielonarodową Dywizją Centrum-Południe. Ile to było żołnierzy, z jakich byli krajów?

Polska była krajem wiodącym w tej misji, posiadała też największy kontyngent wojskowy, a polscy oficerowie kierowali najważniejszymi komórkami organizacyjnymi w dowództwie dywizji. W skład dowództwa wchodzili przedstawiciele wszystkich 25 krajów, które w czasie trwania pięcioletniej misji były kontrybutorami tego związku taktycznego. Natomiast liczba żołnierzy i krajów wchodzących w jej skład różniła się w każdej zmianie. Niektóre kraje się wycofywały, inne dołączały do Wielonarodowej Dywizji. Także liczba naszych żołnierzy zmieniała się. Polska rozpoczęła misję od 2,5 tys., a ostatnią, dziesiątą, zmianę zakończyło 900 polskich żołnierzy. Stan osobowy dywizji w pierwszej
zmianie liczył ok. 8,5 tys. żołnierzy i pracowników wojska z 24 państw, a w zmianie czwartej, w której brałem udział, to ok. 5,5 tys.żołnierzy i pracowników wojska z 14 państw, w tym ok. 1,7 tys. Polaków. Potrzeby operacyjne zmieniały się wraz z normalizacją sytuacji i możliwościami przejęcia odpowiedzialności przez nowe siły bezpieczeństwa Iraku. Zmieniały się też zadania, które były realizowane przez Międzynarodową Dywizję. W pierwszych zmianach MND CS odpowiadała za bezpieczeństwo w prowincjach, następnie operacja ewaluowała w kierunku szkoleniowej i szkoleniowo-doradczej.

W Iraku głównodowodzącymi byli Amerykanie. O Polakach wyrażali się chyba tylko dobrze?

Polska była czwartym co do wielkości kontyngentem wojskowym w dowodzonej przez Amerykanów misji. Polacy może nie prowadzili działań w najbardziej niebezpiecznych rejonach Iraku, ale wkład dywizji w osiągnięcie celów operacji był widoczny. To jednostki Irackiej Armii przygotowywane i szkolone w naszej strefie odpowiedzialności były uznane za najlepiej przygotowane do prowadzenia samodzielnych działań i przejęcia odpowiedzialności za bezpieczeństwo w prowincjach. To 8 Dywizja Irackiej Armii jako jedna z pierwszych jednostek przeszła w podporządkowanie dowództwa Irackich Siła Zbrojnych. Zarówno realizacja zadań operacyjnych, takich jak zapewnienie bezpieczeństwa setkom tysięcy pielgrzymów, wsparcie procesu przygotowania i przeprowadzenia pierwszych demokratycznych wyborów, jak i postęp w wypełnianiu celów operacyjnych misji w naszej strefie odpowiedzialności były bardzo wysoko oceniane. Traktowani byliśmy jak najbliżsi sojusznicy.

Jakie znaczenie dla partnerstwa polsko-amerykańskiego miała ta misja?

Zasadnicze. Pokazaliśmy, że jesteśmy partnerem, na którego Amerykanie mogą liczyć. Partnerem, który spełnił swoją rolę, wykonał zadanie. Zrobiliśmy naprawdę dużo dobrej roboty w Iraku, pomagając Amerykanom. Wykonaliśmy zadanie jakie przed nami postawiono i wyjechaliśmy zostawiając ten kraj w rękach demokratycznie wybranych władz irackich, w sytuacji bezpieczeństwa akceptowanej przez samych Irakijczyków. Wyszkoliliśmy i przygotowaliśmy pododdziały 8 Dywizji Armii Irackiej, która przejęła nasze zadania operacyjne, a realizuje je naprawdę bardzo dobrze. Myślę że misja ta z pewnością scementowała stosunki polsko-amerykańskie, przede wszystkim potwierdziła, że jesteśmy poważnym partnerem, na którego sojusznik może liczyć.

Wysłanie naszych wojsk do Iraku kosztowało nas ponad 800 mln zł. Dlaczego nie pokryli tego na przykład Amerykanie? Co to jest dla nich 800 mln zł?

Koszty misji przedstawione są dokładnie na stronie internetowej http://www.pkwirak.wp.mil.pl/pl/28.html. Przypominam, że Amerykanie zabezpieczali naszą misję pod względem wyżywienia, zakwaterowania, utrzymania oraz przekazywali rządowe środki na odbudowę prowincji, za które odpowiadała wielonarodowa dywizja. Były to środki nieporównywalne z tymi, jakie ponosiła Polska.

Porównując sprawność bojową naszych żołnierzy w Iraku z amerykańskimi nie mamy się czego wstydzić?

Należy szczerze potwierdzić, że zarówno wyposażenie jak i wyszkolenie PKW w Iraku, szczególnie pierwszej zmiany, odbiegało od amerykańskiego. Jednak działania związane z doposażeniem w najnowocześniejszy sprzęt zmieniły ten stan. Zaopatrzenie w nowe uzbrojenie, sprzęt noktowizyjny i termowizyjny oraz nowe wyposażenie indywidualne doprowadziło do osiągnięcia przez jednostki PKW pułapu najlepszych armii świata. Zarówno szkolenie dowództw jak i pododdziałów bojowych realizowane było również poza granicami kraju, w Stanach Zjednoczonych lub ośrodkach szkolenia Wojsk Lądowych Armii Stanów Zjednoczonych w Europie, albo przy pomocy amerykańskich instruktorów w Polsce. Wprowadzane do wojska wnioski i doświadczenia z operacji irackiej oraz udziału w ćwiczeniach międzynarodowych zmieniły system szkolenia w Wojskach Lądowych. Nowoczesne wyposażenie i świeże podejście do szkolenia wpłynęło bardzo pozytywnie na przygotowanie PKW. Amerykańscy dowódcy niejednokrotnie podkreślali, że sprawność bojowa naszych żołnierzy jest na najwyższym poziomie.

Wyczytałem, że efekt pobytu Polaków, to 20 tysięcy wyszkolonych żołnierzy irackich i ponad 6,5 tys. irackich policjantów. Irakijczycy powinni chyba być nam wdzięczni?

Bezwzględnie są. Zwykli ludzie, z którymi spotykaliśmy się w szkołach, szpitalach, urzędach, nigdy nie wyrażali się negatywnie na temat działania polskich żołnierzy. Wspieranie tworzenia armii irackiej, policji, straży granicznej i administracji oraz realizacja projektów związanych z odbudową szkolnictwa czy służby zdrowia, zawsze były dobrze odbierane przez Irakijczyków. Myślę że stworzenie warunków pozwalających na w miarę normalne życie i dawanie nadziei na budowanie lepszej przyszłości jest tym, za co Irakijczycy są nam wdzięczni. Słowa wdzięczności były niejednokrotnie wypowiadane przez przedstawicieli irackich władz, tam na miejscu i w Polsce przez attache obrony Iraku.

Jak żyją obecnie Irakijczycy? Piją wodę z rowów melioracyjnych?

Dobre pytanie. Ten kraj zaczyna odżywać. Ludzie zaczynają budować swoją przyszłość w miejscu, w którym żyją. Wyjeżdżając stamtąd zauważyłem, że zmiany zaczęły nadchodzić. Zaczęto inwestować w infrastrukturę, budowano drogi, odbudowywano systemy irygacyjne na terenach rolniczych. Pola uprawne, które za czasów Saddama Husajna i jego polityki osuszania bagiennych rejonów kraju wchłonęła pustynia, Irakijczycy pozyskują zpowrotem i zamieniają w żyzną ziemię. Jest to też wspaniały kraj pod względem turystycznym. Mnóstwo ruin i wykopalisk, starożytny Babilon, w którym na początku stacjonowała Wielonarodowa Dywizja, to niewykorzystany potencjał. Ale największe bogactwo tego kraju, to przede wszystkim ropa naftowa. Irak posiada naprawdę ogromny możliwości, by stać się krajem bogatym.

Co was najbardziej zaskoczyło w Iraku?

Największe zaskoczenie było przy pierwszej zmianie. Trudno było na początku właściwie ocenić zagrożenie. Udaliśmy się do Iraku z wizją misji ONZ. W pokojowych misjach braliśmy udział od dziesięcioleci. Pojechaliśmy na tę misję samochodami nieopancerzonymi, które trzeba było bardzo szybko wymienić. Zagrożenie wzrastało w miarę naszego pobytu, a zmiany druga i trzecia były dla nas najtragiczniejsze. Natomiast sukcesem czwartej zmiany było to, że planowane i prowadzone przez nas operacje skończyły się sukcesem, nikt z naszych żołnierzy nie zginął. Natomiast sukcesów operacyjnych, jeżeli chodzi o przejęcie broni, materiałów, zatrzymanie terrorystów, mieliśmy naprawdę dużo.

A jak na ocenę tych ponad pięciu lat misji w Iraku, wysłania tam tych 18 tys. naszych żołnierzy, wpływa fakt, że nie uzyskaliśmy żadnych korzyści ekonomicznych? A takie przecież w momencie wysyłania zapowiadano.

Pytanie nie do mnie.

Ile nasi żołnierze zarabiali na misji w Iraku?

Trudno powiedzieć, bo każdy żołnierz zgadza się na objęcie określonej roli w misji. Nie wiem, ile zarabiał szeregowy. Wyjechałem tam jako pułkownik z określonym zakresem odpowiedzialności, zadaniami i liczbą podwładnych. Wszyscy żołnierze otrzymywali dodatek wojenny, ale były też dodatki za zadania specjalne. Na przykład udział w patrolach, konwojach czy w patrolach rozminowania. W czasie 5 lat misji zmieniały się zarówno przepisy, jak i wysokość zarobków.

Rola kapelanów w misji w Iraku?

Liczba naszych kapelanów zależała od liczby baz, w których stacjonowaliśmy. W każdej bazie był jeden. Polskich kapelanów wspierali też ich koledzy z innych krajów, na przykład katoliccy duchowni ze Słowacji, prawosławny z Rumunii. Polski kościół był otwarty na inne wyznania, odbywały się w nim msze innych wyznań, przychodzili do niego Słowacy, bardzo często Amerykanie. Niezwykłe było obchodzenie świąt Bożego Narodzenia, czy Wielkanocy w Iraku. Udział w uroczystościach religijnych żołnierzy z innych krajów tworzył niezwykłą atmosferę wspólnoty. Na przykład śniadanie wielkanocne spożywałem nie tylko w polskim gronie, ale wszystkich podległych mi oficerów. Również iracki oficer łącznikowy brał w nim udział. Inne były również obchody Bożego Ciała, kiedy w procesji brali udział żołnierze w różnych mundurach. Ciekawe było, że Irakijczycy postrzegali Polaków jako ludzi wierzących. Ich podejście do nas było zdecydowanie inne. Polacy rozumieli też potrzebę pielgrzymowania samych Irakijczyków, bywało, że nawet dwa miliony jednocześnie szło ich drogami naszych prowincji do świętych miejsc Islamu w Karbali. Trudno przecenić olę księży. W sposób znaczący wpływali oni na morale naszych żołnierzy. Całodobowy dostęp do kapelanów zapewniał możliwość spowiedzi, uczestniczenia we mszy świętej, czy rozmowy. Nasi żołnierze czuli się dzięki temu silniejsi, bliżej domu, kraju.

Rozmawiał Cezary Dąbrowski

***

Cordon and search w Afganistanie

Podczas prowadzonej wspólnie operacji afgańscy i polscy żołnierze zostali zaatakowani przez znaczne siły rebeliantów. Starcie trwało blisko trzy godziny. Wyeliminowano ponad 20 rebeliantów.

W poniedziałek wieczorem, 2 kandak (odpowiednik polskiego batalionu) Afgańskiej Armii Narodowej (ANA) wspólnie z żołnierzami Zgrupowania Bojowego Bravo przeprowadzał operację cordon&search (otocz i przeszukaj) w dystrykcie Moqur w południowej części prowincji Ghazni. Afgańscy żołnierze przeszukiwali wioskę, Polacy natomiast w celu ich zabezpieczenia tworzyli kordon zewnętrzny bezpośrednio wspierając siły afgańskie.

Wycofując się z miejscowości, siły afgańskie zostały zaatakowane za pomocą ręcznych granatów przeciwpancernych, moździerzy i broni małokalibrowej. Szacuje się, iż grupa rebeliantów liczyła blisko 120 bojowników. Doszło do regularnej wymiany ognia. W jej wyniku śmierć poniosło ponad 20 rebeliantów. Działania wspomagały śmigłowce Polskich Sił Zadaniowych oraz samoloty bliskiego wsparcia. Nikt z polskich żołnierzy nie został poszkodowany. W wyniku ostrzału ranny został afgański żołnierz, którego przetransportowano do bazy Ghazni, gdzie udzielono mu kompleksowej pomocy medycznej.

2 kandak to pododdział szkolony przez polski zespół doradczo-szkoleniowy OMLT. Należy do najlepiej przygotowanych pododdziałów armii afgańskiej. Sytuacja ta pokazała, że polscy żołnierze są dobrymi instruktorami, a Afgańczycy pilnymi uczniami. Dzięki wytrenowanym technikom afgańscy żołnierze potrafili odeprzeć atak przeciwnika i zadać mu dotkliwe straty.

PKW Afganistan /29.6.2010/

**

GROM odbił policjantów

Żołnierze jednostki specjalnej GROM – we współdziałaniu z Samodzielną Grupą Powietrzną – przeprowadzili w Afganistanie operację, dzięki której udało się uwolnić z rąk talibów dwóch miejscowych policjantów – poinformowały w służby prasowe polskiego kontyngentu.

Jak poinformował por. Sebastian Kostecki, akcję przeprowadzono w dystrykcie Andar prowincji Ghazni. Uwolnieni policjanci to mężczyźni w wieku 20 i 22 lat. Ostatnie kilkanaście dni spędzili w rękach rebeliantów – z opaskami na oczach, przypięci łańcuchami do ścian. Co kilka dni przewożono ich w kolejne miejsca, aby utrudnić odnalezienie; siłą wymuszano ich posłuszeństwo. Policjanci zostali przekazani jednej z instytucji Afgańskich Sił Bezpieczeństwa.

GROM jest elitarną jednostką przeznaczoną do działań specjalnych, zwalczania terroryzmu, operacji poszukiwawczych i rozpoznania. W Afganistanie wykonuje od pewnego czasu działania, współdziałając z polskim kontyngentem w prowincji Ghazni, gdzie skoncentrowane są główne siły naszych żołnierzy.

W misji ISAF służy obecnie ok. 2.6 tys. wojskowych – wśród nich żołnierze Samodzielnej Grupy Powietrznej, w składzie której są piloci i załogi śmigłowców. Przyszłość polskiego zaangażowania w operacji jest od kilku dni tematem publicznej debaty. W sobotę w Afganistanie poległ 19. polski żołnierz kpr. Paweł Stypuła. Służył w 2. Mazowieckiej Brygadzie Saperów w Kazuniu, pełnił funkcję dowódcy drużyny w plutonie rozminowania. Miał 26 lat.

PAP /28.6.2010/

Kategoria Polska

Comments