Jedna kula – jedno życie
Spokojny człowiek który zaczął zabijać
Jedna kula, jedno życie – mówi bez emocji. Zanim trafił do batalionu „Ajdar” budował wieżowiec w centrum Warszawy
Jego pogodna twarz nie kojarzy się z wojną. – Leonid, dla swoich „Leo” albo „Leo zawodowiec” – przedstawia się /nazwiska w gazecie nie ujawni/
– Każdy na wojnie ma pseudonim, żeby przeciwnik nie mógł mścić się na rodzinie. Skończyłem 50 lat. Urodziłem się w Ordżonikidze, w obwodzie dniepropietrowskim. Później przeprowadziliśmy się do Irszańska. Ojciec pracował w kopalni tytanu na potężnej koparce, która naraz brała na łychę 15 m sześc. ziemi. A ponieważ ojciec pochodzi stąd, z Wołynia, więc wróciłem. Najpierw mieszkałem w Łucku, teraz w wiosce koło Iwanyczi, 20 km od polskiej granicy, od Buga.
– Pięć lat przepracowałem w Polsce, jako zbrojarz betoniarz. Ostatnie miejsce pracy to biurowiec Warsaw Spire na rondzie Daszyńskiego, najwyższy w Polsce. Zawsze pracowałem na legalnych papierach, byłem w Warszawie prawie do końca 2013. Jak ruszyło się w Kijowie rzuciłem wszystko i pojechałem, to był początek grudnia. Na Majdanie byłem do końca. Po ucieczce Janukowycza wróciłem do domu, ale wytrzymałem tylko dwa miesiące. Już nie ciągnęło mnie na budowy do Polski, a u nas pracy nie było, więc ruszyłem na południe.
MAJDAN
– Na Majdan poszedłem tak jak wszyscy – jako zwykły człowiek z ulicy. Szukałem swoich. Trafiłem do Wołyńskiej Sotni Samoobrony, mieli swoje koszary na trzecim piętrze w Pałacu Październikowym. Byliśmy w ochronie Majdanu, broniliśmy barykady na ulicy Instytuckiej. Tam pod koniec toczyły się najcięższe walki. Ale walczyliśmy i na Hruszewskiego, i na Chreszczatyku. To nie były oddziały najemnych żołnierzy, jak rozgłaszała ruska propaganda. Tam byli zwykli ludzie, którzy mieli dość Janukowycza.
– Nie lubię tego wspominać ale w przeszłości byłem milicjantem. W 1989 ukończyłem Wyższą Szkołę Oficerską Milicji w Winnicy i w stopniu kapitana służyłem w oddziale specjalnym do walki z przestępczością zorganizowaną. Byłem strzelcem wyborowym. W 1994 zwolniłem się ze służby. Gdybym został może teraz byłbym pułkownikiem albo generałem – śmieje się. Janukowycz był hojny kiedy rozdawał awanse i generalskie stopnie.
– A tak przyszło mi walczyć ze swoimi byłymi kolegami: z milicją, Berkutem. Chłopakom z sotni powiedziałem kim byłem kiedyś. Pozwolono mi zostać. Tu wszyscy byliśmy równi. Zamiast broni mieliśmy styliska od łopat, na głowach kaski budowlane: białe, żółte, czerwone. Wtedy jeszcze strzelano gumowymi kulami, granatami ogłuszającymi, używano gazu. Zabijać zaczęli dopiero 18 lutego 2014.
ZABIJANIE
Strzelali z różnych miejsc, odległych od Majdanu nawet o cztery kilometry; dzisiaj snajperskie karabiny dają taką możliwość. Siła rażenia pocisku jest ogromna, przebija stalowy słup oświetleniowy na wylot. Dwie ścianki z żelaza o grubości 5 mm! – Więc jak mogły nas chronić tarcze ze sklejki albo kaski BHP. Nikt nie myślał że zdecydują się użyć broni. Cała noc z 18 na 19 lutego zeszła nam na barykadzie, trwał szturm, użyli wozów pancernych. Czasami tragicznie to wyglądało, czasami śmiesznie.
Za pierwszą linią klęczały kobiety, odmawiały modlitwy i podawały butelki z benzyną, brukową kostkę. Nie było gdzie się cofać. – O 7 rano przyjechali nasi ze Lwowa, chociaż Kijów był obstawiony przez wojsko i milicję. Berkutowcy się wycofali.
Nawet w milicji zaczęło brakować chętnych, nikt nie chciał umierać za Janukowycza. Zasłonił się nimi, bo potrzebował czasu by spakować złoto. O snajperach mówiono że strzelają rosyjscy żołnierze ze specnazu. – Usłyszałem jak koło mojego ucha przelatuje kula. Podmuch, blisko, może 30 centymetrów od mojej głowy. Karabin strzelca wyborowego wydaje inny odgłos. Wiedziałem że to nie zabawa. „Nie wychodzić za róg, strzela snajper!” – krzyknąłem. Ktoś odpowiedział: „Dla nas jeszcze kuli nie zrobili”. Ludzie zaczęli się histerycznie śmiać, hałaśliwie, strasznie. Zabili chłopaka koło głównego wejścia do Pałacu Październikowego. Daliśmy znać na scenę by ostrzegli wszystkich przez głośniki. Ale było za późno.
Strzelali nawet z hotelu Ukraina, później znaleźli snajperską broń w jednym z pokoi. – Podpaliliśmy opony. W letnim barze, przy ulicy prowadzącej do soboru Michajłowskiego, na zestawianych stolikach bez znieczulenia operowano rannych, wyjmowano kule. Zaciskali w zębach czapki, rękawiczki, by nie krzyczeć. Pomoc, lekarstwa – to przyszło później, strzelali trzy dni. Pierwszy raz widziałem jak zabija się ludzi.
STRACH
– Wtedy się nie bałem, nie było czasu. Dopiero w domu, kiedy minęło pięć, sześć dni, zajrzałem do internetu i zobaczyłem co się tam działo, gdzie byłem. Dopiero wtedy zacząłem się trząść ze strachu.
Nie minęły dwa miesiące, a Rosjanie zajęli Krym. – Nie mogłem uwierzyć że to dzieje się naprawdę. A jak ruszyło się na południu zrozumiałem że czekanie przed telewizorem nie ma sensu. Zwłaszcza że żona zaczęła narzekać że już dość tego siedzenia: „Rusz się, weź się do pracy, tylko zawadzasz”. „Chyba nie wiesz na co mnie stać, znajdę taką pracę że będziesz w szoku”. Ale nie chciała słuchać. Poszukałem organizacji które werbowały Ukraińców do obrony ojczyzny – znów mówi bez emocji, jakby obrona kraju była czymś naturalnym, co nie podlega dyskusji. Tam spotkałem faceta z którym uprawiałem sport jeszcze w milicji, pokazałem mu wszystkie papiery. Kazał mi być gotowym do wyjazdu w poniedziałek. W niedzielę wieczorem żona zaczęła podejrzewać że znów jadę do Kijowa. „Co im po mnie na tym Majdanie, tam nie ma co robić” – powiedziałem.
KOBIETY
– Mam szacunek dla kobiet. Bez kobiet byłoby ciężko. Byłem dwa razy żonaty. Kiedy miałem 21 lat na kursach przygotowawczych poznałem Irenę, zdawaliśmy na wydział ekonomiczny uniwersytetu w Tarnopolu. Nie dostałem się, wzięli mnie do wojska. Przyjeżdżała na przepustki. Dopiero po wojsku zostałem studentem historii Wyższej Szkoły Pedagogicznej w Łucku. Z Ireną mam dwóch synów: Jurija i Dmytryka. Związała się niestety ze Świadkami Jehowy. Przestała zajmować się domem. Powiedziałem: dość. Sam mogę zająć się dziećmi. Przystała na to ale nie zgodził się sąd. Podzielił dzieci, ona dostała młodsze.
– Drugi raz ożeniłem się kiedy miałem 42 lata. Wracałem samochodem z pracy: zarządzałem grupą handlowców zajmujących się dystrybucją telefonów komórkowych. Koło Włodzimierza Wołyńskiego zatrzymała mnie kobieta. Spytałem co taka ładna kobieta robi w takiej podłej dziurze. Okazało się że wyszła tu za mąż, mieszka we wsi w której urodził się mój ojciec. Jechała pomóc bratowej w przetransportowaniu lustra. Zaproponowałem swoje auto. Tak poznałem Galinę, siostrę jej męża, moją drugą żonę.
– Przeprowadziłem się do niej na wieś, mieszkanie w Łucku zostawiłem synowi. Mam z nią dwie córeczki: 12-letnią Sofijkę i sześcioletnią Witalinę. We wrześniu poszła do I klasy. Gdyby nie sierpniowa kontuzja podczas rakietowego ostrzału naszych stanowisk nie mógłbym zaprowadzić jej do szkoły. A tak: nie ma tego złego.
„AJDAR”
W tamtym czasie oddziały spontanicznie tworzone z ochotników formowane były pod zarządem milicji albo wojska: to przekładało się na uzbrojenie jakie otrzymywali „dobrowolcy”. – Z Łucka wyjechaliśmy w pięciu: Andrij, zastępca dowódcy II wołyńskiej kompanii batalionu „Ajdar”, kierowca i my, trzej nowicjusze z naboru. Transport na front trafił się nam przypadkowo, przyjechał bus z ciałem zabitego żołnierza i wracał po pogrzebie. Całe nasze wyposażenie to były buty z darów które dostaliśmy w biurze samoobrony. Nawet nie z tej samej pary, mocne, ale niezwykle ciężkie, służą mi do tej pory. Stacjonowaliśmy w jakiejś kołchozowej bazie, 6 km od Starobielska. Dali nam automat AK-74, jeden na trzech, powiedzieli: swój karabin zdobędziecie na wrogu.
Ajdar to mała rzeczka w rejonie Ługańska, od niej pochodzi nazwa batalionu. – Nasze zawołanie: „Ajdar! Przyszliśmy, zwyciężyliśmy i wróciliśmy do domów. Z nami Bóg!”.
SCZASTIE
– Dopiero po trzech dniach dostałem karabin snajperski Dragunowa /SWD/ kaliber 7.62 mm. 13 czerwca z grupą 60 żołnierzy ruszyliśmy w kierunku Ługańska, 77 kilometrów na wschód. Mieliśmy opanować miasteczko Sczastje z potężną elektrociepłownią i założyć w nim bazę wypadową. Dziwne uczucie: wszystkie domy otwarte, puste, żywego ducha. Walki z separatystami, pierwsi ranni, zabici /słucham i przypominam sobie informację jaką znalazłem wtedy na profilu FB batalionu „Ajdar” o 58 zabitych i blisko 100 rannych terrorystach/.
– Przeciw nam cały czas szła czarna propaganda ze strony rosyjskiej: straszono nami. „Mówili że nas wszystkich pozabijacie – przyznała starsza kobieta w której obejściu urządziłem swoje stanowisko, że jesteście banderowcy, faszyści, że przyszliście nas wymordować. A wy traktujecie nas lepiej niż my siebie. Dam znać, niech wracają”.
– Wtedy jeszcze przewaga była po naszej stronie, Rosjanie ze swoją techniką: czołgami i wyrzutniami Grad, Uragan, Smiercz, weszli oficjalnie na ten teren 24 sierpnia, w dzień niepodległości Ukrainy. Batalion liczył wtedy 150 ochotników, II kompanią wołyńską, w której byłem snajperem, dowodził docent uniwersytetu kijowskiego Jewhen Dykyj, zastąpił go później adwokat z Łucka Ihor Łakyn.
OPASKI
– Na naszą bazę wybraliśmy trzypiętrowy budynek szkoły milicyjnej, na podwórku ustawiliśmy kuchnię polową. Rozkazy dostawaliśmy ze Sztabu Operacji Antyterrorystycznej /ATO/. Pełniliśmy funkcję elitarnego oddziału do zadań specjalnych. Rano zbiórka, sprawdzenie, czy telefony są wyłączone, wyjęte baterie. Żeby nas nie namierzyli przez sieć komórkową. W zależności od zadania kolumna składała się z 2-3 BTR-ów albo kilku opancerzonych BWP, reszta musiała się wozić zwykłymi ciężarówkami: GAZ 66 albo URA. Czasami dostawaliśmy eskortę czołgów T-64. Przed akcją otrzymywaliśmy taśmę samoprzylepną, za każdym razem innego koloru, z której robiliśmy opaski by odróżnić wrogów od swoich. Czasami dla zmylenia informatorów wyruszaliśmy w odwrotną stronę, objeżdżaliśmy większe wsie, pozycje separatystów, by wykorzystać element zaskoczenia, pojawić się niespodziewanie.
– Wielu z nas ginęło na podejściach podczas ataku, bo nie wszystkie miny udawało się na czas unieszkodliwić. Na przedzie zwykle szły czołgi albo BTR-y, za nimi my, ubezpieczając się wzajemnie. Podwórko po podwórku, ulica po ulicy. Te wszystkie filmy o wojnie w porównaniu z rzeczywistością są jak bajki dla dzieci. Wyobraź sobie że cały dzień czekasz czy nie spadnie na ciebie pocisk, a strzelają ze wszystkich stron. Nic nie możesz zrobić tylko czekać. Schowasz się w piwnicy? Czasami kopali do 2 metrów głębokie doły, a i tak jak trafił pocisk zdarzało się że ich żywcem zasypało. A przecież, strzelają czy nie, musisz wyjść, sprawdzić co się dzieje, by nie wzięli cię żywcem. Bo wtedy znęcają się okrutnie. Katują na śmierć. Myślałem że nie wrócę z ostatniej akcji, pożegnałem się z życiem, tak było ciężko.
SWD
Zabić. To podstawowe zadanie snajpera. „Wyeliminować żołnierzy wroga stwarzających największe zagrożenie”. Najważniejsze przykazanie: widzieć wszystko, samemu być niewidocznym. – W naszej kompanii jest dwóch snajperów, ubezpieczamy się wzajemnie, zajmując stanowiska po obu stronach kontrolowanego obszaru. Porozumiewamy się przez radio, nasze rozmowy słyszy dowódca. Wymianę informacji ograniczamy do minimum by nie zdradzić kryjówki, bo pracujemy na takim samym sprzęcie radiowym jak przeciwnik i możemy podsłuchiwać się nawzajem.
Teraz karabin. W skrócie SWD – Snajperska Wintowka Dragunowa. Rok produkcji 1987. Efektywność rażenia 1300 m. Celna, trwała i niezawodna pod jednym warunkiem, że nie przegrzeje się lufy oddając zbyt często strzały. Ciężar karabinu z magazynkiem 4.5 kg, długość 1225 mm. Istotny mankament: strzela głośno, huk zdradza stanowisko snajpera, pogłos niesie się na 3 km. – Rozwiązaniem byłby tłumik, który jest w standardowym wyposażeniu rosyjskich strzelców wyborowych: będę musiał go zdobyć albo samemu zrobić.
Celownik optyczny – luneta przybliża czterokrotnie. – Oczywiście słyszałem o celownikach pracujących na podczerwieni, które widzą za murem, drzewem, w nocy, ale to bajka nie na realia ukraińskie. Czasem trudno zlokalizować przeciwnika. Jeżeli nie używa tłumika tylko po odgłosie mogę zorientować się mniej więcej skąd strzela. Ale by mu odpowiedzieć muszę mieć stuprocentową pewność że trafię. Inaczej zdradzę swoją pozycję i to on może mnie zabić.
– Czasami ryzykuję. Zamykaliśmy kocioł wokół Ługańska, został pas ziemi niczyjej, za którym stały bloki. Z drugiego piętra zaczął strzelać snajper. Podniosłem się i zza drzewa wpakowałem dwa magazynki w lewo od miejsca z którego padły strzały. Dokładnie 20 kul, przestrzeliłem cały sektor. Zamilkł. Na wojnie ważna jest kalkulacja. Założyłem że uczono go według tego samego podręcznika: po oddaniu strzału odejdź pięć metrów w lewo i zajmij nowe stanowisko. Ryzykowałem, mógł przecież odejść w prawo. I wtedy ja byłbym martwy.
RUSŁAN
Teraz o partnerze snajpera – jego cieniu, numerze 2. Moim cieniem jest Rusłan. Jego obowiązki? Oprócz swojej broni nosi mój automat i zapasowe magazynki. Według regulaminu powinienem mieć karabin i pistolet do obrony własnej, ale że pistoletów nie ma, wydali nam automaty Kałasznikowa /AKS/. Ja noszę karabin snajperski, cztery zapasowe magazynki i granaty do obrony. Na wszelki wypadek w plecaku jeszcze dziesięć magazynków: sto naboi. Numer 2 wyszukuje cele, mierzy odległość specjalną lunetą. To moja dodatkowa para oczu. Jego najważniejsze zadanie to dać mi możliwości odejścia ze stanowiska, osłonić mnie ogniem. Bo jeżeli nas namierzyli, to mają dwa wyjścia: wziąć żywcem albo zabić.
Jesteśmy cenną zwierzyną. Wyrządzamy wrogowi więcej szkody niż 20 zwykłych żołnierzy. Wtedy do obrony służą nam automaty i granaty.
Snajperzy separatystów to strzelcy wyborowi wyszkoleni w Rosji. Używają broni nowszej generacji o większej skuteczności rażenia, nawet do 3 km. Na wyposażeniu mają tłumiki. Każdego snajpera chroni kilku żołnierzy. Nie można go podejść, najwyżej zestrzelić z „muchy” – ręcznego granatnika RPG 26. Co ważne, mają broni i amunicji pod dostatkiem. Nam brakuje wszystkiego. Sprzęt jest stary, z czasów radzieckich. Nie ma szans na stuprocentowe trafienie.
SUMIENIE
Nie wiem ile moich pocisków było celnych. Nawet nie chcę tego wiedzieć. Sumienie, wątpliwości przeszkadzały mi do momentu kiedy na Majdanie zastrzelili pierwszych demonstrantów, wśród których byli moi koledzy. W okolicach Ługańska pierwszy raz użyli przeciw nam gradów. 40 pocisków, każdy o masie ponad 60 kg i długości prawie trzech metrów, jednocześnie w jedno miejsce. W szpitalu polowym zobaczyłem kolegę, pseudonim „Profesor”, bo nosił okulary. Pod wpływem wybuchu pocisku z grada eksplodowała amunicja którą miał na sobie, stracił pół twarzy, ucho. Co tu mówić o sumieniu… Jeżeli nie zabiję, to zostanę zabity.
Wyglądam na człowieka spokojnego. Przed laty powiedziano mi w szkole milicyjnej: masz w sobie spokój, nadajesz się na snajpera. Z wykształcenia jestem nauczycielem historii. W normalnym życiu nie skrzywdziłbym nawet muchy. Tego cywilnego osobnika zostawiam w domu. Tam, na wschodzie, staję się kimś innym. Wszystko co ważne w normalnym życiu zostaje wyłączone. Tam jestem maszyną do zabijania.
Ale czy maszyna ma sny, czy wojna przychodzi do maszyny we śnie każdej nocy?
GRAD
Na początku strzelali do nas z moździerzy. Pocisk moździerzowy, kiedy jest już blisko, dwieście, sto metrów, zaczyna piszczeć jak hamulec samochodu. To nie strach ale przeczucie czegoś nieuchronnego rzuca człowieka na ziemię. Grady pojawiły się później. 40 pocisków rakietowych, które lecą na odległość do 20 km, zamienia w piekło obszar dziesięciu boisk do piłki nożnej. Pociski odłamkowo-burzące są mniej straszne od kasetowych, które wybuchają w powietrzu, wyrzucając na wszystkie strony miny, granaty, rakiety przeciwpancerne. Zanim pocisk wystrzelony z grada osiągnie cel mija kilkanaście sekund. Potem uderzenie, próżnia, kolejne wybuchy, piekło, zatrzymuje się czas. W otwartym polu człowiek nie ma szans. Pierwszy raz na własnej skórze doświadczyłem gradów na początku lipca 2014. Od czterech dni bez przerwy padał deszcz. Potop. Szliśmy przez pole pszenicy po kostki w wodzie, by przed nocą zająć pozycję. Nagle zauważyłem wzlatujące w niebo gejzery błota które zaczęły otaczać nas ze wszystkich stron. Nie wiedziałem co się dzieje. Padnij! – pociągnął mnie na ziemię poprzednik Rusłana /kilka dni później zaginął/. Strzelali pociskami odłamkowo-burzącymi, które wybuchają przy zetknięciu z ziemią. Uratował nam życie deszcz: grunt był tak rozmiękły że rakiety wchodziły w ziemię jak w masło. To tłumiło siłę wybuchu.
Zbieram różne rzeczy do izby pamięci w szkole w której moja żona uczy prac ręcznych i techniki. Mam rosyjską rakietę przeciwpancerną i naszywkę separatystów odprutą z munduru zabitego czołgisty: „Batalion ‘Zaria’, Ługańska Niepodległa Republika”.
WOJNA
Wojna nie może rządzić się emocjami, w wojnie musi być logika i rozum. A żołnierz musi wiedzieć dlaczego i przeciw komu walczy. Za co oddaje życie. Rosjanie wierzą że przyszli ratować Ukrainę od Ukraińców. Tu, na wschodzie, nic nie jest jasne, w tej wojnie jest dużo pytań, nie wiadomo komu naprawdę zależy na nas, na Ukrainie. Nie poszedłem na wojnę po to by uchronić od niej swoje dzieci. Synowie nie poszli walczyć chociaż są w wieku poborowym: starszy ma 28 lat, młodszy 25. Gdyby chcieli pójść nie mógłbym im przeszkodzić. Zresztą czy pytaliby o zgodę? Tak jak ja nie pytałem swojej żony. Chciałem oszczędzić jej stresu. Powiedziałem że jadę do Kijowa do pracy, a pojechałem na Majdan. Szedłem z demonstrantami Instytucką kiedy zadzwoniła. Skręciłem za róg domu, ale w trakcie rozmowy spadł pod moje nogi hukowy granat. – To tam cię zaniosło, jak mogłeś, pokazują wszystko w telewizji, wiem co się tam dzieje – zaczęła krzyczeć i się rozpłakała. – Nie tylko jestem na Majdanie ale idę w pierwszym szeregu – nie było już sensu ukrywać prawdy. Za drugim razem, kiedy pojechałem na front, też nie miałem szczęścia. Zadzwoniłem by jej wytłumaczyć że zrobiłem to co powinienem zrobić, i nic nie może na to poradzić. Kiedy mówiłem że jest bezpiecznie, zaczęła strzelać artyleria i zerwało się połączenie. Wyobrażam sobie co przeżyła.
Nie wiem kiedy się to u mnie obudziło? I co to jest? Czy tak wygląda patriotyzm? Nie mogłem patrzeć na to co z nami robią, jak nas traktują, kim dla nich jesteśmy. Jak żyjemy…
To wojna każdego Ukraińca. Razem ze mną w tym samym czasie w oddziale zaczynało tę wojnę 36 osób. Minęły trzy miesiące i przy życiu zostało siedmiu. 26 sierpnia 2014 zostałem ranny. Zawaliła się na nas ściana. Dziesięć metrów od nas wybuchła rakieta z wyrzutni Smiercz. Osiem metrów długości, osiemset kilo wagi…
Dostałem przepustkę do domu.
Wojciech Pestka/Duży Format /8.1.2015/
Kategoria Świat